Strona korzysta z plików cookies m.in. na potrzeby statystyk.
Więcej >>>
stronę najlepiej oglądać z wykorzystaniem przeglądarki Chrome w rozdzielczości min. 1024 x
768 (zalecane 1280 x 1024)
Blog i czasopismo
o tematyce CAD, CAM, CAE,
systemach wspomagających projektowanie...
Pewna organizacja ze Stanów Zjednoczonych opracowała i
udostępniła na początku maja br. nieodpłatnie plany
„samopału”, którego wszystkie elementy składowe (jest ich
kilkanaście) można wydrukować na drukarce 3D. Temat miał prawo
wzbudzić zainteresowanie, ale ilość komentarzy, sensacyjnych
informacji przygotowywanych także przez działające w Polsce
stacje telewizyjne, okazała się zdumiewająca. Aby nie być
posądzonym o to, że korzystając „z taniej sensacji” staram się
ściągnąć trochę zainteresowania na swój blog, postanowiłem
odczekać trochę czasu z własnym komentarzem. Uprzedzam także,
że jeśli ktoś z Państwa liczy na to, iż gdzieś w tym tekście
znajdzie link do planów „Liberatora 3D”, muszę go
rozczarować...
Autor: Maciej Stanisławski
Defense Distributed,
organizacja non-profit, powołana do życia przez kilku
zapaleńców (m.in. prawnika) i zwolenników drugiej poprawki do
konstytucji USA (gwarantującej prawo do posiadania broni),
jako cel swojej działalności przyjęła opracowanie i
upowszechnienie (nieodpłatnie i „on-line”) broni palnej, która
mogłaby zostać wydrukowana na urządzeniach do szybkiego
prototypowania (drukarkach 3D). Broni roboczo nazwanej „Wiki-weapon”.
Z tym, że nie ma ona nic wspólnego z bronią wirtualną,
oddziałuje bowiem jak najbardziej w świecie rzeczywistym.
Na
ilustracji powyżej widoczny model 3D „Liberatora”. Poniżej
jego elementy składowe przygotowane
do wydrukowania na drukarce 3D, rozmieszczone na wirtualnej
platformie urządzenia drukującego.
Defense
Distributet udostępniła projekt w postaci gotowego modelu 3D
zapisanego do formatu *.STL. W praktyce oznaczało to, że nie
trzeba dysponować niezależnym oprogramowaniem CAD, by
wydrukować sobie taki „pistolet”; wystarczało oprogramowanie
drukarki...
Pomysł znalazł
zwolenników, gdyż konto organizacji stosunkowo szybko zasilone
zostało kwotą wystarczającą do zakupu zarówno profesjonalnej
(nie „domowej”!) drukarki 3D, jak i na rozpoczęcie prac
mających na celu przygotowanie odpowiedniego projektu
pistoletu, złośliwie nazwanego przeze mnie „samopałem”.
Dlaczego – o tym za chwilę.
Zanim doszło do
upublicznienia planów pistoletu jednostrzałowego „Liberator”,
w tzw. międzyczasie Defende Distributed opracowała kilka
komponentów do broni dostępnej w sklepach USA, w tym... do
pistoletów maszynowych (mimo, że posiadanie tych ostatnich
jest jednak objęte pewnymi obwarowaniami prawnymi). Sukcesem
zakończyło się opracowanie „plastikowych” (prawdopodobnie
tworzywo ABS) magazynków do AR-16 i AK-47, organizacja
postarała się także zaprojektować korpusy i komory zamkowe ww.
broni z tworzywa stosowanego w drukarkach 3D. Dlaczego właśnie
korpusy? Ponieważ pozostałe elementy – lufy, łoża etc. są
dostępne w handlu w zasadzie bez ograniczeń.
Można w tym miejscu
postawić pytanie: czy istotnie do samoobrony najlepiej nadają
się pistolety maszynowe? I dlaczego Defende Distributed swoje
wysiłki skierowała m.in. na takie projekty?
Odpowiedzi są
proste. Po pierwsze – istotnie, do skutecznej samoobrony
pistolet maszynowy wydaje się nadawać najlepiej: jest
stosunkowo prosty w obsłudze, dysponuje bardzo dużą siłą
rażenia, a w związku z tym sporą celnością na niedużych
dystansach. Po prostu nawet niewprawna w celowaniu osoba,
działająca z zaskoczenia, łatwo może „zasypać” napastnika
pociskami, chociażby strzelając z tzw. biodra. Rewolwer, czy
nawet pistolet automatyczny, takich możliwości nie daje. Po
drugie – skuteczne zaprojektowanie i wydrukowanie komponentu
do pistoletu maszynowego będzie stanowić dowód na to, że
możliwe jest wyprodukowanie broni na drukarce 3D. Nawiasem
mówiąc armia USA – zwłaszcza działając na misjach poza
granicami kraju – w swych bazach stosuje maszyny do szybkiego
prototypowania/wytwarzania, które wykorzystywane są m.in. przy
jednostkowej produkcji części zamiennych i drobnych
komponentów do wykorzystywanego sprzętu.
Jak się ma jednak
projekt „Liberator 3D” do broni maszynowej? Nijak.
„Wyzwoliciel”
Możemy
zgodzić się z tym, że broń maszynowa nie tylko skutecznie
nadaje się do działań ofensywnych, ale także – do samoobrony.
Argumenty na potwierdzenie tej tezy przytoczyłem powyżej. Czy
„Liberator 3D” będzie równie skuteczny? Z pewnością nie.
Składa się dosłownie
z kilkunastu komponentów. Jedyne, czego nie można wydrukować
na drukarce 3D, to iglica uderzająca w spłonkę pocisku (można
wykonać ją z wkręta stalowego), a także kawałek metalu
dodawany na koniec montażu do całości konstrukcji, aby spełnić
wymogi prawa zobowiązujące producentów broni do stosowania
elementów pozwalających na zasygnalizowanie jej obecności w
urządzeniach do wykrywania metalu. Nawet sprężyny powodujące
napięcie iglicy i jej zwolnienie za pomocą mechanizmu
spustowego, wydrukowane zostały na drukarce. Swoją drogą,
pokazuje to wszechstronność zastosowań urządzeń do szybkiego
prototypowania :).
Liczba
części składowych „samopału” nie jest, jak widać, imponująca
:)
Pistolet posiada
kolbę, korpus i coś na kształt komory zamkowej, trudno
natomiast wskazać element będący ekwiwalentem... lufy – stąd
m.in. moja tendencja do nazywania go staropolskim określeniem
„samopału”. W zamian projektanci przewidzieli rodzaj krótkiego
cylindra, do którego wprowadzamy małokalibrowy nabój i który
razem z nabojem umieszczamy w korpusie pistoletu. Pocisk
wystrzelony za jego pomocą nie tylko nie zostanie wprawiony w
ruch obrotowy wokół własnej osi (brak lufy, brak w związku z
tym jakiegokolwiek gwintu wywołującego ruch wirowy), ale także
nie zostanie wystrzelony z energią przewidzianą przez
producentów broni: ruch wykonywany w lufie pod wpływem gazów
powstałych na skutek wybuchu prochu trwa zbyt krótko, a w
zasadzie – nie trwa wcale. Podobny efekt można zapewne uzyskać,
jeśli unieruchomimy nabój zaciskając go np. w imadle i uderzymy w spłonkę czymś
twardym (i ostrym), powodującym detonację ładunku. Pocisk
wystrzeli, ale nasza kontrola nad jego lotem sprowadzi się do
dwóch elementów: momentu wystrzelenia i kierunku.
Elementy
składowe pistoletu „Liberator 3D”... Naliczyłem szesnaście, w
tym metalową iglicę (czyżby... gwoździk?)
Detale konstrukcji. U góry po lewej – korpus, czy też może
komora nabojowa. Widoczny otwór, przez który przechodzi iglica
uderzahąca w spłonkę. Na obudowie widać także
charakterystyczne wycięcie służące do klinowania cylindra
(lufy) z nabojem kalibru 0.380, widocznej u góry po prawej. U
dołu po lewej – sprężyny mechanizmu spustowego. Po prawej –
walizeczka z „zestawem strzeleckim”...
O celności
nie ma tutaj nawet mowy, z czego oczywiście projektanci „Liberatora
3D” doskonale zdawali sobie sprawę – broń nie została
wyposażona w żadne przyrządy celownicze. Byłoby to zresztą
pozbawione sensu.
Zaostrzony patyk
Czy może
zatem nadawać się do samoobrony? I tak, i nie. Strzał wywołuje
huk i efekty wizualne (błysk ognia). Można zatem mówić o
odstraszeniu napastnika. W przypadku dużego psa, który rzuca
się na nas, może będzie to skuteczne. Prócz tego
najprawdopodobniej napastnik (osoba lub zwierzę, skoro o tym
była mowa) znajdujący się w zasięgu strzału odniesie ranę –
zostanie trafiony pociskiem. Pociskiem małego kalibru i
wystrzelonym niecelnie, ale jednak pociskiem. Tutaj jednak, w
przypadku rany powierzchownej, możemy uzyskać efekt odwrotny
od zamierzonego: np. zwierzę pod wpływem szoku i bólu może
stać się jeszcze bardziej agresywne.
Jeśli jednak
przeciwnikiem osoby używającej do samoobrony „Liberatora”
będzie ktoś dysponujący normalną bronią palną (o co w USA nie
trudno), w dodatku potrafiący się nią posłużyć, to taka osoba
jest bez jakichkolwiek szans. Równie dobrze, jak w jednym ze
skeczów Monthy-Pythona, mogłaby bronić się „zaostrzonym
patykiem”. Kto wie, może i skuteczniej, bo zapewne taka forma
obrony wywołałaby śmiech u napastnika. „Liberator 3D”
niekoniecznie.
Kwestia bezpieczeństwa (publicznego)
Defense
Distributet, zanim zdecydowała się na upowszechnienie planów
(z ang. blueprints) i gotowego modelu (w formacie STL)
Liberatora 3D, przeprowadziła szereg praktycznych testów.
Okazało się, że „samopał” działa. Można oddawać strzał za
strzałem, oczywiście wymieniając jednorazowe komponenty
(cylindry z umieszczonym w nich pociskiem kalibru 0.380).
Możliwe zresztą, iż nie są one jednorazowe – zapewne użycie
profesjonalnej drukarki i odpowiedniego tworzywa przedłuża
żywotność broni.
I tu pojawia się po
raz pierwszy kwestia bezpieczeństwa. O ile wydrukowanie z
dobrego materiału zdecydowanie minimalizuje ryzyko odniesienia
obrażeń podczas strzelania z Liberatora, o tyle...
wydrukowanie jego komponentów na urządzeniach amatorskich jak
np. RepRap (vide film poniżej), może spowodować, iż w momencie
strzału nastąpi rozerwanie „pistoletu”. Pocisk gdzieś z
pewnością poleci, ale odłamki tworzywa prawie na pewno zranią
dłoń i może także twarz strzelającego.
Nie każda
„kopia” Liberatora 3D może okazać się groźna dla użytkownika,
ale warto mieć świadomość ryzyka...
Co więcej, nie bez
znaczenia pozostaje sposób, w jaki elementy Liberatora zostaną
zorientowane na platformie drukującej. Drukarki 3D pracują w
technologii addytywnej, nakładają kolejne warstwy materiału i
ich rozkład w danym elemencie, danym komponencie, przekłada
się na to, jak zachowa się on podczas przyłożenia określonej
siły. Testy przeprowadzone przez organizacje rządowe i służby
federalne pokazały, iż ryzyko rozerwania broni nie tylko jest
realne, ale także bardzo prawdopodobne.
Jak widać na
zdjęciu, jeden z testowanych korpusów uległ rozerwaniu. W
przypadku druku
z wykorzystaniem technik addytywnych, nie bez znaczenia
pozostaje sposób rozłożenia (zorientowania)
kolejnych warstw materiału, z którego budowany jest model. Na
zdjęciu poniżej (model klucza ściskanego)
widać wyraźnie kolejne warstwy materiału i ślady przebiegu
głowicy drukującej...
I to jest jedno z
oficjalnych tłumaczeń, dlaczego Defense Distributet została
zmuszona do usunięcia planów Liberatora w ciągu zaledwie
trzech dni od momentu ich opublikowania w sieci (na stronie
organizacji). Zabawne jest to, iż filmy demonstrujące
zagrożenia dla użytkowników wynikające z użycia Liberatora 3D,
powstały później, już po wydaniu wspomnianego zakazu. I bez
tego łatwo jednak domyśleć się, że Liberator 3D może być
niebezpieczny nie dlatego, iż może spowodować obrażenia
swojego użytkownika, ale przede wszystkim dlatego, że jest
„odporny” na wykrywacze metalu. I może zostać użyty np. w celu
sterroryzowania załogi samolotu; to nie problem, aby nadać mu
kształt, który nie wywoła złych skojarzeń u kontrolerów i
służb lotniskowych. Uzbrojony, może posłużyć nawet w naszej
rzeczywistości III RP np. do wymierzenia sprawiedliwości w
gmachach sądów.
Dlatego jestem w
stanie zrozumieć reakcję służb USA i decyzję nakazującą
usunięcie jego planów z sieci. Tyle tylko, że decyzję
nieskuteczną, gdyż: po pierwsze, organizacje terrorystyczne i
tak mają zapewne dostęp do broni niewykrywalnej przez
profesjonalne urządzenia. I jestem przekonany, że nie są to
jednostrzałowe „zabawki”, drukowane na domowych urządzeniach.
Po drugie: coś, co raz znalazło się w sieci w powszechnym
dostępie, już w niej pozostanie, w tym albo innym miejscu (np.
minister cyfryzacji schowa wydruki do szuflady, ale wcześniej
zrobi ich kserokopię i położy na biurku asystenta :P). Planów
Liberatora 3D nie da się usunąć, co więcej – można się
spodziewać, iż teraz podobnych planów, rozwiązań
„licencyjnych” pojawiać się będzie coraz więcej. I będą coraz
doskonalsze. Mleko już się rozlało.
Wystarczyło
kilka dni, by pojawiły się „udoskonalone” kopie Liberatora. Ta
widoczna na zdjęciach, wyposażona jest już
w metalowe śruby spajające wszystkie komponenty broni (i
stanowiące oś obrotu niektórych elementów mechanizmu
spustowego),
a także inaczej wykonaną lufę. Powyżej – w trakcie strzału na
zaaranżowanym stanowisku testowym, poniżej – po strzelaniu.
Broń oddała kilka kolejnych strzałów... i wytrzymała.
Dlaczego „Liberator 3D”?
To proste.
Protoplastą, a może – inspiracją – do zaprojektowania
pistoletu możliwego do wykonania na drukarce 3D, jest mały
pistolet o podobnej nazwie, wykonany tradycyjną techniką.
Prosta konstrukcja, minimum elementów – czy trzeba czegoś
więcej? W dodatku dokładne plany tego ostatniego, pochodzące z
lat 40. XX wieku, nadal krążą w sieci (piszącemu te słowa
zajęło ok. 10 minut znalezienie ich w Internecie, przy okazji
zbierania informacji na temat Liberatora 3D, a nie wiedziałem,
że można w ogóle coś takiego znaleźć – vide przykładowy zrzut
z dokumentacji dostępnej w plikach pdf).
W Internecie
krąży pełna, licząca ponad 30 stron dokumentacja techniczna
pistoletu „Liberator”.
Data na rysunkach wskazuje na 1942 rok...
Dobrze wyposażony
warsztat – nawet amatorski – i odrobina umiejętności w
zupełności wystarczą, aby wejść w posiadanie pełnowartościowej
(a nie "plastikowej") broni. Ale łatwiej w USA pozyskać
normalną, seryjnie produkowaną broń (przysłowiowy sklep na
rogu), niż męczyć się nad jej przygotowaniem w warsztacie.
Czy świat nie będzie już taki sam?
Takie głosy
pojawiły się w serwisach informacyjnych, raczej nie
zajmujących się na co dzień szeroko rozumianą problematyką
inżynierską. Osobiście uważam to za niepotrzebne sianie
paniki. Moje dzieci są bardziej zagrożone w drodze do szkoły
tym, że zostaną ofiarami kierowców wyprzedzających na pasach
bezpieczeństwa (np. srebrna Octavia o nr LLU 16260, pędząca
Traktem Lubelskim, z bezmózgiem za kierownicą), niż że ktoś
postrzeli je z „Liberatora 3D” albo tym podobnych wynalazków.
Wejście w posiadanie broni palnej nie stanowi problemu dla
osoby, która istotnie będzie chciała ją zdobyć – niezależnie
od kraju, w którym mieszka. Co więcej – samodzielne wykonanie
takiej broni – w sposób gwarantujący bezpieczeństwo jej
użytkowania – również nie stanowi problemu. Ba, korzystając
nawet z prostych tokarek, jesteśmy w stanie wykonać broń
działającą skuteczniej, niż „Liberator 3D”, wokół którego
narobiło się tyle szumu.
Sięgam do „klasyka”:
„(...) Rysunek właśnie pokazuje pierwociny ognia... Hmm,
jakiego właściwie? Artyleryjskiego? Broń ma rozmiary
późniejszego pistoletu, kształt armaty, nosi się ją jak
karabin – w drewnianym łożu z kolbą. Powiedzmy więc ogólnie:
ognia prochowego. Poznano też zjawisko odrzutu, któremu
przeciwstawiano się rozmaicie (…). Lżejsze okazy przykładano
do ramienia, od czego zresztą poszła ludowa nazwa kolby –
przykład. (...) Popatrzmy chociażby na schemat lufy
hakownicowej, toż to schemat dzisiejszego naboju! Powtarzam:
jedynie trochę technicznych udogodnień, aby to, co wojownik
musiał robić sam, wykonały za niego warsztaty, gdzie do łuski
wkładano pocisk, nasypawszy tam pierwej prochu. A dziurę
panewki (otwór panewki – przyp. ms), w którą wtykano płomień,
zastąpiła spłonka, wmontowana od tyłu naboju – i to wszystko.
Dochodzi tylko możliwie szybka wymiana owych miniaturowych
„nabitych luf”, aby porcja takich jednostrzałowych rurek,
nazywanych nabojami, odpalała jak najszybciej, po kolei...”
„Szymona
Kobylińskiego gawędy o broni i mundurze”, wydawnictwo MON,
Warszawa 1984, s. 22-23.
Proszę Państwa, przecież to niemalże „plany” prawdziwej broni
palnej! Czy należy wycofać z obiegu wszystkie egzemplarze
cytowanej książki? Albo obłożyć ścisłą kontrolą dystrybucję i
użycie drukarek 3D?
Taka broń,
chociaż nie do ukrycia przed wykrywaczami metali, może okazać
się skuteczniejsza
(i bezpieczniejsza dla strzelca) niż Liberator 3D...
Wyobraźnia ludzka i
wyszukiwanie nowych zastosowań nie mają granic i trudno poddać
je jakiejkolwiek kontroli. A próby takiej kontroli są niczym
innym, jak naruszeniem wolności.
Ponieważ do zadania śmierci wystarczy zaostrzony patyk,
wszelkie ograniczenia powinny tkwić głęboko w nas samych – w
ludzkich sumieniach. Wtedy będziemy mogli czuć się
bezpiecznie, nawet ze świadomością tego, że dzieci sąsiada
dostały na dzień dziecka najnowszy model drukarki Cubify.
Na zakończenie
posłużę się jeszcze jednym cytatem z „Gawęd...” Szymona
Kobylińskiego:
„(...) Człowiek ma zawsze i wszędzie niebywały talent do
zadawania innym krzywdy. Można wszakże rzec inaczej: do
wynajdywania sposobów, by się obronić przed krzywdą.”
I o to ostatnie
prawdopodobnie chodziło twórcom Liberatora 3D.
Maciej Stanisławski
PS.
Wcześniej umieszczone w leadzie zdanie o „znalezieniu w tym
tekście inspiracji” zdecydowałem się jednak usunąć :), chociaż
chodziło mi o inspirację do pracy nad wrażliwością sumienia...