W przygotowaniu
nr 5-6(25-26) 2017
dostępny
po 29.12.2017
Wydanie aktualne
nr 3-4(23-24) 2017
dostępny w pdf, wydanie
flash
tutaj
Wydania
archiwalne
nr 1-2(21-22) 2017
dostępny w pdf, wydanie
flash
tutaj
nr 1-2(19-20) 2015
dostępny w pdf, wydanie
flash
tutaj
numer 1(18) 2014
dostępny w pdf, wydanie
flash
tutaj
numer 1(17)
2013
dostępny w pdf, wydanie flash
tutaj
numer 1(16) 2012
dostępny
w
archiwum, wydanie flash
tutaj
numer 1(15) 2011
dostępny
w
archiwum
numer 4(14) 2010
HD dostępny
w archiwum
numer 3(13) 2010
HD dostępny
w archiwum
numer 2(12) 2010
dostępny
w archiwum
numer 1(11) 2010 dostępny
w archiwum
|
Poniedziałek, 21.12.2016 r.
Nie
samym CAD'em człowiek...
Jak słusznie zauważył jeden ze
stałych (i długoletnich Czytelników), dawno nie było wpisu
„takiego o życiu”. To prawda, dlatego w ramach nadrabiania
zaległości (a zebrało się ich całe „mnóstwo za bardzo”) chcę
podzielić się z Państwem pewnym doświadczeniem, które stało
się moim udziałem w ostatni weekend listopada br.
Maciej
Stanisławski
W dniach 26-27 listopada br. w
miejscowości Mrozy (niedaleko Siedlec) miało miejsce
wydarzenie zwane „KP” – dla wtajemniczonych jest to skrót od
„Kurs Piechoty”. Organizatorami owego dwudniowego kursu były
Stowarzyszenie Jednostek Strzeleckich SJS „Strzelec” i
Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl Ruch na Rzecz Obrony
Terytorialnej – do którego należę (aktywnie, na ile się da)
już od kilku lat. Obie organizacje mają charakter
paramilitarny i skupiają entuzjastów nie tylko broni i szeroko
rozumianej wojskowości, ale przede wszystkim osoby o
nastawieniu patriotycznym, chcące poprzez regularnie odbywane
szkolenia podnosić swoje umiejętności z zakresu działań
formacji tzw. lekkiej piechoty (zainteresowanych odsyłam do
statutu Stowarzyszenia – link
tutaj).
W przypadku ON.pl RnOT szkolenia
odbywają się raz lub dwa razy w miesiącu, w systemie
weekendowym (cały weekend lub tylko jeden dzień), w obrębie
drużyny. Raz na jakiś czas ma miejsce szkolenie „odgórne”,
pozwalające na zgranie działań kilku drużyn piechoty.
Opisywany przeze mnie „KP” ma charakter szkolenia i egzaminu,
sprawdzającego poziom drużyny i indywidualnych umiejętności
tworzących ją osób. Nasza 5 drużyna Mazowieckiej Obrony
Terytorialnej stawiła się w liczbie ośmiu osób – za mało, by
działać samodzielnie i w takim składzie podejść do egzaminu –
dlatego liczyliśmy się z koniecznością dokoptowania kilku
żołnierzy z innej jednostki (z ON.pl, albo ze „Strzelca”). Tak
też się stało, o czym za chwilę, a fakt, iż współpraca
układała się bardzo dobrze, świadczy jedynie na korzyść obu
wymienionych organizacji.
I co ja robię tu...
Militariami i
strzelectwem interesowałem się od dawna. Jestem szczęśliwym
posiadaczem wiatrówki, kilku replik ASG – z których namiętnie
korzystam razem z synami – a także rewolweru czarnoprochowego
systemu rozdzielnego ładowania (na którego posiadanie nie jest
wymagane pozwolenie). Wybuch konfliktu na Ukrainie sprawił, iż
zacząłem rozglądać się za organizacją, która pozwoli nie tylko
na dalsze rozwijanie hobby (czasem trzeba odpocząć od CAD ;)),
ale także rozwój ten jakoś ukierunkuje.
W mojej miejscowości (Stara
Miłosna należy do Wesołej, a ta formalnie jest częścią
Warszawy, ale jakoś myślę o niej jako o „wsi” :)) zetknąłem
się z działalnością stowarzyszenia FIA („Wierni w gotowości
pod bronią”); cóż, kiedy członkostwo w nim wymaga
nieprzekraczania pewnego progu wiekowego. Tymczasem ON.pl RnOT
przygarnia także „podtatusiałych żołnierzy – i m.in. to, a
także osoby współzałożycieli ruchu (Paweł Makowiec i Marek
Mroszczyk, autorzy m.in. cyklu podręczników dot. taktyki
działań piechoty – link tutaj) zadecydowały o moim włączeniu
się w te struktury. I tak zaczęło się... kompletowanie
wyposażenia (obowiązujący kamuflaż), próby marszowe, zajęcia
na strzelnicach z osiami min. 100 m, strzelania statyczne i
dynamiczne, poznawanie procedur i sposobów działania lekkiej
piechoty, wyszkolenie indywidualne, unitarka...
Najpierw jedna drużyna szkolna,
potem kolejna (na zajęciach w pierwszej zjawiałem się na tyle
rzadko, że nawet nie zauważyłem, kiedy przestała być
„szkolną”, a została „samodzielną”, a ja trafiłem do kolejnej
nowoutworzonej :)) i problemy kondycyjne (konsekwencje
siedzenia za biurkiem), z którymi borykam się do dzisiaj (cóż,
samodyscypliny starcza najwyraźniej jedynie na ogarnięcie
prowadzonej działalności gospodarczej, a na regularne
uprawianie sportu już nie... gdyby nie basen raz w tygodniu,
to szkoda słów...). Ale jakoś, mimo nadal częstej absencji,
zadomowiłem się w 5. drużynie. I dobrze. W konsekwencji...
...co ja tutaj robię?
Nadszedł Kurs
Piechoty, który jest wstępem do podnoszenia dalszych
kwalifikacji. Wiedzą na czym to polega i jak w praktyce
wygląda, nie dysponowałem – nie licząc oczywiście relacji
kolegów z drużyny (są tacy, którzy już raz „KP” ukończyli),
tudzież informacji, które można znaleźć w necie. Ogólnie –
pierwszego dnia ma miejsce sprawdzenie umiejętności
indywidualnych, potem szkolenie (właściwy kurs) z działań
drużyny lekkiej piechoty, wieczorem wykład, a drugiego dnia –
egzamin obejmujący m.in. to, czego nauczyliśmy się
poprzedniego dnia.
Kurs Piechoty w
Mrozach,
26-27.11.2016 r. Dużo nas, kto
policzy? A ilu z nas zaliczy końcowy egzamin?
Zdjęcie:
Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl
W każdym razie w piątek
spakowałem klamoty („szpeje” czyli wyposażenie – nie licząc
umundurowania, ciepłej odzieży i repliki karabinu – ważyło ok.
15 kg, więc dosyć rozsądnie; z cięższym plecakiem
przewędrowałem blisko 20 lat temu Bieszczady), rozstałem z
Rodziną (synowie, jacy dumni, Żona mniej, ale przynajmniej
wyrozumiała :)) i w sobotę przed godziną 9.00 zjawiłem się w
szkole podstawowej w Mrozach. Szkoła pełniła rolę koszar, sala
gimnastyczna stała się salą wykładową, nocleg – na karimatach
na korytarzach, wyżywienie – we własnym zakresie (najczęściej
polskie wojskowe racje żywnościowe – z czystym sumieniem mogę
polecić gulasz wołowy i karkówkę z warzywami).
Po lewej –
prawie wszystkie „szpeje” podczas wieczornego pakowania przed
KP. A myślałem, że nie jestem gadżeciarzem :)
Po prawej – kontrola wyposażenia przed egzaminem z unitarki...
Po szybkiej rejestracji meldujemy
się przed szkołą w celu kontroli wyposażenia. Można było
zarobić ujemne punkty za brak np. busoli/kompasu płytkowego,
niezbędnika (zestaw przetrwania), zapasowych magazynków,
okularów balistycznych, rękawiczek, czy odpowiedniej odzieży
(np. skarpet na zmianę :)). Na „KP” raczej należy stawić się z
w miarę ukompletowanym wyposażeniem tzw. I i II linii
(zainteresowanych odsyłam do publikacji wspomnianych wcześniej
autorów, tudzież zasobów sieciowych).
Potem pierwszy egzamin,
weryfikujący – z unitarki. Budowa etatowej broni piechoty
(rozkładanie i składanie AKMS, typy broni używanej przez
piechotę, rodzaje amunicji, skuteczny zasięg), praca na busoli
(orientowanie mapy, azymut etc.), 5 zasad strzelca w szyku,
przekształcanie szyków, sposoby poruszania się na polu walki,
sygnały dowodzenia... Trochę tego było, stres i adrenalina
pozwoliły na przebrnięcie przez egzamin w miarę bezboleśnie
(zapomniałem np., jak nazywa się osłona komory zamkowej –
tutaj z rytmu wybił mnie stwierdzony przeze mnie brak zamka w
rozbieranym egzemplarzu broni), pomyliłem także parametry
techniczne RPK i RKM, ale egzamin zaliczyłem. Dodam, że cała
nasza „ósemka z piątki” zaliczyła unitarkę pomyślnie i do
dalszych działań mogliśmy przystąpić w komplecie.
A co z tymi, którym nie było dane
zaliczyć weryfikacji, albo wykazali się rażącymi brakami w
wyposażeniu? Trafili (a odsetek był całkiem spory, nieco ponad
10%) do tzw. „gułagu”, czyli drużyny, w której szkolenie
polegało m.in. na „przyswajaniu wiedzy i umiejętności na
drodze wzmożonego wysiłku fizycznego” – jak oznajmił Marek
Mroszczyk. Innymi słowy – dano im szansę na zaliczenie KP i
nadrobienie wcześniejszych braków.
Zbiórka przed gmachem szkoły,
podział na drużyny, uzupełnienie braków etatowych (do nas
dochodzi trzech młodych ludzi z JS ZS OSW 2013 Ostrowiec
Świętokrzyski, znacząco obniżając nam średnią wieku – w
drużynie na „KP” jest nas chyba pięciu powyżej 40. :D),
rozdzielenie dodatkowej broni wsparcia drużyny (nam przypadła
ręczna szkolna wyrzutnia pocisków) i środków pozoracji pola
walki (granaty dymne i hukowe). Dwoje instruktorów (chyba
oboje ze „Strzelca”) i ruszamy... do lasu :).
Show time
A tu zaczyna się
powoli przerabianie tego, co ćwiczyliśmy już we własnym
zakresie. Szyki drużyny, reakcje na kontakt, oskrzydlanie
umocnionego stanowiska ogniowego NPL-a, zrywanie kontaktu...
Wszystko w biegu, z krótkimi przerwami. Szwankuje nam łączność
radiowa między sekcjami – będzie wymagała jeszcze dopracowania
(dotyczy to także mnie, szczęśliwego posiadacza Baofenga),
pozostają komunikaty werbalne i przekazywane sygnały
dowodzenia. Czuję, że „płuca mam w gardle, a serce za uchem”.
Ale konsekwentnie realizujemy przewidziany „program”.
5 dr. Mazowieckiej Obrony
Terytorialnej razem z JS ZS OSW 2013 Ostrowiec Świętokrzyski i
Stowarzyszeniem Jednostek Strzeleckich „Strzelec” w obronie
okrężnej. Na pierwszym planie po prawej – autor z SWD.
Zdjęcie:
SJS „Strzelec”
W przerwie Pani Instruktor wyraża
zachwyt nad moim karabinem i pyta o możliwość odkupienia. Nie
ma mowy, ja także jestem wrażliwy na piękno broni – a Dragunow
jest naprawdę ładnym i groźnym karabinem. W dodatku replika w
zasadzie jest nie do odróżnienia od oryginału...
Chwila przerwy na „złapanie
oddechu” i przy okazji omówienie kolejnych działań. W środku,
odwrócony plecami – nasz instruktor..
Zdjęcie:
SJS „Strzelec”
Wraz z zapadnięciem zmierzchu
przydaje się mój „snajperski”... nie karabin, ale wzrok
(naprawdę dobrze widzę, przynajmniej na lewe oko), ale ogólnie
mam wrażenie, że zaniżam poziom drużyny. Mam nadzieję, że moja
kondycja (a raczej jej brak) nie uniemożliwi zaliczenia
niedzielnego egzaminu. Tymczasem nastroje świetne, atmosfera
koleżeństwa i wzajemnego szacunku, pełen optymizm. Młodsi
oferują nawet pomoc w niesieniu moich ciężkich szpejów. Nie
korzystam, ale wspaniałe doświadczenie :).
Wracamy z ćwiczeń z fasonem,
kolumną piechoty, bez ubezpieczenia, za to ze śpiewem... i na
skraju lasu trafiamy na zasadzkę, dostajemy ogień z prawej (od
innej ćwiczącej drużyny). Cóż, nauczka na przyszłość. Jak się
okaże niebawem, wyciągnęliśmy wnioski z tej lekcji.
Wracamy do „koszar”, przebieramy
i suszymy wilgotne ciuchy, jest czas na chwilę przerwy i
posiłek, a potem wykład Pawła Makowca na sali gimnastycznej.
Po terenie szkoły poruszamy się z bronią – to takie nabieranie
dobrych przyzwyczajeń.
Wykład w swojej treści nawiązuje
do tego, co ćwiczyliśmy w ciągu dnia i jest poparty
materiałami dostępnymi m.in. w tej książce (link tutaj). Ale
co innego przeczytać, a co innego usłyszeć od autora (!) i
przerobić samemu w terenie.
Po wykładzie część drużyn udaje
się na dalsze ćwiczenia na boisko szkolne (ciemno, zimno,
wilgotno – chociaż w ciągu dnia było naprawdę ładnie), a nam
nasz Dowódca (a konkretnie z-ca dowódcy, bo podczas tego KP
faktyczny Dowódca pełnił rolę instruktora dla innych
uczestników) proponuje spotkanie przy „stole dowodzenia”. Co
to takiego? Otóż na piętrze, na obszernej klatce schodowej,
stoi stół do ping-ponga – idealny do przećwiczenia taktyki. W
roli „żołnierzy” – różnokolorowe nakrętki od butelek. Pomysł
genialny, omawiamy sposoby reakcji, role poszczególnych sekcji
i body-teamów w zależności od sytuacji taktycznej, a także
zapoznajemy się z grubsza z naszym „RPG” (tak naprawdę był to
amerykański m72 LAW, vide fot. powyżej) – i za to inkasujemy dodatkowe punkty „na
plus” przyznane przez instruktora, który później okaże się
także... naszym egzaminatorem.
Zbliża się północ, a pobudka o
6.00 – pora udać się na spoczynek. Sen niespokojny, buzuje
jeszcze adrenalina, a także – podniecenie przed nadchodzącym
sprawdzianem. Czy dam radę i nie zawiodę kolegów?
Niedziela rano
Wstaję niewyspany,
czuję podwyższone tętno, ale stawy i mięśnie jakoś dają radę.
Chociaż serducho mnie nieco niepokoi... Wczoraj na pewno
wziąłem zbyt dużo klamotów, dzisiaj zostawiam większość
szpejów, w tym magazynki i staram się maksymalnie odchudzić
wyposażenie – na egzaminie podobno na to nie będą zwracać
zbytniej uwagi.
Na wszelki wypadek melduję
Dowódcy (z-cy dowódcy), że czuję się dosyć nieswojo i gdyby
okazało się, że moja niedyspozycja utrudni drużynie realizację
zadania (np. będą musieli nieść mnie jako rannego!), to
odpadam, tym samym rezygnując z zaliczenia KP. Meldunek
przyjęty, kilka słów otuchy i upomnienie, bym zameldował to
także egzaminatorom. Chłopaki wiedzą, że jakby co, to ich
WSW („wyborowy strzelec wsparcia” – niby ja :)) odpada. „Nie zakładaj, że będzie źle,
dasz radę! Popatrz na D., jest przecież starszy nie tylko od
Ciebie i daje radę! Maciek, jakby co, to weźmiemy twój plecak,
będzie dobrze”. Cóż, plecak dzisiaj odchudziłem, zobaczymy.
Zbiórka przed gmachem szkoły.
Pada śnieg z deszczem, jest zimno. Na rozgrzewkę 20 pompek
(tak naprawdę to nieco więcej), ledwie daję radę (oszukując
bezczelnie) i już czuję, że nie będzie łatwo. Szybki przemarsz
na miejsce egzaminu. Nasi instruktorzy mają „ogarnąć” trzy
drużyny, zobaczymy. Rozgrzewka (rozruszanie mięśni i stawów
zmniejszy ryzyko kontuzji), bieganie, pompki. Pierwsza drużyna
otrzymuje zadanie i rozpoczyna egzamin, my – czekając –
ćwiczymy manewry na zmniejszonych odległościach. Rodzą się
wątpliwości, czy podołamy, widać napięcie na twarzach, ale
ogólnie wiemy, co robić...
Egzamin
Nadchodzi nasza kolej.
Oto rozkaz: „Za dwadzieścia minut tą szosą przejeżdżać będzie
nasz konwój medyczny. Tymczasem wywiad zasygnalizował obecność
nieprzyjacielskiego bunkra, wstrzelanego w szosę. Zadanie –
przeczesać teren, zlikwidować wroga i unieszkodliwić bunkier,
zanim konwój znajdzie się na jego wysokości”.
Znamy mniej więcej kierunek,
azymuty będą podawane po drodze, nie ma czasu – ruszamy,
sekcja Alpha naprzód (i snajper do przodu – bo oczy – a poza
tym, gdy przyjdzie do likwidacji bunkra, to sekcja Charlie
będzie miała najwięcej do biegania, a ja będę „odpoczywał”).
Także idę na przedzie, szyk klinem, rozglądam się, by zauważyć
ruch. Nie mam pojęcia, gdzie i kiedy spodziewać się
przeciwnika, czy od razu wyjdziemy na umocnienie (bunkier),
czy nie... Uczucie niepewności dominuje, ale przyswojone na
ćwiczeniach umiejętności biorą górę, jakoś działam.
Docieram do leśnej przecinki,
dostrzegam budynek – chwila wahania – zatrzymuję drużynę,
przekazuję meldunek i czekam na dalsze rozkazy. Okazuje się,
że to jeszcze nie bunkier, natomiast teraz mamy posuwać się
wzdłuż leśnej drogi, zmieniam kierunek marszu. Kilkadziesiąt
metrów, świadomość upływającego czasu (Boże, jak wolno
poruszamy się tym lasem, czy ja nie powinienem iść szybciej? W
końcu to ja dyktuję tempo...) i nagle widzę ruch! Zamarznij!
Zejdź w dół! Melduję, że widzę nieprzyjaciela, a po chwili
mamy kontakt front – zauważyli nas!
Alpha otwiera ogień osłonowy,
sekcja z karabinem maszynowym (chłopaki ze „Strzelca”) i
Charlie oskrzydlają z prawej. Strzelają z wyrzutni (słychać
okrzyk „LAW poszedł”) i likwidują stanowisko. Okazuje się
jednak, że to jeszcze nie bunkier! Szkoda pocisku, ale teraz
szybko, bo nie ma czasu, sprawdzenie i przeszukanie stanowiska
i „zwłok”. Szukam mojego body'ego – ubezpieczenia – ale kolega
z innej sekcji już celuje w głowę „denata”, więc odrzucam
karabin wroga, jego zapasowy magazynek wyjęty z kieszeni na
piersi, ręce mi się trzęsą ze zdenerwowania, sprawdzamy, czy
żyje, czy nie ma pułapki, szukam dokumentów, czysto).
Opuszczamy miejsce i kilkadziesiąt metrów dalej na rozkaz
dowódcy daję sygnał do obrony okrężnej. Miejsce jest dobre,
jesteśmy osłonięci połamanymi drzewami i jakimiś krzakami.
Procedury (stan amunicji, ranni, straty sprzętu etc.) i
ruszamy dalej, czas nagli. A ja już jestem wykończony :(
Dochodzimy do drogi asfaltowej –
to przy niej będzie bunkier! Ubezpieczam wyjście drużyny z
lasu, instruktorzy/egzaminatorzy poganiają nas, bo czas
upływa, już nie jestem prowadzącym, bo musimy podbiec
kawałek... Pada pytanie, czy wiemy, z której strony będzie
bunkier. Odpowiadam, że z prawej (bo to wynikało z rozkazu),
moja uwaga od razu zwraca się w tamtą stronę, a tymczasem z
lewej... zasadzka! Błyskawicznie zalegamy, przegrupowanie i
ruszamy do natarcia... I po zasadzce! Tym razem daliśmy radę,
zareagowaliśmy prawidłowo. Przydało się wczoraj nabyte
doświadczenie.
Słychać jeszcze strzały w głębi,
po lewej stronie, biegnę na pomoc... ale już wszystko
wyczyszczone. Znowu okrężna, meldunki i okazuje się, że mamy
ok 3 minuty nie tylko na dotarcie do bunkra, ale także na jego
likwidację. Ruszamy biegiem wzdłuż szosy, po kilkudziesięciu
metrach kolega na szpicy sygnalizuje kontakt wzrokowy z
bunkrem NPL-a. Brakuje czasu? Zostawiamy jednego, aby
zatrzymał nadjeżdżający konwój do momentu, aż uporamy się z
bunkrem i znowu sekcja Charlie przystępuje do manewru
oskrzydlania, a Alpha (my) otwiera ogień od czoła. Cholera
jasna, jestem padnięty, nie mam siły się czołgać, kolega każe
mi zostać i biegnie na lewe skrzydło, chociaż to ja miałem
zająć tam pozycję. W efekcie strzelam jak na wiwat, bo ciągle
nie widzę bunkra! Trudno, naprzód! Moja czapka została na
krzaku (na szczęście zwykła, czarna zimowa, a nie mundurowa –
dodam, że dzień wcześniej w krzakach posiałem magazynek od SWD
i obluzowany dwójnóg!), chowam się w jakimś rowie i nadal nic
nie widzę. A nie, jest – patrzę mniej więcej po linii
celowania kolegi z lewej i widzę wreszcie bunkier. Słychać
pojedynczy gwizd – to nasz umówiony sygnał przeniesienia
ognia... Jest i drugi gwizdek – Charlie „robi bunkier”,
słychać wybuch granatu, wstrzymujemy ogień. Trzy gwizdki –
rozkaz „dołącz”.
Idę w stronę zdobytego
umocnienia, jak do natarcia – i tak nie mam siły biec. Przy
bunkrze Marek Mroszczyk z telefonem, robi zdjęcia. „Ale fajnie
wygląda ten żołnierz!” To o mnie? Uśmiecham się i zatrzymuję,
a tu słyszę: „Nie o tobie mówię, ty wyglądasz jak kupa
gówna!”. „I tak się czuję” – odpowiadam ze śmiechem i idę
dalej, ale mnie też fotografuje (w końcu mam bardzo
reprezentacyjną broń ;)). Na miejscu jest już obrona okrężna,
zajmuję pozycję, pilnuję swojego sektora. Co dalej? Mam
świadomość, że jeśli egzamin będzie trwał – a na pewno będą
jeszcze jakieś zadania – to ja już gonię resztką sił. I
faktycznie, słyszymy, że tą część mamy zaliczoną, a teraz
szybko – urządzić zasadzkę w dole drogi. Chłopaki zrywają się
i pędzą, wołam, że padam na mordę i będę ich ubezpieczał z
tyłu.
Czterdziestolatek...
Trudno, ale decyduję
się już odpuścić, idzie nam dobrze, a ja mogę wszystko
zmarnować. Mówię dowódcy, że dalej działają sami, melduję to
także instruktorowi. „No dobrze, oni niech biegną, a ty idź
się im poprzyglądaj, czy coś, może ich ubezpiecz od strony
drogi?”.
Moja drużyna jest już daleko, gdy
ja „wytaczam się” na skraj szosy. Znowu spotykam tutaj Marka
Mroszczyka. Pyta mnie, co robię? Mówię, że szkoda mi
chłopaków, bo ja już zdechłem i nie chcę, żeby przeze mnie
umoczyli KP. Pyta, czy stawy, czy mięśnie. Robię kilka
podskoków, podnoszę wyżej nogi i tłumaczę, że to nie to, tylko
ogólnie – oddech i krążenie, słowem – kondycja. Bieganie po
lesie, przełajowe, zdecydowanie mi nie służy.
„Idź szybszym krokiem, zdążysz do
nich dołączyć, to niedaleko”. „Mogę”? Egzaminator potakuje,
czuję, że gdzieś tam budzą się rezerwy organizmu, truchtam.
Dopada mnie reporter Die Zeit, robi zdjęcia, próbuję
protestować – zrypany, zmierzwiony, spocony, bez czapki (wiele
bym dał, żeby zobaczyć te zdjęcia :D, ech to parcie na
szkło!).
Dogoniłem drużynę, melduję
dowódcy, że mogę warunkowo dołączyć. Bardzo dobrze, robimy
zasadzkę, snajper się przyda. Wyglądają na zadowolonych :).
Maskuję się na skraju prawego skrzydła – z tego kierunku
spodziewamy się wroga. Zrzucam i ukrywam w dołku plecak,
moszczę się pod jakimś drzewkiem, przysuwam kilka uschniętych
gałęzi, nakrywam siatką maskującą – razem z karabinem – i
spokojnie nastawiam celownik. Zaparował, czyszczę optykę i mam
doskonały widok na „strefę śmierci” na drodze. Przymykam
oczy... i chyba na chwilę przysypiam (sic!). Słyszę głosy...
drogą idzie inna drużyna!
Tak jak poprzednio urządzono nam
zasadzkę, tak teraz my występujemy w tej roli! Czekam
cierpliwie, powoli przenoszę celownik z jednego żołnierza na
kolejnego, w miarę, jak defilują przed moją lufą. Nagle
zatrzymują się, ale chyba wszyscy, na rozkaz – a jeden wydaje
się patrzeć prosto na mnie. Ale jednak mnie nie widzi... I
wtedy słyszę, jak odzywa się nasz KM – a umówiliśmy się, że
ogień z kaemu to sygnał do otwarcia ognia dla pozostałych.
Szybkie strzały – w końcu SWD
jest samopowtarzalny :) – „zdejmuję” dwóch ludzi z wrogiej
drużyny, trzeci chowa się w rowie po drugiej stronie i
strzela, ale chyba nadal mnie nie dostrzega. Nie przechodzą do
natarcia, chyba usiłują się wycofać. Słyszę rozkazy dla nas,
przegrupowanie... a po chwili egzaminator woła nas na drogę,
formujemy kolumnę i ruszamy do punktu wyjścia! To już koniec
egzaminu. Chyba raczej zdaliśmy?
Na tym zdjęciu
nie widać całej drużyny. Ale jestem ja (ach to parcie na
szkło) i Marek Mroszczyk, wiceprezes
Stowarzyszenia i współautor wspomnianych podręczników
taktycznych...
Okazuje się, że tak, chociaż nie
było celująco. Popełnione przez nas błędy zostały wypunktowane
i omówione. Najważniejsze jednak, że zdaliśmy. Kolega, którego
poratowałem wczoraj wodą, dzisiaj rewanżuje się czekoladą i
kabanosami – dobrze na tym wyszedłem :). Ale to wszystko i tak
nie liczy się wobec faktu, że cała nasza drużyna – o
konkretnie Ci, którzy stawili się na listopadowy KP w Mrozach
– mają to za sobą :)...
I jak tu wracać do pisania o CAD?
* * *
Koniec kursu. Apel. Wśród
zagubionych/znalezionych rzeczy – mój dwójnóg. Dowódca
„Strzelca” pyta, ile pompek jest dla mnie wart. W pierwszej
chwili odwracam się na pięcie i wracam do szeregu :D. Ale jak
się bawić, to się bawić, a poza tym... szkoda jednak wydawać
pieniądze drugi raz na to samo, zwłaszcza, gdy nie ma się ich
za wiele. A i taki dwójnóg ma już większą,
pamiątkowo-sentymentalną wartość. Wracam i mówię, że dziesięć.
Słyszę, że ma być dwadzieścia. Mówię, że tyle chyba nie dam
rady – i to był błąd! „Wszyscy razem pomożemy koledze, raz,
dwa, na glebę, robimy dwadzieścia (czytaj 25) pompek!”. Oj,
trochę mi wstyd, ale chłopaki nie mają do mnie pretensji.
Wszyscy jesteśmy zadowoleni z dyplomów, czy raczej zaświadczeń
o zdanym Kursie Piechoty. Tym bardziej, że ta sztuka nie udała
się wszystkim...
Miałem szczęście. Na egzaminie
nie musieliśmy zrywać kontaktu (dosyć wysiłkowe i „poległbym”
wcześniej), ale przede wszystkim trafiłem do świetnej, zgranej
drużyny, w której mam kapitalnych kolegów i znakomitego
dowódcę. Dzięki, chłopaki!
Po prawej: deszcz
i wilgoć zrobiły swoje. Moje zaświadczenie wymagało kilku
czynności „naprawczych”, nim trafiło w ramkę i na ścianę :).
Po lewej: „(...) snajperowi 5 drużyny MzOT"...
Na koniec – do książki trafia
dedykacja „snajperowi 5 drużyny MzOT na pamiątkę wspólnego
KP”, zdjęcie mojego SWD trafia do telefonu Pani Instruktor
jako tapeta (bardzo gustowna) i pora się rozstać. Co będzie
dalej? Kurs działań rozpoznawczych? A może walki w mieście?
Dla mnie na pewno praca nad kondycją.
Jeszcze raz dziękuję kolegom (i
dowódcom) 5 Drużyny Mazowieckiej Obrony Terytorialnej
działającej w ramach stowarzyszenia ObronaNarodowa.pl Ruch na
Rzecz Obrony Terytorialnej, kolegom z SJS „Strzelec”, którzy
razem z nami przechodzili KP w Mrozach, instruktorom i
egzaminatorom, a przede wszystkim mojej Żonie – za
wyrozumiałość dla mojego uciążliwego hobby, a także moim Synom
– za wspieranie mnie w trudach z rzeczonym hobby związanych i
całej Rodzinie – bo w końcu dzieje się to kosztem czasu, który
mógłbym spędzić z nimi.
„I to by było na tyle...” – jak
mawiał Jan Tadeusz Stanisławski ;). Czytelnikom CADblog.pl
podpowiem jeszcze, że Kurs Piechoty był jak rekolekcje –
pozwolił naładować ten psychiczny i duchowy akumulator.
Polecam gorąco, link do głównej strony Stowarzyszenia
zamieszczam
tutaj. Swoją drogą, pewnie ten listopadowy weekend
wystarczyłby, aby zamknąć e-wydanie... Ale co się odwlecze, to
nie uciecze. Od Nowego Roku obiecuję długo oczekiwany
regularny dwumiesięczny cykl wydawniczy – ale to temat na
zupełnie inny wpis...
Pozdrawiam serdecznie,
Czołem!
(ms)
|
Blog monitorowany
przez:
|