Strona korzysta z plików cookies m.in. na potrzeby statystyk.
Więcej >>>
stronę najlepiej oglądać z wykorzystaniem przeglądarki Chrome w rozdzielczości min. 1024 x
768 (zalecane 1280 x 1024)
Blog i czasopismo
o tematyce CAD, CAM, CAE,
systemach wspomagających projektowanie...
Czy „webinarium” (webinar, e-konferencja etc.) może być
istotnie alternatywą dla tradycyjnego seminarium, dla
spotkania w realnym świecie? Dlaczego coraz więcej producentów
i dostawców oprogramowania z obszaru CAD/CAM/CAE, PDM/PLM,
sięga po takie formy kontaktu z użytkownikami? Wreszcie –
czego ci ostatni mogą się spodziewać po webinarze, a czego
mogą także oczekiwać w przyszłości?
Osobiście, mimo iż
moja działalność już od kilku lat skupia się na aktywności „on-line”
(a przygody z „papierem” okazują się być jedynie sporadyczne,
by nie rzec – epizodyczne), dosyć sceptycznie podchodziłem do
idei prezentacji za pośrednictwem sieci.
Po części zapewne
wynikało to z przywiązania do tradycyjnej formy seminariów i
konferencji – liczył się kontakt nie tylko „z żywym
oprogramowaniem”, ale także – z człowiekiem. Twarzą w twarz.
Bez pośrednictwa ekranów, łączy, etc. I nie przekonywał mnie
rozwój oprogramowania dedykowanego do organizowania tego typu
e-wydarzeń, chociaż – bądźmy szczerzy – jak w całym „biznesie
on-line”, to nie tyle narzędzia decydują o
powodzeniu/popularności danego przedsięwzięcia, ile raczej –
treść, zawartość. Nie na darmo zwykło się mówić, że „content
is the King”.
Jeśli pójdziemy tym
tropem, szybko okaże się, że webinar może być alternatywą dla
tradycyjnego seminarium, dla tradycyjnie organizowanej
konferencji. Przekonali się o tym już dawno użytkownicy zza
oceanu, a przede wszystkim – organizatorzy konferencji, którzy
udostępniają materiały, zapisy video etc. (nierzadko „na
żywo”) zainteresowanym, którzy z różnych przyczyn nie mogli
osobiście zjawić się „w centrum wydarzeń”, a którym zależy na
tym, by dowiedzieć się czegoś nowego, czegoś więcej. By
śledzić przebieg. Z tym, że tutaj mówimy o internetowej
relacji, zapisie rzeczywistego wydarzenia. Odbiorca pozostanie
raczej biernym użytkownikiem, jego „uczestnictwo” sprowadzone
zostanie do poznania treści przekazu. Inaczej w przypadku
profesjonalnie organizowanych webinarów – przygotowanych od
początku do końca właśnie w tej formie.
W zależności od
platformy/rozwiązania, którym posłużył się organizator
webinaru, może okazać się konieczną instalacja
dodatkowego oprogramowania (tak było w przypadku webinaru o
3DVIA Composer/SolidWorks Composer). Bywa także, że ustawienia
firewalla, programu antywirusowego albo wręcz przeglądarki
uniemożliwiają pełne uczestnictwo w wydarzeniu – kłopot z
dźwiękiem, kłopot z przekazem płynnego obrazu (problemów nie
sprawiają przeglądarki FireFox i Chrome). Nie jest wymagana
bardzo wysoka przepustowość łącza – mnie wystarczyło np.
połączenie poprzez T-Mobile (modem w porcie USB), ale stałe
łącze zapewni stabilność połączenia...
Zalety webinaru z
punktu widzenia organizatora wydają się oczywiste: koszty
organizacji nieporównywalnie niższe, niż w przypadku
wynajmowania sali, zapewniania noclegów prowadzącym, cateringu
etc. To, co dla organizatorów okaże się zaletą, pozostanie
wadą dla amatorów spotkań wyjazdowych, łowców gadżetów, czy
dziennikarzy – jakże często niestety „lunch” okazuje się
punktem kulminacyjnym organizowanego wydarzenia :P. Z punktu
widzenia osoby, która poszukuje jednak konkretnej informacji –
webinar może okazać się strzałem w dziesiątkę. (...)
Na
jakiś czas w moje ręce trafiło rewelacyjne urządzenie. Czytnik
e-booków, korzystający z
technologii
e-Ink. Nie mogłem nie skorzystać z okazji i nie
„przetestować” Kindle PaperWhite pod kątem jego przydatności w
pracy inżyniera projektanta. Proszę jednak pamiętać o tym, by
ten „test” traktować z przymrużeniem oka...
Te dwa
urządzenia dzieli nieco ponad dwadzieścia lat. W świecie
elektroniki to nie jedna, ale kilka epok...
Właściciel nowego
Kindle, otrzymanego od znajomych w prezencie, miał kłopot:
urządzenie uruchamiało się, ale... menu zostało ustawione na
jeden z dalekowschodnich języków obcych i nawet zresetowanie
czytnika nie powodowało przywrócenia angielskiego menu.
Problem był dosyć poważny – jak bowiem poruszać się po menu
opisanym „krzaczkami”, których znaczenie nie jest nam znane?
Pomógł Internet i jeden z blogów użytkowników urządzeń
firmowanych przez Amazon. Menu zaczęło wyglądać bardziej
przyjaźnie, a ja postanowiłem zacząć od pobrania kilku
książek.
Przemyślane
wykonanie, intuicyjna obsługa, dostęp do wielu formatów
e-booków, od PDF począwszy... I rewolucyjna technika e-Ink
Pierwszy zgrzyt –
każdy posiadacz Kindle teoretycznie może liczyć na bezpłatną
łączność i dostęp za jej pośrednictwem do sklepów z e-bookami*.
W naszej wsi (tzn. peryferyjnej dzielnicy Warszawy :)) Kindle
nie miał ochoty połączyć się z jakąkolwiek siecią, chociaż
oczywiście wyłapywał wszystkie okoliczne prywatne
bezprzewodowe. Pozostało pobrać książki „na komputer” i
dopiero kabelkiem (służącym także do ładowania czytnika)
przesłać zgromadzone dane na Kindle'a. Jak się okazuje,
wielbiciele klasyki (literatura piękna) i publikacji, które
ukazały się przed II wojną światową, mogą czuć się
usatysfakcjonowani. Pełną kolekcję dzieł Emila Zoli znalazłem
w sieci w czasie krótszym niż 5 minut i po skopiowaniu ich do
czytnika – mogłem zająć się lekturą. Co więcej – wszystkie te
pozycje, napisane i wydane po raz pierwszy dosyć dawno – można
znaleźć i pobrać legalnie i bezpłatnie. A to nie tylko
rekompensuje wydatek poniesiony na zakup czytnika (Kindle nie
należą do tanich – szczególnie w stosunku do ich możliwości, o
czym za chwilę), ale wręcz wydaje się zwrócić z nawiązką;
kupno samych dzieł Zoli wydanych w postaci papierowej
pochłonęłoby więcej środków i czasu, niż nowiutki PapierWhite.
Gorzej, jeśli będziemy chcieli korzystać z materiałów
dedykowanych inżynierom. (...)
„(...) Broń ma rozmiary późniejszego pistoletu, kształt
armaty, nosi się ją jak karabin – w drewnianym łożu z kolbą.
Powiedzmy więc ogólnie: ognia prochowego. Poznano też zjawisko
odrzutu, któremu przeciwstawiano się rozmaicie (…). Lżejsze
okazy przykładano do ramienia, od czego zresztą poszła ludowa
nazwa kolby – przykład. (...) Popatrzmy chociażby na schemat
lufy hakownicowej, toż to schemat dzisiejszego naboju!
Powtarzam: jedynie trochę technicznych udogodnień, aby to, co
wojownik musiał robić sam, wykonały za niego warsztaty, gdzie
do łuski wkładano pocisk, nasypawszy tam pierwej prochu. A
dziurę panewki (otwór panewki – przyp. ms), w którą wtykano
płomień, zastąpiła spłonka, wmontowana od tyłu naboju – i to
wszystko. Dochodzi tylko możliwie szybka wymiana owych
miniaturowych „nabitych luf”, aby porcja takich
jednostrzałowych rurek, nazywanych nabojami, odpalała jak
najszybciej, po kolei...”
„Szymona Kobylińskiego
gawędy o broni i mundurze”, wydawnictwo MON, Warszawa 1984, s.
22-23.
Sobota, 25.05.2013 r.
LIBERATOR: czy faktycznie „wyzwoliciel”?
Pewna organizacja ze Stanów Zjednoczonych opracowała i
udostępniła na początku maja br. nieodpłatnie plany
„samopału”, którego wszystkie elementy składowe (jest ich
kilkanaście) można wydrukować na drukarce 3D. Temat miał prawo
wzbudzić zainteresowanie, ale ilość komentarzy, sensacyjnych
informacji przygotowywanych także przez działające w Polsce
stacje telewizyjne, okazała się zdumiewająca. Aby nie być
posądzonym o to, że korzystając „z taniej sensacji” staram się
ściągnąć trochę zainteresowania na swój blog, postanowiłem
odczekać trochę czasu z własnym komentarzem. Uprzedzam także,
że jeśli ktoś z Państwa liczy na to, iż gdzieś w tym tekście
znajdzie link do planów „Liberatora 3D”, muszę go
rozczarować...
Autor: Maciej Stanisławski
Defense Distributed,
organizacja non-profit, powołana do życia przez kilku
zapaleńców (m.in. prawnika) i zwolenników drugiej poprawki do
konstytucji USA (gwarantującej prawo do posiadania broni),
jako cel swojej działalności przyjęła opracowanie i
upowszechnienie (nieodpłatnie i „on-line”) broni palnej, która
mogłaby zostać wydrukowana na urządzeniach do szybkiego
prototypowania (drukarkach 3D). Broni roboczo nazwanej „Wiki-weapon”.
Z tym, że nie ma ona nic wspólnego z bronią wirtualną,
oddziałuje bowiem jak najbardziej w świecie rzeczywistym.
Pomysł znalazł
zwolenników, gdyż konto organizacji stosunkowo szybko zasilone
zostało kwotą wystarczającą do zakupu zarówno profesjonalnej
(nie „domowej”!) drukarki 3D, jak i na rozpoczęcie prac
mających na celu przygotowanie odpowiedniego projektu
pistoletu, złośliwie nazwanego przeze mnie „samopałem”.
Dlaczego – o tym za chwilę.
Zanim doszło do
upublicznienia planów pistoletu jednostrzałowego „Liberator”,
w tzw. międzyczasie Defende Distributed opracowała kilka
komponentów do broni dostępnej w sklepach USA, w tym... do
pistoletów maszynowych (mimo, że posiadanie tych ostatnich
jest jednak objęte pewnymi obwarowaniami prawnymi). Sukcesem
zakończyło się opracowanie „plastikowych” (prawdopodobnie
tworzywo ABS) magazynków do AR-16 i AK-47, organizacja
postarała się także zaprojektować korpusy i komory zamkowe ww.
broni z tworzywa stosowanego w drukarkach 3D. Dlaczego właśnie
korpusy? Ponieważ pozostałe elementy – lufy, łoża etc. są
dostępne w handlu w zasadzie bez ograniczeń.
Można w tym miejscu
postawić pytanie: czy istotnie do samoobrony najlepiej nadają
się pistolety maszynowe? I dlaczego Defende Distributed swoje
wysiłki skierowała m.in. na takie projekty? (...)
„(...) budowanie cyfrowych modeli samolotów na podstawie
dostępnych (darmowo lub komercyjnie) w publicznej domenie
danych nie jest niczym zaskakującym. To dlatego prezentacje
prof. Biniendy dla fachowców, np. w Pasadenie, nie budziły w
tym zakresie jakiegoś zdziwienia. Pewnie, że lepiej by było,
gdyby przebadano w tym zakresie drugiego tupolewa, do czego
zresztą wzywa sam Bienienda, ale póki się tego nie zrobi i nie
udokumentuje, że dane z dokumentacji użyte w symulacji rażąco
odbiegają od danych zebranych z badania bliźniaczego samolotu
rzekomy problem >braku dokumentacji konstrukcyjnej< nie
istnieje.”
Bezpłatny podręcznik do NX & Synchronous Technology już jutro!
Podczas seminarium 22 marca w Bydgoszczy został zaprezentowany
wydruk roboczy podręcznika
„NX – Projektowanie Form wtryskowych i Tłoczników”,
którego autorami są Marcin Antosiewicz i Dariusz Jóźwiak,
konstruktorzy mający na swoim koncie kilkaset form
uruchomionych w przemyśle…
Autor:
Krzysztof Augustyn
Książka o której
mowa, w finalnej formie drukowanej ukaże się jesienią tego
roku. Jest to część szerszej inicjatywy „NX Tooling” o której
przeczytać można było już wcześniej (m.in.
tutaj). Pierwszą część podręcznika, która zostanie
opublikowana nieodpłatnie, w formie pliku PDF,
stanowi opis i ćwiczenia z Synchronous Technology. Każde
ćwiczenie jest dodatkowo wsparte filmem oraz plikiem źródłowym
3D. W kolejce czekają kolejne bezpłatne publikacje do podstaw
NX CAD (modelowanie bryłowe, złożenia, dokumentacja) oraz NX
CAM (frezowanie 3-osiowe…). Podgląd roboczej wersji
podręcznika w technologii flash można już od jakiegoś czasu
zobaczyć pod tym
linkiem.
Webinar NX &
Synchronous Technology Premiera podręcznika będzie miała miejsce poprzez webinar,
który odbędzie się 16 maja – wnajbliższy czwartek o godzinie
11.00. Rejestracji można dokonać na stronie:
https://camdivision.clickwebinar.pl/NX-Synchronous-Technology/register
Każdy uczestnik po zakończeniu webinaru, otrzyma na podany w
ankiecie e-mail z linkiem do pobrania bezpłatnego podręcznika
w formacie PDF.
Temat webinaru: „NX
& Synchronous Technology”, czyli: • praktyczne zastosowanie technologii synchronicznej w NX,
• premiera polskiego bezpłatnego podręcznika do NX Synchronous
Technology.
Termin webinaru:
16.05.2013 r., godz. 11.00
Miejsce:
wygodny fotel w pracy :)
Aby skorzystać w pełni z webinaru, należy upewnić się, czy
sprzęt wyposażony jest w głośniki lub skorzystać ze słuchawek. Prowadzący: Dariusz Jóźwiak – konstruktor z
kilkunastoletnim doświadczeniem w przemyśle
Synchronous
Technology & NX Synchronous Technology to przełomowa, niezwykła technika
modelowania, która obejmuje także możliwość edycji
nieparametrycznych plików pochodzących z innych systemów CAD (multi-CAD)
np. wczytanych przez formaty pośrednie IGES, PARASOLID, STEP
lub bezpośrednie np. CATIA, SolidWorks, Solid Edge, Pro/Engineer…
NX (znany również do wcześniej pod nazwą Unigraphics) jako
pierwszy system typu „high end” (w NX 5.0 w 2007 roku)
wprowadził technikę modelowania i edycji znaną obecnie pod
nazwą Synchronous Modeling. Słowo Synchronous nie odnosi się
do procesu modelowania, ale raczej do synchronicznego solwera,
który nie musi rozpatrywać kolejności drzewa operacji. Przy
dokonywaniu zmian kształtu analizuje, wychwytuje i zachowuje
relacje/powiązania (istniejące lub narzucone), jakie występują
między elementami lub poszczególnymi
powierzchniami/ściankami/licami (jak kto woli :)) w całym
modelu. Umożliwia to szybką edycję kształtu w czasie
rzeczywistym, bez potrzeby przeprowadzania długotrwałych
obliczeń.
Bezpłatne
podręczniki Firma CAMdivision zdecydowała się publikować bezpłatne
podręczniki do NX CAD/CAM bez względu na niedowierzanie i
telefony od obecnych/dawnych przyjaciół, dających nam do
zrozumienia, by się wstrzymać od tak daleko
posuniętych działań szkodzących szeroko pojętym
„kserokopiarkom”.
Polski Inżynier
niewątpliwie wyróżnia się wyższym poziomem rozwiązań
technicznych nad tzw. „geografami” z EU – świadczą o tym
prestiżowe nagrody i wyróżnienia przyznane w międzynarodowych
i krajowych konkursach. Skorzystanie z oferty bezpłatnych
podręczników z pewnością nie wiąże im rąk. Ponadto małe
pracownie projektowe stoją przed barierą kosztów związanych z
zakupem profesjonalnego oprogramowania 3D – jeśli już je mają,
to oszczędzają na szkoleniach… – więc samokształcenie (z
pomocą rzeczonych bezpłatnych podręczników) może być tu dobrym
wyjściem.
– Mamy XXI wiek
(chociaż dopiero początek…) i nie widzimy nic dziwnego w tym,
że literatura do podstaw obsługi narzędzi CAD, jest
udostepniane bezpłatnie – powiedział Artur Bielicz, prezes
CAMdivision Sp. z o.o.
Niech „wiedzą
tajemną” na początku drugiej dekady XXI-go wieku, zdobywaną
jedynie własnym potem i krwią, będzie wiedza praktyczna
dotycząca konstrukcji form wtryskowych (nie wspominając
o tłocznikach), czy też budowa postprocesorów do systemów CAM.
Zdobywanie doświadczeń w tym zakresie okupione jest niezwykle
często nieprzespanymi nocami, wielogodzinnymi rozważaniami nad
rozwiązaniem określonych problemów technologicznych, bez
względu na nazwę używanego oprogramowania. Sprzedanie wówczas
na dwóch stronach swojej wiedzy na temat rozwiązania problemu,
nad którym autor spędził często wiele tygodni, istotnie może
być problematyczne. I tego nie proponujemy.
Należy jednak
pamiętać o tym, że nawet biegła znajomość dowolnego systemu
CAD/CAM nie zrobi z nikogo konstruktora czy technologa, jeśli
nie będzie miał wiedzy praktycznej. A podzielenie się wiedzą
pozwalającą na prawidłowe używanie podstaw szkicownika,
modelowania bryłowego czy złożeń, chyba nie zagraża pozycji
doświadczonych konstruktorów i nie zburzy dotychczasowego
porządku :).
Pozdrawiam
Krzysztof Augustyn (CAMdivision Sp. z o.o.),
gościnnie na łamach
CADblog.pl :)
Piątek, 10.05.2013 r.
Co zamiast FEMAP?
Co
jakiś czas otrzymuję zapytania od osób, które w poszukiwaniu
rozwiązania problemu po raz pierwszy trafiają na CADblog.pl.
Stali Czytelnicy wiedzą już, na których podstronach szukać
odpowiedzi (chociaż przyjęta nawigacja może tego nie
ułatwiać), a także – że nie zajmuję się sprzedażą omawianych,
opisywanych systemów CAD/CAM/CAE etc. Regularnie powracają
jednak pytania o „zamienniki” różnych programów. Najczęściej –
o jak najtańsze. Czy to taki „znak czasów”?
Odebrałem przed
długim weekendem telefon z prośbą o wskazanie alternatywy dla
FEMAP, a także – jeśli to możliwe – podanie namiarów na
resellerów, którzy takie oprogramowanie mają w ofercie.
Odpowiedź na takie
pytanie nie jest łatwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę
zaawansowane możliwości FEMAP, tłumaczące zresztą jego cenę.
Dodam, że firma, która była zainteresowana nabyciem tańszego
od FEMAP rozwiązania, zajmuje się projektowaniem i
wykonywaniem elementów wykrawanych i tłoczonych z blach. Czyli
teoretycznie – nie potrzebuje aż tak zaawansowanego narzędzia.
Co zatem nasuwa się jako alternatywa?
Może... ABAQUS?
Owszem, można
go znaleźć w ofercie Dassault Systemes, podobnie jak SIMULIA,
w wersji V5 i V6, która na nim bazuje. Ale jeśli chodzi o cenę
(i możliwości), to poruszamy się tutaj w podobnym przedziale.
(...)
„(...) Dzisiaj, kiedy technologie 3D w przekazie wizualnym
stały się standardem, na rynku widać wyraźną lukę w segmencie
projektorów trójwymiarowych. Zakup profesjonalnego rzutnika 3D
to koszt rzędu przynajmniej kilkunastu tysięcy złotych. Można
jednak wykonać taki rzutnik samodzielnie, inwestując kilkaset
złotych i wykorzystując w tym celu dwa standardowe rzutniki
VGA, które dzisiaj znajdują się właściwie w wyposażeniu każdej
jednostki edukacyjnej. Prototyp takiego urządzenia został
przedstawiony przez inż. Marcina Flisa, który za jego pomocą
zaprezentował komisji samodzielnie wykonaną, trójwymiarową
prezentację promocyjną naszej uczelni. (...)”
Kolejny już raz pod koniec zimy absolwenci informatyki Wyższej
Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej przystąpili do obrony
prac inżynierskich. Tegoroczna edycja skłania mnie do kilku
optymistycznych refleksji, którymi chciałbym się podzielić.
Najważniejsze wydaje mi się podkreślenie praktycznego aspektu
tegorocznych prac. Absolwenci przedstawili dojrzałe, kompletne
rozwiązania technologiczne, które można zastosować właściwie
od razu w wielu dziedzinach
Autor: Dr Grzegorz Osiński
(...) Dzisiaj, kiedy
technologie 3D w przekazie wizualnym stały się standardem, na
rynku widać wyraźną lukę w segmencie projektorów
trójwymiarowych. Zakup profesjonalnego rzutnika 3D to koszt
rzędu przynajmniej kilkunastu tysięcy złotych. Można jednak
wykonać taki rzutnik samodzielnie, inwestując kilkaset złotych
i wykorzystując w tym celu dwa standardowe rzutniki
VGA, które dzisiaj
znajdują się właściwie w wyposażeniu każdej jednostki
edukacyjnej. Prototyp takiego urządzenia został przedstawiony
przez inż. Marcina Flisa, który za jego pomocą zaprezentował
komisji samodzielnie wykonaną, trójwymiarową prezentację
promocyjną naszej uczelni.
„(...) Wykorzystanie oprogramowania otwartego jest pozbawione
tych wad,
ale wymaga większej wiedzy i sprawności programistycznej w
stosowaniu.
Daje jednak unikalną możliwość opracowania autorskich
rozwiązań, praktycznej nauki programowania
od podstaw, a nie tylko stosowania gotowych skryptów i
aplikacji. W ten sposób studenci
stają się z operatorów komputerów – twórcami nowych narzędzi i
rozwiązań...”
Myślę, że ten pomysł
wart jest kontynuacji w ramach samodzielnej działalności
gospodarczej przez absolwenta, przecież każda szkoła mogłaby
dzięki takiemu urządzeniu niewielkim kosztem wzbogacić swoją
ofertę edukacyjną o możliwość prezentacji filmów w wersji 3D.
Zwłaszcza, że inni tegoroczni absolwenci również przedstawili
jako część swojej pracy liczne symulacje i prezentacje
wykonane właśnie w technologii 3D.
Potencjał dla
gospodarki Nie sposób oczywiście opisać tematów wszystkich prac,
jednak zaznaczyć należy, że miały one aspekt praktyczny, jak w
przypadku systemów wizualizacji czy też aplikacji
wspomagającej tworzenie muzyki za pomocą klasycznych
instrumentów. Intryguje mnie jednak po raz kolejny pytanie,
czy ten potencjał, wytworzony przez tegorocznych absolwentów
zostanie właściwie wykorzystany w gospodarce narodowej, która
– jak zapewniają nas przedstawiciele rządu – ma być gospodarką
opartą na wiedzy. To, że nasi absolwenci taką wiedzę posiadają
i umieją ją wykorzystać w praktyce, jest dla mnie pewne, ale
czy stanie się ona elementem polskiego systemu gospodarczego –
odpowiedź na to pytanie niestety nie leży już w zasięgu moich
kompetencji.
Niezwykle istotnym
elementem pracy inżyniera informatyka jest wybór właściwego
narzędzia w celu osiągnięcia zamierzonego celu twórczego.
Bardzo cieszy mnie fakt, że większość tegorocznych absolwentów
w swojej pracy stosowało oprogramowanie typu open-source.
Chociaż mainstreamowe media bombardują nas codziennie
reklamami mającymi nas przekonać do zakupu komercyjnych
rozwiązań informatycznych, produktów globalnych koncernów i
modnych nowinek technicznych, to nie są to jedyne, a
najczęściej również najlepsze rozwiązania. Mają również
istotną wadę – kosztują zazwyczaj bardzo dużo, często wymagają
dodatkowych, również płatnych modułów i najczęściej nie można
ich w sposób twórczy zmieniać, aby dostosować do specyficznych
wymagań. (...)
Wykorzystanie
oprogramowania otwartego jest pozbawione tych wad, ale wymaga
większej wiedzy i sprawności programistycznej w stosowaniu.
Daje jednak unikalną możliwość opracowania autorskich
rozwiązań, praktycznej nauki programowania od podstaw, a nie
tylko stosowania gotowych skryptów i aplikacji. W ten sposób
studenci stają się z operatorów komputerów – twórcami nowych
narzędzi i rozwiązań. Najpierw udoskonalając i modyfikując
istniejące już systemy, a w następnej kolejności tworząc je od
podstaw jako już zupełnie nowe rozwiązania.
Wspólne wartości
Bardzo bym
chciał, aby nasi absolwenci nie tylko znaleźli dobrą pracę w
istniejących już firmach, z czym zazwyczaj nie mają problemów,
ale aby zaczęli otwierać własne firmy bazujące na rodzimym
kapitale i związane z narodową gospodarką. Obserwując obrony
tegorocznych prac inżynierskich, jestem pewien, że również do
tego są przygotowani. Z zadowoleniem patrzyłem na ich postępy
w trakcie studiów w ostatnich latach, widziałem, jak
współpracują z sobą nie tylko na polu edukacyjnym, ale również
w celu rozwoju swoich pasji i zainteresowań. To ważne,
ponieważ myśląc o rozwoju przemysłu technologii
informatycznych, musimy zdawać sobie sprawę, że potrzebny
będzie w tym celu wysiłek grupowy, a nie indywidualne, nawet
najbardziej spektakularne rozwiązania. Tegoroczni absolwenci
pokazali, że potrafią w taki sposób współpracować, łączą ich
również wspólne wartości – a to jest ważniejszym gwarantem
powodzenia w przyszłości niż umiejętność posługiwania się
najtrudniejszymi nawet technologiami.
Autor
jest kierownikiem Instytutu Informatyki WSKSiM
*Tytuł zamieszczonego tutaj
artykułu to jeden ze śródtytułów oryginalnej publikacji z
łamów „Naszego Dziennika”, pt.: Technologia komputerowa w
praktyce
Cytat tygodnia
„(...) Fatalna pozycja Polski w dziedzinie innowacyjności i w
osiągnięciach nauki jest jeszcze wyraźniej widoczna, gdy
porównamy obecny stan z tym, co było przed II wojną światową.
Wtedy w bardzo krótkim czasie i wbrew niezwykle trudnym
warunkom po odzyskaniu niepodległości, Polska dołączyła do
światowej czołówki. To w II RP działał drugi obok Koła
Wiedeńskiego najbardziej znaczący w Europie ośrodek twórczy w
dziedzinie matematyki, logiki, (...) w II RP skonstruowano
cenione na świecie samoloty...
(...) A prawdziwym skandalem jest zmarnowanie osiągnięć
związanych z technologią tzw. niebieskiego lasera, na którym
zarobili wszyscy, tylko nie Polacy. I podobnie będzie
najpewniej z grafenem – materiałem, który zrewolucjonizuje
elektronikę. (...)”
Stanisław Janecki:
Głowa w imadle. Tygodnik „Sieci”, nr 13(17)2013, s. 35
Piątek, 5.04.2013 r.
RGK, czyli kernel po rosyjsku
Pierwsza wersja oryginalnie opracowanego, rosyjskiego kernela
geometrycznego RGK (od Russina Geometric Kernel),
potencjalnego jądra systemów CAD 3D, zaprezentowana zostanie
podczas konferencji COFES Russia 2013, organizowanej w St.
Petersburgu z końcem maja. W prace nad kernelem zaangażowane
są dwie znane rosyjskie firmy – producenci systemów i
rozwiązań CAD: LEDAS i Top Systems
Na
blogu Deelip'a Menezesa można znaleźć nie tylko powyższą
informację, ale także zrzut ekranowy pokazujący aplikację
wykorzystującą nowe jądro (vide ilustracja poniżej). Deelip
stawia także dosyć interesujące i istotne pytanie: po co
właściwie nowy kernel, nowe jądro, skoro tyle firm
wykorzystuje rozwiązania już istniejące, sprawdzone? (w tym
pytaniu dostrzeżemy echa zamieszania związanego z SolidWorks i
pogłoskami związanymi z odejściem od Parasolid).
Odpowiedzi udzielił
szef Top Systems (producenta T-Flex), Sergey Kozlov.
Opracowanie nowego kernela uzasadnił chęcią, a może raczej
koniecznością/celowością poszukiwania rozwiązania, które w
pełni będzie wykorzystywać współczesne możliwości sprzętowe
(wieloprocesorowe i wielordzeniowe platformy), a także pozwoli
na pracę w środowisku różnych systemów operacyjnych.
Warto w tym miejscu
podkreślić, iż Top Systems wykorzystuje w T-Flex znane jądro
Parasolid. Czy to znaczy, że T-Flex w przyszłości będzie
bazował na... RGK? Taką sugestię zawarł właśnie w swym poście
Deelip. A jednak Sergey Kozlov zastrzegł się, że nic takiego
nie jest planowane. Może, podobnie jak inne firmy, nowy kernel
posłuży do opracowania całkiem nowej rodziny rozwiązań CAD 3D?
Najbardziej znani (za sprawą oferowanych systemów) rosyjscy
producenci rozwiązań CAD: ASCON
(Kompas-3D), Top Systems (t-flex), LEDAS (firma
wspierająca rozwój, wdrożenia i badania nad systemami CAD, z
której usług korzysta wiele międzynarodowych koncernów,
przygotowując chociażby swoje wersje programów przeznaczone na
rynek rosyjski)...
Czwartek, 4.04.2013 r.
Koniec szumu wokół Parasolid
Wpis umieszczony na oficjalnym (korporacyjnym) blogu DS
SolidWorks powinien rozwiać wątpliwości i uspokoić
zaniepokojonych. SolidWorks będzie bazował tylko na Parasolid...
– SolidWorks
Mechanical CAD, używany obecnie przez ponad 2 miliony
inżynierów i designerów na całym świecie, będzie rozwijany
nadal na bazie kernela Parasolid. Nie ma planów zmiany jądra
systemu – napisał Bertrand Sicot, CEO DS SolidWorks, drugiego
kwietnia br. na
blogu SolidWorks. I raczej trudno uznać tą wypowiedź za
prima-aprilissowy dowcip. – Komplementarny, uzupełniający
charakter SolidWorks Mechanical Conceptual (osobnego, nowego
systemu rozwijanego przez DS SolidWorks, szerzej opisanego
tutaj) będzie wspierał pozycję SolidWorks Mechanical CAD
(przez uzupełnienie jego funkcjonalności – przyp.).
Bertrand Sicot
odniósł się także do poprzednich wypowiedzi zespołu
odpowiedzialnego za rozwój SolidWorks, podkreślając, że jak
wielokrotnie wspominano, firma będzie kontynuowała rozwój
SolidWorks Mechanical CAD i nie ma żadnych planów dotyczących
ewentualnej rezygnacji z jego rozwijania w przyszłości, a
także rezygnacji ze wspierania wszystkich użytkowników, którzy
obecnie z niego korzystają i polegają zarówno na „narzędziu”,
jak i na jego producencie.
Tym samym moje
dywagacje na temat tego, czy będzie miało znaczenie dla
użytkowników, na jakim jądrze oparte jest oprogramowanie CAD,
skoro pracować będzie się na nim identycznie, także nie mają
dalszego sensu. Niewtajemniczonym wyjaśniam, iż przewidywałem,
że DS SolidWorks będzie kontynuowała równoległy rozwój dwóch
systemów CAD 3D, opartych na różnych kernelach (np. SolidWorks
i SolidWorks V6), prowadząc stopniowo do ich unifikacji pod
względem interfejsu użytkownika i sposobu pracy – vide posty z
wcześniejszych lat.
(ms)
Cytat tygodnia
„(...) Jean Lorre i Donald Lynn z laboratorium w Pasadenie
udowodnili z kolei, że obraz na Całunie nie może być
malowidłem, gdyż nie posiada żadnej charakterystyki
kierunkowej, ani najmniejszych nawet cząsteczek pigmentów. Z
innych badań przeprowadzonych przez włoskich profesorów
Giovanniego Tamburellego i Nello Balossina wynika, że
wizerunek ma charakter trójwymiarowy, jakiego nie posiada
żadne znane malowidło na świecie. Ich zdaniem obraz musiał
powstać na skutek bezpośredniego odciśnięcia przez
trójwymiarową strukturę, konkretnie przez martwe ciało. Jak
stwierdził francuski naukowiec Arnaud-Aaron Upinsky: > jest
naukowo niemożliwe, by twórcą wizerunku na Całunie był malarz.
Jest jak obraz z aparatu fotograficznego. I to aparatu bardzo
wyszukanego, który nie tylko potrafi odbić negatyw, lecz
ponadto zdolny jest uchwycić efekt trójwymiarowy w kolorze
monochromatycznym, występujący powierzchniowo w wyniku
dehydratacji celulozy, działając na podstawie różnej
intensywności nacisku <". (...)
G. Górny, J. Rosikoń:
Świadkowie tajemnicy. Śledztwo w sprawie relikwii
Chrystusowych. Wyd. Rosikon Press, Warszawa 2012
Wielki Piątek, 29.03.2013 r.
Biblia na Wielkanoc
Paweł Kęska nie tylko napisał, ale i wydał (sic!) we własnym
zakresie „polską biblię” SolidWorks, Matt Lombard poinformował
niedawno na swoim blogu o tym, iż jego najnowsza książka –
nazwana nomen omen wprost „SolidWorks Bible” również jest już
dostępna w sprzedaży, a ja tymczasem chciałem podzielić się z
Państwem refleksją – taką świąteczną – a związaną właśnie z
wydaną w języku angielskim Biblią. Ale Biblią w jej pierwotnym
rozumieniu – czyli Pismem Świętym
Pobyt w hotelach w USA, zwłaszcza tych lepszej kategorii
(ukłon w stronę firm, którym zdarzało i nadal zdarza się
zapraszać mnie i opłacać takie luksusy) już chyba nieodmiennie
będzie kojarzył mi się z zawartością... szuflady szafki nocnej
w którymkolwiek hotelowym pokoju. Niezależnie od miejsca
pobytu w Stanach, niezależnie od sieci hotelowej, mogłem tam
sięgnąć „w ciemno” i trafić nie tylko na książkę telefoniczną,
ale na Pismo Święte,
najczęściej w skromnym wydaniu (niewielki poręczny format), za
to w twardej oprawie.
W widocznym na
zdjęciach egzemplarzu, który w hotelu pojawił się dzięki
staraniu znanej organizacji chrześcijańskiej (The Gideons
International,
www.gideons.org), urzekły mnie pierwsze strony,
zawierające niejako instrukcję posługiwania się Pismem
Świętym; instrukcję sformułowaną w taki sposób, by mogło ono
stać się ciekawą lekturą – bądź wręcz pomocą – dla każdego,
także dla osób niewierzących lub innowierców.
Lekturą – gdyż na
wstępie umieszczone zostały sugestie dotyczące określonych
fragmentów wartych przeczytania, a opisujących np. wydarzenia
historyczne, życie w czasach przed narodzeniem Chrystusa,
mówiących o zwyczajach, tradycjach i obrzędach
judeo-chrześcijańskich, ale także poruszających problematykę
np. Nieba i Piekła, zbawienia etc.
Pomocą – bo osobno
redaktorzy protestanckiego wydania (widocznego na zdjęciu) wskazali m.in. fragmenty zawierające wskazówki na
drodze do życia wiecznego, jak i porady dotyczące życia tu i
teraz (np. „chrześcijańskie relacje w domu rodzinnym”, „wzór
Matki i Żony”, „relacje pracodawca-pracownik”, „podejmowanie
ważnych życiowych decyzji” itp.). Taki oto „poradnik
użytkownika” Pisma Świętego, który chyba istotnie potrafi
wzbudzić zainteresowanie i zachęcić do przeczytania chociaż
kilku fragmentów.
Aby dokładnie
wskazać, co mam na myśli, przybliżę pierwszą stronę Biblii
znalezionej przeze mnie w szufladzie pokoju hotelowego Walt
Disney Swan and Dolphin w Orlando na Florydzie. U góry znalazł
się wszystko mówiący tytuł, który można przetłumaczyć jako
„Pomoc w potrzebie”, albo „Pomoc w trudnym momencie” (vide
foto; więcej zdjęć w galerii na Facebook).
Redaktorzy owego
wydania wskazują między innymi na fragmenty, które:
• opisują drogę i metody zbawienia (J 14, 6 • Dz 16, 31 • Rz
10, 9)
• przynoszą pociechę w chwilach samotności (Psalm 23 • Iz 41,
10 • Hbr 13, 5-6)
• pocieszają w smutku (2 Kor 1, 3-5 • Rz 8, 26-28 )
• przynoszą ulgę w ciepieniu (2 Kor 12, 8-10 • Hbr 12, 3-13)
• pomagają w podjęciu decyzji (Jk 1, 5-6 • Prz 3, 5-6)
• chronią w chwilach zagrożenia (Psalmy 91 i 121)
• dodają odwagi (Hbr 13, 5-6 • Ef 6, 10-18)
• przynoszą ukojenie w czasach niepokoju, zamętu (Iz 26, 3-4 •
Flp 4, 6-7)
• dają odpoczynek w chwilach znużenia (Mt 11, 28-29 • Psalm
23)
• siłę do walki z pokusami (Jk 1, 12-16 • 1 Kor 10, 6-13)
• ostrzegają przed obojętnością (Ga 5, 19-21 • Hbr 10, 26-31)
• pomagają przebaczać (Iz 1, 18 • 1 J 1, 7-9).
Polecam wszystkim, lektura chociażby tych wskazanych
fragmentów, nierzadko kilkuwyrazowych wierszy, jest bardzo
ciekawym doświadczeniem.
Wyobrażam sobie, co
wydarzyłoby się u nas, gdyby lewicowe środowiska zauważyły
podobną sytuację (mam na myśli Pismo Święte w każdym pokoju
hotelowym) na naszym rodzimym podwórku. Zaraz rozmaite
„Wtorki”, „Szczurki” i inne „autorytety Lemingradu”
podniosłyby gromki krzyk: dlaczego jest Biblia (protestancka
lub katolicka), a nie ma np. Tory, czy Koranu, że jest to
dyskryminacja ateistów (innych wyznań, środowisk gejowskich –
niepotrzebne skreślić) i jawne łamanie źle i na wyrost
rozumianych swobód religijnych / obyczajowych / innych. A czy
ktoś powie, że USA można uznać za państwo wyznaniowe? U nas z
pewnością takie stwierdzenie by padło. A przecież nie ma
przymusu czytania – można zawsze zamknąć szufladę (a nie jest
to jedyna szuflada w hotelowym pokoju :)).
Zamknąć szufladę, a
potem spokojnie... otworzyć Biblię. Czasem otwieram ją w
dowolnym miejscu i czytam pierwszy napotkany fragment, tak jak
uczynię to teraz:
„Słuchajcie słowa Pana, którzy z drżeniem czcicie Jego słowo.
Powiedzieli bracia wasi, którzy was nienawidzą, którzy was
odpychają przez wzgląd na moje imię: Niech Pan okaże swoją
chwałę, żebyśmy oglądali waszą radość. Lecz oni okryją się
wstydem. Odgłos wrzawy z miasta, głos ze świątyni – to głos
Pana, który oddaje zapłatę swoim nieprzyjaciołom”
(Iz 66, 5-6)
Wesołych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego,
Pogody Ducha, Rodzinnego Szczęścia i Świątecznej Atmosfery
w nadchodzących dniach, a także wszelkiej Pomyślności
życzy Maciej Stanisławski
Cytat tygodnia
„To, że na nowego papieża czekał cały katolicki i, szerzej,
chrześcijański świat, dziwić nie może. Już jednak stopień
skupienia na konklawe mediów na co dzień wrogich Kościołowi –
może zaskakiwać. Jak to? Na co dzień głoszą, że wiara umiera,
że jest przeszkodą na drodze postępu, do tego zadają możliwie
bolesne ciosy, a teraz razem z nami wpatrują się godzinami w
balkon Bazyliki św. Piotra? Ba, entuzjazmują się, lub
entuzjazm udają?
To już dziwi, i nie
da się tego wytłumaczyć pogonią za newsem. W tym jest coś
więcej: milczące uznanie, że ta rzekomo przestarzała
instytucja wciąż jest arcyważnym, może najważniejszym punktem
odniesienia naszej cywilizacji. Jest jednym z ostatnich
filarów, które podpierają całą konstrukcję (...)”
Jacek Karnowski
(red. naczelny _Sieci): Czy biskup Rzymu dostrzeże Polskę?
_Sieci, nr 11/2013, s. 3
www.tygodnikmlodejpolski.pl
Anglojęzyczne terminy związane z Cloud Storage, Share &
Collaborate – można przetłumaczyć jako przechowywanie danych
CAD, dzielenie się nimi i współpracę z innymi użytkownikami
poprzez sieć, a w praktyce – poprzez domeny (portale), które
udostępniają swoją przestrzeń dla takiej działalności
Owo „cloud storage”
ma ścisły związek z „cloud computing”, chociaż stanowi w
zasadzie wycinek możliwości związanych z faktyczną „pracą w
chmurach” (o czym pisałem szerzej w wydaniu naszego magazynu
nr 1(16) 2012,
wersja elektroniczna tutaj,
wersja pdf do pobrania tutaj). Jak owa idea realizowana jest w praktyce? Można znaleźć trochę
analogii do sposobu funkcjonowania portali społecznościowych,
a konkretnie – zamieszczania zdjęć, wymiany komentarzy etc.
Ale tylko trochę.
Wspominałem już
kilkakrotnie na tych łamach o projekcie SunGlass (www.sunglass.io),
jak również o AutoCAD WS – ten ostatni, wdrożony z powodzeniem
przez Autodesk, w zasadzie w pełni realizuje ideę „cloud
computing”. Jest to w zasadzie pełnowartościowy system CAD 2D,
który nie musi być zainstalowany lokalnie na naszym urządzeniu
(komputerze stacjonarnym, laptopie, smartfonie), z którym
łączymy się za pośrednictwem Sieci, obsługujemy go z poziomu
przeglądarki internetowej, a nasze pliki przechowujemy w
bezpiecznych miejscach sieciowych, na serwerach firmy
udostępniającej daną usługę. Co więcej, dostęp do niego jest
całkowicie bezpłatny, wymaga jedynie rejestracji i założenia
własnego konta.
Cóż, bezpieczeństwo przechowywania czy przesyłu danych to
kwestia szalenie istotna, zwłaszcza gdy mówimy o „cloud
storage”. Niejeden z nas mógłby powiedzieć: fundamentalna.
Ale dla naszych użytkowników znaczenie może mieć także jeszcze
jedna wspomniana przed chwilą kwestia: kosztów. A te albo są
znikome, albo usługa przechowywania (i wymiany – w znaczeniu
„dzielenia się”) danych jest całkowicie bezpłatna (powiedzmy:
ograniczona jakimś limitem wielkości przesyłanych lub
gromadzonych danych).
Bezpieczeństwo i koszty
Gdybym miał
podzielić się swoim doświadczeniem... Cóż, jestem posiadaczem
wysłużonej stacji roboczej, której parametry pozwalały cieszyć
się swobodnie pracą np. z SolidWorks 2006, ale już nie z
Inventorem 2008. W chwili obecnej używam jej nadal z
powodzeniem jako stanowisko DTP (ang. Desktop Publishing)
m.in. do składu i łamania e-wydań, a także książek, publikacji
etc. (...)
We
Wrocławiu powstaje „Centrum ST” („ST” od Synchronous
Technology). We Wrocławiu działa „Centrum kompetencyjne CATIA/NX”.
We Wrocławiu w połowie roku rozpocznie działalność „NX Tooling
– Centrum Kompetencyjne Konstrukcji i Wytwarzania Form
Wtryskowych i Tłoczników”. Wrocław staje się jednym z
najważniejszych miast na polskiej mapie Siemens PLM Software
To ostatnie zdanie z
pełną świadomością przypisuję sobie – nie padło bowiem z ust
prezenterów podczas polskiej premiery NX 8.5, która miała
miejsce w Warszawie, w ostatnim tygodniu lutego br. Jednak
zbierając w całość wypowiedzi przedstawicieli zarówno Siemens
PLM Software, jak i jej partnerów, można było odnieść – i
słusznie – takie wrażenie. Nie znaczy to jednak, że Wrocław i
powstające „centra” zdominowały przebieg wydarzenia. Głównym
bohaterem był oczywiście NX 8.5. (...)
O najnowszym „dziecku” DS SolidWorks Corp. i Dassault Systemes
opowiada Bertrand Sicot, CEO DS SolidWorks. Corp.
Jako powiernicy, ale i beneficjenci Waszej decyzji o wyborze
SolidWorks jako oprogramowania CAD, wierzymy w to, że nasza
praca polega na pomaganiu Wam w sprostaniu realnym,
rzeczywistym wyzwaniom, z którymi mierzycie się na co dzień w
swojej pracy zawodowej. Ale ta pomoc nie może ograniczać się
jedynie do wprowadzania w kolejnych wersjach SolidWorks
usprawnień, o które prosicie. To nasze zadanie, by obmyślać
narzędzia, rozwiązania, funkcjonalności, których będziecie
potrzebować za pięć, dziesięć, nawet piętnaście lat, aby nadal
pozostawać konkurencyjnymi w swej dziedzinie. Jesteśmy Wam to
winni... (...)
Żarty się skończyły: rynek wydaje się nasycony,
a kryzys puka do drzwi
Za
oceanem Siemens PLM Software nawołuje do przejścia z
SolidWorks na Solid Edge ST. I kusi zainteresowanych
rewelacyjnymi warunkami zakupu nowych stanowisk, pod warunkiem
– wymiany SolidWorks na Solid Edge. W Polsce jeden z
resellerów NX zachęca (chociaż nie wprost) do odejścia od
CATIA na rzecz NX. A w jednym z ostatnich otrzymanych newsów
partner Autodesk proponuje porzucenie innych rozwiązań CAD na
rzecz najnowszych rozwiązań macierzystej firmy. Ma to zapewnić
zdobycie przewagi nad konkurencją. O czym świadczą takie
działania? Chociażby o tym, że rynek został już nasycony
Ktoś może zapytać:
skąd takie wnioski? Na podstawie działań reklamowych i
marketingowych dwóch producentów (Siemens PLM Software i
Autodesk)?
Cóż, wydaje mi się,
że taki sposób sformułowania przekazu reklamowego (szczególnie
widoczny w przypadku kampanii Siemens w USA) może świadczyć o
tym, że następuje zjawisko nasycenia rynku.
Po pierwsze:
„boom” na systemy CAD (klasy 3D) zaczął się tak naprawdę
niecałe dwie dekady temu. A ile lat może pozostawać aktywnym
zawodowo inżynier-projektant? Zatem można przyjąć, iż Ci,
którzy swoją przygodę z CAD zaczęli powiedzmy 20 lat temu,
nadal pracują w swym zawodzie. Po drugie: owszem, firmy rozwijają się, powstają nowe
przedsiębiorstwa i biura projektowe. Ale można przyjąć, że nie
w każdej firmie potrzebny będzie dział R&D, nie każda będzie
zatrudniała inżyniera-cadowca. Co z tego zatem, że co roku
mury politechnik będą opuszczały rzesze inżynierów, jeśli...
nie każdy z nich będzie miał okazję pracować w swoim zawodzie? Po trzecie: nie zapominajmy, że mamy kryzys. O ile w
innych częściach świata można mówić o tym, iż zjawisko to
przynajmniej na jakiś czas zostało zażegnane, w ten czy inny
sposób opanowane (Azja, Ameryka Północna), o tyle w UE
przynajmniej przez kilka lat jego skutki będą odczuwalne i to
wyraźnie. Dotyczy to zwłaszcza Polski. I nie należy spodziewać
się, by firmy w ramach szukania oszczędności, zwiększały
zatrudnienie i kupowały nowe stanowiska, nowe licencje. Raczej
będą ograniczać ich liczbę, lub zdecydują się na... wymianę
aktualnie używanych systemów, kierując się dwoma kryteriami:
ceną i... ceną.
Ceną – bo pewne
systemy kosztują jednak mniej od innych, można uzyskać
dodatkowe upusty i rabaty na ich zakup – przy rezygnacji np. z
dotychczas wykorzystywanych etc. Co więcej można liczyć na
obniżenie kosztów ich „eksploatacji” – obsługi, tzw.
maintenance, aktualizacji, opłat licencyjnych etc.
Ceną – bo mogą okazać się efektywniejsze od dotychczas
używanych, pozwolić na skrócenie czasu wprowadzania na rynek
nowych produktów (to zdanie szczególnie często powraca w
różnych materiałach prasowych), bo w tej samej jednostce czasu
pozwalają na wykonanie 30-40% więcej prac projektowych,
wdrożeniowych etc.
I wydaje się, że to powinno być główne kryterium podejmowania
takich decyzji: jaki system w danym momencie i w przyszłości
najlepiej spełni nasze wymagania. Nie pierwsze kryterium
cenowe, ale właśnie to drugie – związane z korzyściami
wynikającymi z wykorzystywania danego systemu, których
beneficjentami stać się możemy.
Ale jest jeszcze
druga strona medalu. Producentom z pewnością zależy na tym, by
jednak dokonywać ciągłej ekspansji na rynek i nie tylko
przejmować obszary zagarnięte już przez innych, ale także – by
to ich produkty były wybierane przez nowe firmy, przez firmy
inwestujące w rozwój i zwiększające liczbę zatrudnionych w
biurach projektowych, wreszcie – przez indywidualnych
użytkowników, którzy zdecydują się np. na karierę „free-lancerów”
albo otworzą swoje niezależne biura projektowe i będą
przyjmować zlecenia; „outsourcing” także w tym obszarze
(projektowania) abiera znaczenia. (...)
„Z doborem twardości resorów do produkcyjnej wersji Syreny 105
BOSTO wiąże się dość istotny fakt świadczący o unowocześnianiu
metod prac konstrukcyjnych i badawczych. Było nim mianowicie
pierwsze zastosowanie w polskim przemyśle samochodowym
nowoczesnej techniki obliczeniowej realizowanej przez system
ETO (od Elektroniczna Technika Obliczeniowa). Sporej wielkości
komputer, składający się z kilku szafek, zwijał na swojej
papierowej taśmie setki informacji, które służyć miały
optymalnemu doborowi długości piór, ich twardości i punktów
mocowania. Dzięki pracy komputera i kilku młodych
obsługujących go inżynierów udało się dobrać je optymalnie...”
Andrzej Glajzer: Po
prostu Bostonka! w: Automobilista, nr 3/2013, s. 14
„(...) W czasie tworzenia nowych mediów najważniejsze są zasady.
Obserwuję te polskie blogi technologiczne, które wyrastają na
najgorsze, najbardziej spatologizowane miejsca w Internecie.
Skamlące o choćby złotówkę wsparcia ze strony producentów
telefonów, o jałmużnę operatorów, o żebracze wsparcie działów PR
koncernów nowych technologii. Prostytuują się (trudno o inne
określenie), sprzedając powierzchnię dziennikarskich tekstów na
metry: że firma najlepsza (…), Wasza firma produkuje wagony do
metra – to niesamowite...
Portale technologiczne przejmują dziś wszystkie najgorsze cechy
tradycyjnych mediów, tych upadających, do cna zdegenerowanych.
Przędą, jak mogą. Zabijając jednocześnie to, co dla wielu
stanowi największą siłę nowych mediów – wiarygodność.”
Eryk Mistkiewicz:
Technoparówki: mord na wiarygodności. Tygodnik „Do Rzeczy”, nr
3/2013, s.97
Zważywszy na
atmosferę panującą podczas ostatniej konferencji SolidWorks
World można było poczuć lekki szok i niedowierzanie: „Jak to
możliwe?”. Przecież jeszcze przed kilkoma dosłownie tygodniami
dawano wyraźnie do zrozumienia, iż SolidWorks nadal będzie
bazował na Parasolid i będzie rozwijany w oparciu o niego, a
ewentualne nowe rozwiązania i dodatkowe aplikacje (jak
chociażby SolidWorks Mechanical Conceptual) będą tworzone na
bazie platformy V6, tzn. 3DExperience. I skąd niby nagle taka
zmiana?
Cóż, jak napisał
Matt Lombard, słowa te CEO DS wypowiedział... w ubiegłym roku,
w maju 2012, podczas konferencji 3DExperience zorganizowanej w
Korei. A zamieszanie wynika z tego, że dopiero niedawno
nagranie z ową wypowiedzią „wypłynęło” w Sieci i dostępne jest
m.in. na kanale YouTube. Tym razem nie będę go zamieszczał,
ale...
link tutaj. Nagranie trwa ok. 30 minut.
Strona blogu
deZignstuff z kontrowersyjnym wpisem z 14.02.2013 roku.
Udostępnione wideo to materiał
z konferencji 3DEXPERIENCE zorganizowanej w maju ubiegłego
roku w Korei...
Skoro słowa te
wypowiedziano 9 miesięcy temu, dlaczego przywołano je teraz?
Zwłaszcza, że już wcześniej z ust obecnego szefostwa DS
SolidWorks padały deklaracje, iż możliwa będzie kiedyś zmiana
platformy, ale jednocześnie – że dotychczasowi użytkownicy
SolidWorks nie muszą obawiać się, że staną przed koniecznością
wymiany oprogramowania. Czemu zatem służyć ma próba wywołania
kolejnego szumu medialnego? Prawdopodobnie... dyskredytacji
zarówno SolidWorks, jak i platformy 3DExperience (w kontekście
CAD tą ostatnią proponuję odczytywać jako CATIA V6, chociaż
jest to uproszczenie). Natomiast faktem jest, że nie tylko
dziennikarze i blogerzy odpowiadają za powstanie owego szumu;
niestety tego typu wystąpienia szefów Dassault Systemes także
podgrzewają atmosferę. (...)
W
zasadzie tym razem były to trzy pytania, na które odpowiedział
Russell Brook, EMEA Marketing Director, Velocity, Siemens PLM
Software
(na
zdjęciu)
Maciej Stanisławski (CADblog.pl): Podczas polskiej premiery
Solid Edge ST5 mieliśmy okazję obejrzeć prezentację,
przedstawiającą najnowsze funkcjonalności wdrożone do SE ST5.
Czy może Pan powiedzieć, które z nich, Pana zdaniem, są
najbardziej użyteczne i najbardziej oczekiwane przez
użytkowników Solid Edge?
Russel Brook (Siemens
PLM Software): W Solid Edge ST5 postawiliśmy na cztery
główne kierunki rozwoju. Najbardziej oczekiwane przez
użytkowników są wynikające z potrzeb klientów usprawnienia
(ponad 1300 w ST5), które ułatwią im wykonywanie codziennych
zadań. Dodatkowo, zaawansowane funkcjonalności pozwolą
konstruktorom zastosować nowe metody projektowania, otwierając
przed nimi nowe możliwości.
Solid Edge ST5 to:
• bardziej elastyczne modelowanie synchroniczne,
• nowa aplikacja analizy termicznej do badania symulacji w
stanie ustalonym,
• ciągle nastawienie na dostarczanie światowej klasy rozwiązań
do zarządzania dokumentacją inżynierską,
• ponad 1300 usprawnień z zakresu produktywności we wszystkich
aspektach związanych z produktem.
Czy możemy rozwinąć te hasła?
Oczywiście. Nowe
możliwości oprogramowania sprawiają, że modelowanie
synchroniczne jest bardziej elastyczne, co pozwala
użytkownikom długo korzystającym z systemu na wdrożenie
technologii synchronicznej krok po kroku, w ich własnym
tempie. Możliwości te pomogły naszym klientom w przyspieszeniu
projektowania i wprowadzania zmian oraz umożliwiły bardziej
efektywne ponowne wykorzystanie danych 2D i 3D. Przykładowe
usprawnienia to np. modelowanie wieloobiektowe, które stanowi
nowy standard projektowania zarówno synchronicznego jak i
sekwencyjnego. Ta funkcjonalność rozszerza możliwości
modelowania i pozwala klientom dostosować projekty tak, aby
spełniały zmieniające się wymagania produkcyjne. Dla
przykładu, umożliwia konsolidację importowanych złożeń w
jednym pliku części, aby lepiej przedstawić komponenty od
innych dostawców. Możliwe jest również projektowanie nowych
części wykorzystując istniejące już części jako wytyczne
gwarantujące odpowiednie spasowanie i położenie. W dowolnym
momencie w trakcie projektowania części można je scalać lub
rozdzielać tak, aby uprościć proces produkcji. Zwiększa to
elastyczność procesu projektowego – części są tworzone w miarę
potrzeby, a w późniejszym etapie mogą one być podzielone w
taki sposób, aby lepiej je zaadaptować do różnych procesów
produkcyjnych. Części mogą wtedy być zapisane w dyskretnych
plikach na potrzeby zarządzania dokumentacją inżynierską.
Kolejną nową funkcjonalnością zwiększającą elastyczność
modelowania synchronicznego jest możliwość wykonywania
większej liczby operacji z zakresu modelowania części z
poziomu złożenia. Użytkownicy mogą edytować cechy
synchroniczne, takie jak: szyki kołowe i prostokątne,
cienkościenność, wyciągnięcia i wycięcia śrubowe, w pracy z
arkuszami blach zawinięcia ich brzegów i
wgłębienia/przetłoczenia na blachach, otwory typu żaluzje,
wycięcia z zagięciem, spoiny tzw. pachwinowe, mają możliwość
zastępowania części w złożeniach i wiele innych. Jednocześnie,
mogą także edytować dowolne właściwości sekwencyjne. Co
więcej, każda cecha części stworzona zarówno w trybie
synchronicznym, jak i sekwencyjnym może zostać usunięta
bezpośrednio z poziomu złożenia. (...)
eDrawings. Na pograniczu świata rzeczywistego i wirtualnego
3D...
W
trzeciej części relacji z konferencji SWW 2013 najwięcej uwagi
poświęciłem nowościom, których możemy spodziewać się w
SolidWorks 2014. Ale wśród nich wymieniona została pewna
szczególna, odnosząca się do aplikacji eDrawings...
„eDrawings with
Augmented Reality” – można to przetłumaczyć jako „rozszerzoną
realność”, jakkolwiek i tak nie odda to istoty nowej
funkcjonalności aplikacji przeznaczonej głównie do
przeglądania modeli 3D (przepraszam za to uproszczenie). We
wspomnianej relacji napisałem, iż „(...) nowa funkcjonalność
eDrawings sprowadza się do tego, że model z SolidWorks możemy
przenieść do eDrawings pracującego na urządzeniu mobilnym,
wykorzystując aparat/kamerę wbudowane do tego urządzenia.
Proste jak zrobienie zdjęcia.”
Tutaj chodzi jednak
o coś więcej i należy się stosowne sprostowanie. Otóż:
• model 3D z SolidWorks możemy w eDrawings dosłownie
zakodować, przypisując mu kod QR,
• uzyskany QR kod możemy (i powinniśmy, jeśli chcemy korzystać
z tej „augmented” funkcjonalności) następnie wydrukować – na
kartce papieru, na innym nośniku...
• ...i umieścić w rzeczywistej przestrzeni – np. na blacie
biurka. Po co?
• Otóż kolejnym krokiem będzie uruchomienie eDrawings na
urządzeniu mobilnym; korzystając z kamery w nie wbudowanej,
aplikacja eDrawings zeskanuje kod np. z kartki położonej na
biurku, a w tym miejscu wyświetli... przestrzenną
reprezentację danego modelu, w jego rzeczywistej wielkości.
Wygląda to
niesamowicie – przed kamerą przesuwa się pusta przestrzeń (nie
licząc kodu QR i otoczenia), ale w urządzeniu widzimy...
wirtualny model w realnym świecie. Poniżej film znakomicie
demonstrujący działanie tej funkcjonalności.
Antoine de Saint
Exupery powiedział, że „(...) najważniejsze jest niewidoczne
dla oczu” :).
A dla smartphone'a albo tabletu? Proszę bardzo!
Po
co to wszystko?
Rich Chin (DS
SolidWorks) wyjaśnia to na firmowym
blogu. Otóż wielokrotnie zdarzało się w praktyce
projektowej, iż do czasu pracy tylko z modelem i dokonywania
ustaleń na podstawie wizualizacji projektu, wszystko
przebiegało pomyślnie, natomiast w chwili, gdy wykonany już
prototyp trafiał na biurko menedżera projektu lub klienta,
nagle okazywało się, że gotowy produkt jest jego zdaniem
„przewymiarowany”. Albo za mały. Prosta konsekwencja braku
odniesienia modelu 3D do innych, istniejących przedmiotów,
otoczenia, etc. I wtedy trzeba było na nowo przeprojektowywać,
modyfikować, wreszcie – wykonywać nowy prototyp.
Nowa funkcjonalość
eDrawings ma ryzyko takiego „nieporozumienia” wyeliminować. I
taki sposób zaprezentowania wirtualnego modelu zainteresowanym
osobom na pewno uatrakcyjni sam pokaz.
Ciekawe, czy eDrawings jest w stanie w tym samym czasie
odwzorować kilka wirtualnych obiektów? A swoją drogą – jest to
znakomita zabawa :).
(ms)
Środa Popielcowa, 13.02.2012 r.
Jak długo jeszcze? 40 dni postu...
Ponieważ dopiero niedawno zebrałem w całość, zredagowałem i
udostępniłem materiały z konferencji SWW 2013, mam na świeżo
przed oczami dokonania, projekty itp. realizowane bardzo
często przez „politechniczną” młodzież zza oceanu. Gdy
otrzymałem oficjalny materiał prezentujący „case study” jednej
z polskich firm, nie mogłem powstrzymać się od brutalnej
konfrontacji „tego tam” z „tu teraz”...
To będzie tekst
pisany pod wpływem emocji. I taki „o życiu”, o jaki grupa
stałych Czytelników zwraca się co jakiś czas z prośbą. O CAD i
projektowaniu będzie tutaj niewiele. Nie zniechęciłem Państwa
jeszcze? To proszę zatem szykować się na chwilę czytania –
rozpiszę się, odczuwam bowiem potrzebę odreagowania krótkich
kilkuwyrazowych komunikatów, informacji i relacji królujących
we współczesnej sieci (twittery, fejsbuki i inne zb.ki).
Za oceanem dzieciaki
konstruują rakiety, przekraczające dwukrotnie prędkość
dźwięku. Dzieciaki – uczniowie tamtejszego odpowiednika
naszych szkół średnich. Co mogą konstruować nasze dzieciaki?
Co dzieje się z naszym niegdyś bardzo dobrym szkolnictwem
średnim technicznym? Kończyłeś „samochodówkę” – byłeś „gość”,
MEL na Polibudzie stał dla ciebie otworem...
Studenci za oceanem projektują i budują składane motocykle,
autonomiczne latające roboty itp. Nasi studenci na szczęście
także – i to z powodzeniem, bowiem odnoszą sukcesy, które ktoś
inny czasem nawet jest w stanie docenić (casus łazika Magma).
Mimo że startują w dużo gorszych warunkach. Zdolnych młodych
ludzi nam nie brakuje. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas –
dopóki nasza młodzież nie wyjedzie za granicę, by zwiększać
produkt krajowy brutto tych krajów, których rządy będą w
stanie docenić ich wkład. W przyszłość. „By żyło się lepiej”.
Nie tylko tu i teraz, ale także kiedyś.
Podczas wspomnianej
konferencji w czasie wieczornego spotkania (brakowało mi
słowa, którego mógłbym użyć zamiast „eventu”) w pawilonie
partnerskim, podszedł do mnie taki właśnie młody człowiek.
Student z wyglądu. Jak się okazało – Polak. Pracuje od kilku
lat w jednym z zimniejszych krajów północy. Pracuje jako
inżynier projektant, w swoim wyuczonym zawodzie – po krótkim
okresie bezrobocia w Polsce. To jego były wykładowca, który
zdążył wyjechać wcześniej, zarekomendował go do pracy w
firmie, w której sam znalazł intratną posadę.
Absolwent polskiej
uczelni technicznej zaczyna kilkutygodniowy staż u
zagranicznego, poważnego producenta. Doświadczenie zdobywa
właśnie tam... Czy myśli o powrocie do Polski? – Pan chyba
żartuje? Po dwóch latach pracy kupiłem mieszkanie,
sprowadziłem z kraju dziewczynę, poślubiłem ją już tam, już
tam urodziło się nasze dziecko.
To prawda, mają kredyt mieszkaniowy – ale na kilka, a nie
kilkadziesiąt lat i realną perspektywę jego wcześniejszej
spłaty. Jest zdolny? Owszem, ale nie czuje się bardziej
wyjątkowy od kolegów z roku, którym po prostu... zabrakło
szczęścia?
Rozmawiam z innym
inżynierem, mieszkającym i pracującym w Polsce. Mimo
kilkuletniego doświadczenia, znajomości biegłej kilku
programów CAD, zrealizowanych projektów, stałego zatrudnienia
i w miarę dobrych zarobków, niedawno usłyszał w banku, iż nie
może otrzymać kredytu na większe niż 30-metrowe mieszkanie. Na
30 lat!
A agencja PR uznanego producenta przysyła mi nasze lokalne,
krajowe case-study, opowiadające o tym, jak dzięki ich
oprogramowaniu, firma działająca na rynku od 30 lat (stąd
skojarzenie) może w krótszym czasie oferować udoskonalone
części zamienne dla przemysłu maszynowego. Firma, której biuro
konstrukcyjne zatrudnia mniej osób, niż znajdziemy na palcach
jednej ręki i która na swojej stronie z dumą informuje o tym,
iż dzięki otrzymanej dotacji (sic!) z unijnego funduszu
rozwoju regionalnego może rozszerzyć swoją ofertę... Nie
dzięki własnym inwestycjom, chociaż inwestuje, ale dzięki
dotacjom... Firmie, a przede wszystkim ludziom w niej
zatrudnionym należy się duży szacunek: nie wyjeżdżają, pracują
na potrzeby naszego krajowego przemysłu, naszej produkcji.
Ale czy producent
oprogramowania, które wykorzystywane jest w rzeczonej firmie,
pochwali się jej sukcesami... za granicą? Raczej nie. U siebie
bez problemu (i bez unijnych dotacji) znajdzie bowiem wiele
bardziej spektakularnych przykładów, którymi będzie się
chwalił. Jeden inżynier kupi mieszkanie na kredyt na kilka
lat, inny – nie kupi nawet na lat 30. Dlatego, że gorszy? Nie,
dlatego, że pracuje... po „niepragmatycznej” stronie granicy.
Pewien opiniotwórczy
dziennik na pierwszej stronie ostatniego weekendowego wydania
informuje wytłuszczonymi literami: „Załatwione 303 mld zł”.
Nasz Pierwszy Minister „załatwił”. Nie „uzyskał”, „zdobył”,
„wynegocjował”, ale właśnie – „załatwił”.
Celowe i świadome
użycie, czy może freudowskie: bo on właśnie „załatwi”,
„wykombinuje”, „zorganizuje”? A może i jedno, i drugie, bo
takim językiem najłatwiej dotrzeć do pewnej grupy czytelników
(tudzież potencjalnych wyborców)? To ciekawe, ile teraz
innowacji uda się „załatwić” korzystając z tej kwoty
(najmniejszej w przeliczeniu na obywatela, w porównaniu z
dotacjami, które uzyskały inne kraje UE w ramach polityki
spójności). Czy powstanie może wyczekiwany Park Technologiczny
na terenie Portu Praskiego? A może na terenie którejś upadłej
stoczni powstanie nowy inkubator technologii (chociażby
okrętowej), w sąsiedztwie otwartego tam niedawno sklepu
„Biedronka”?
Gdy przed kilkoma laty obejmowałem kierownictwo redakcji
polskiej edycji amerykańskiego czasopisma inżynieryjnego, jako
ambitne zadanie postawiłem sobie wyszukiwanie polskich
przykładów interesujących rozwiązań, będących albo w
zaawansowanej fazie projektowej, albo już wytwarzanych na
skalę przemysłową. Nie było to łatwe, ale w zasadzie do
każdego comiesięcznego wydania udawało się znaleźć
interesujący przykład. Po zmianie tytułu prasowego – również.
I nadal się udaje, ale mam wrażenie, że... coraz trudniej.
Hmm... Pamiętam, jak
zbierałem materiały do artykułu o korwecie „Gawron” :). Jak
łatwo się domyśleć, artykuł nigdy nie ujrzał dziennego
światła, podobnie jak korweta (poza kadłubem). Stocznie,
inaczej niż „303 mld zł”, ale też zostały „załatwione”,
prawda?
Zerkam co jakiś czas
na statystyki pobrań plików dostępnych na stronie CADblog.pl i
tematycznie powiązanych. Bardzo dużo dokumentacji dotyczącej
darmowych systemów CAD 2D. Liczba pobrań w zasadzie... rośnie.
Dotyczy to zarówno DraftSight, jak i Solid Edge 2D Drafting.
Nawiasem mówiąc, AutoCAD WS niedawno chwalił się liczbą ponad
11 mln zarejestrowanych użytkowników.
Ale w najlepszym
nawet 2D dużo trudniej będzie zaprojektować jakieś naprawdę
innowacyjne rozwiązanie. Czyli stawiamy sobie wyższą
poprzeczkę (albo raczej – stawiają ją nam czynniki zewnętrzne,
np. bieda) już na początku, a potem swoje trzy grosze
dokładają... urzędnicy, prawo patentowe, „przyjazne państwo”.
A zapotrzebowanie na
tanie 2D rośnie. I razem z nim zapotrzebowanie na wiedzę,
lekturę, książki i publikacje fachowe, szkolenia.
I znowu – pewne duże wydawnictwo, niekwestionowany lider w
dziedzinie informatyki, który ma na swoim koncie wiele
fachowych publikacji CAD, ostatnio nie może pochwalić się zbyt
wieloma aktualnymi tytułami z tej dziedziny. Brakuje
zainteresowanych? Czytelników, gotowych „wyskoczyć z żywej
gotówki”? Tak źle chyba jeszcze nie jest.
Hmm, spójrzmy na
listę tytułów, kategorie... cóż, o nagrywaniu płyt CD i DVD
wydanych zostało... 14 książek? Widocznie na tym robi się
teraz pieniądze. „Kasa, Misiu, kasa...” A na CAD potrzebne są
może... unijne dotacje?
W efekcie nawet jeśli otrzymamy cenną pozycję książkową, to
wydaną np. w odcieniach szarości (kolorowe ilustracje chyba
się nie kalkulują – koszt druku swoją drogą, ale
przygotowanie, obróbka zdjęć etc.). Świetna publikacja
Andrzeja Wełyczko, dla użytkowników CATIA. Modelowanie
powierzchniowe i... szare, niewyraźne ilustracje. Jest tam ta
krzywa, czy jej nie ma? Gratka dla studentów, którzy pobiegną
z pozycją z biblioteki do punktu xero – różnica w jakości
niewielka, a najciekawsze informacje/rozdziały za pół ceny.
Na szczęście można
inaczej, o czym mogą świadczyć wydane w ciągu ostatnich
niecałych 12 miesięcy książki o Solid Edge i Technologii
Synchronicznej (kolorowa publikacja, cena ok. 100 złotych) i
nieznacznie droższa, ale także w kolorze, książka o SolidWorks
2013. Obie wydane przez firmy związane z systemami CAD, ale
pozbawione wcześniejszych doświadczeń w branży wydawniczej. Za
to autorzy – naprawdę fachowcy, doświadczeni szkoleniowcy. Czy
ich książki wyznaczają nową jakość publikacji? Tak sądzę. Ale
najważniejsze jest, że zostały napisane przez naszych autorów,
wydane przez rodzime firmy i z myślą o polskich użytkownikach
systemów CAD. Ba, wykorzystane w nich ilustracje pochodzą z
polskich wersji opisywanych systemów, czyli zakładają użycie
ich w kraju, a nie za granicą.
I – co najważniejsze – kupują je nie tylko instytucje, ale
także ludzie prywatni, studenci, aktywni zawodowo
inżynierowie. Jest światełko w tunelu.
A i na CADblog.pl ruch także się zwiększa; może nie licząc
facebooka, o śledzących moje tweety nie wspominając, ale
statystyki oglądalności strony stale rosną; w niektórych
miesiącach szybciej, w innych wolniej, ale jest progres. Coś
się dzieje.
Nasz potencjał jest
w nas samych. Bo przecież to, że:
• mimo piętrzących się trudności, gospodarczych, politycznych
i społecznych,
• mimo utrzymywanej i stale rosnącej grupy darmozjadów, którzy
zamiast normalnie, strukturalnie i skutecznie pomóc, są od
„załatwiania” i za to pobierają wynagrodzenie pochodzące z
naszych podatków – idziemy do przodu (chociaż jak wspomniałem
już chyba wypadamy z rankingów innowacyjności – link tutaj),
• że polskie małe i średnie przedsiębiorstwa potrafią
korzystać z dobrych wzorców i znajdują sprawdzone rozwiązania
właściwe dla swych możliwości i potrzeb (jak w przypadku
wzmiankowanego producenta części maszyn),
• że udaje nam się osiągnąć tak wiele – znaczy tylko jedno:
jesteśmy najlepsi.
Gdybyśmy mieli
stworzone inne warunki „startu”, dawno zostawilibyśmy inne
narody w tyle :).
A że tyle jeszcze do zrobienia i tak trudno, zawsze „pod
górkę”? Nikt nie mówił, że będzie łatwo. 40 dni postu. Damy
radę.
Pozdrawiam,
urażonych i zdegustowanych przepraszam, zachęcam do lektury i
polubienia innego
wpisu (link tutaj), wtedy także będzie o życiu, ale chyba
mniej narzekania. Musiałem sobie ulżyć, i pomogło. Dziękuję :)
A teraz – z powrotem do pracy.
Maciej Stanisławski
P.S.
We wpisie pt.:
„Ratujmy maluchy” opisałem naszą lokalną sytuację. Z
radością mogę poinformować, iż władze naszej dzielnicy
zmieniły poprzednią decyzję, pozostawiając Rodzicom prawo
wyboru, czy dziecko ma kontynuować „naukę przedszkolną” w
przedszkolu, czy oddziale przedszkolnym utworzonym w szkole
podstawowej. Dziękuję za wyrazy wsparcia, szczególnie za
otrzymane maile i „like” na „fejsie”. Ale ogólnopolska akcja
trwa nadal.
Cytat tygodnia
„Sama wiedza nie wystarczy. Trzeba jeszcze umieć ją
stosować..."
Johann Wolfgang von
Goethe
Czwartek, 24.01.2013 r.
Konferencja SolidWorks World 2013
Relacja subiektywna cz. I
To
cudowne uczucie*: wsiąść do samolotu przy temperaturze dobrze
poniżej 11 stopni Celsjusza, a wysiąść w miejscu, w którym
świeci słońce, dzień jeszcze się nie skończył (różnica czasu
wynosi sześć godzin), trawa jest zielona, a lekki wiaterek
owiewa nas ciepłem 26 stopni na plusie. Konferencja SolidWorks
World w roku 2013 zorganizowana została po raz kolejny w
Orlando, na Florydzie...
Faktyczne miejsce
zorganizowania wydarzenia położone jest jednak z dala od
centrum Orlando; miejscowość nazywa się Lake Buena Vista i
teoretycznie jest skomunikowana zarówno z miastem, jak i z
lotniskiem – transportem publicznym. Jednak tzw. shuttle bus
(kierunek hotel – miasto lub hotel – lotnisko i z powrotem) to
koszt ok. 20 USD od osoby, autobus „miejski” jeździ tylko w
tygodniu i w dziwnych godzinach (linia 303 lub 300), a sam hotel
położony jest wewnątrz resortu i wydostanie się z rejonu
konferencyjno-wypoczynkowego np. na piechotę jest...
kompletnie niemożliwe.Ba, trudno opuścić pobliże samego
hotelu Walt Disney World Swan & Dolphin, bowiem „ciągi
piesze” przeznaczone są raczej dla osób uprawiających
jogging i potrafią kończyć się np. w odległości 20 metrów
od skrzyżowania czymś w rodzaju... pętli chodnikowej? (vide
foto). Chyba służy do tego, by łatwiej zawrócić, nie
przerywając biegu :D.
Dlatego na
marginesie porada dla osób, które liczą się z groszem, a
chciałyby rejon jednak opuścić. Należy wsiąść w zatrzymujący
się przed hotelem darmowy autobus jadący do Disney Downtown, a
w samym „Downtown” przesiąść się w autobus linii 50. On
dowiezie nas do centrum miasta ;).
Niedziela, 20.01.2013 r.
Myliłby się
ktoś, kto sądzi, że Niedziela jest dniem wolnym. Można
przyjąć, że jest to pierwszy dzień konferencji. Część
dziennikarzy miała już umówione na niedzielę
spotkania/wywiady, dla zainteresowanych przewidziano dwa
panele (Social Media prowadzony przez Matta Westa, DS
SolidWorks i pokaz nowości w SolidWorks 2013 demonstrowanych
na żywo przez Marka Schneidera, DS SolidWorks). A potem –
przyjęcie w pawilonie partnerskim, otwierające konferencję.
Kilka słów na temat roli mediów społecznościowych, a także
nowości w SolidWorks 2013 pokazanych tutaj na miejscu,
zamieściłem na Twitterze – link np.
tutaj , albo
tutaj. Zdjęcia marnej jakości (Sony Xperia), a Wi-Fi
potrafiło co chwilę zerwać połączenie, nie mówiąc o tym, że
relacjonowanie na żywo tego, co działo się podczas sesji
generalnych, okazało się nie do końca możliwe z przyczyn
technicznych. Ale o tym za chwilę... (...)
3DSync, najnowsze oprogramowanie CAD Siemens PLM Software, nie
może być już instalowane na systemach Windows XP i starszych.
Rekomendowane jest Windows 7. Co więcej, również Solid Edge
ST5 nie będzie pracował na przestarzałych wersjach okienek...
Zależność ta wynika
z faktu, iż 3DSync bazuje na Solid Edge ST5. Bazuje nie tylko
na kodzie, ale na w zasadzie całym programie. Użytkownicy,
którzy mają zainstalowane systemy Solid Edge ST5, mogą
wypróbować możliwości 3DSync, podmieniając... plik licencji.
Wtedy ST5 zachowa się jak 3DSynchro – czyli uruchomi się z
ograniczonym dostępem do niektórych funkcjonalności
(modelowanie parametryczne, dokumentacja płaska itp.).
Osoby, które
zdecydują się na pobranie i instalację 3DSync muszą liczyć się
z tym, iż nie da się zainstalować tego systemu równolegle nie
tylko do Solid Edge ST5, ale także – do Solid Edge
2D Drafting. Wynika to zapewne z konieczności
współdzielenia licencji przez wszystkie wymienione systemy
CAD.
Ale osoby
zainteresowane poznaniem możliwości 3DSync nie powinny
czuć się zawiedzione. Na blogu autorskim Piotra Szymczaka
(www.solid-edge-st.pl)
pojawił się pierwszy wpis dotyczący praktycznej strony
użytkownia nowego systemu. My również udostępniamy ten
materiał na stronie SolidEdgeblog.pl (link
tutaj).
(ms)
Cytat tygodnia
„(...) Nowy Jork umieszcza stadiony w dalszych dzielnicach, a
na wolnym terenie w centrum – na Wyspie Roosevelta (…)
postanowił urządzić międzynarodowy kampus politechniczny. (…)
Kampus będzie zbudowany i prowadzony we współpracy
amerykańsko-izraelskiej, wzmacniając pozycję obu krajów wśród
globalnych liderów wysokich technologii. (…)
Przyjęto plan ekonomiczny na pokolenie. Zatrudniając docelowo
blisko 300 naukowców i kształcąc w każdym ośrodku akademickim
2500 studentów i doktorantów, kampus przez 25 lat wytworzy 600
nowych przedsiębiorstw wysokich technologii z 30 tys. nowych
miejsc pracy, powiększy nowojorski i amerykański produkt
gospodarczy o skumulowane 23 mld dol. oraz dostarczy władzom
publicznym 1,4 mld dol. w podatkach. Całkowity koszt budowy to
2 mld dol. Przebicie będzie ponad dziesięciokrotne. Tak
zarabia się w gospodarce opartej na wiedzy.
Blisko 2 mld zł wydane na polski Stadion Narodowy
wystarczyłoby (uwzględniając różnicę cen) na budowę w
Warszawie kampusu o wielkości połowy lub dwóch trzecich
nowojorskiego. (…) Jednocześnie przerwano przygotowania do
budowy parku naukowo-technologicznego Technoport na drugim
brzegu Wisły w pobliżu Wilanowa. Nowy Jork i USA dużo zarobią,
Warszawa i Polska ryzykują straty. (…)
W czołówce przemysłowej świata liczy się stale odnawiane
pierwszeństwo technologiczne – zanim tania konkurencja
azjatycka, latynoamerykańska czy afrykańska przejmie produkcję
masową...”
Grzegorz
Kostrzewa-Zorbas: Wysokie technologie przeszłości są zastępowane
wysokimi technologiami przyszłości. Ale nie w Polsce. Tygodnik „W
Sieci”, nr 4/2011, s. 88
Czwartek, 10.01.2012 r.
„Ratujmy maluchy”
(nie) tylko dla Rodziców,
chociaż przede wszystkim ;)
Chińskie przekleństwo brzmi: obyś żył w ciekawych czasach...
Gdy Ministerstwo Edukacji postanowiło odsunąć w czasie
przeprowadzenie reformy wieku szkolnego (przynajmniej
częściowo), większość dzielnic miasta stołecznego przyjęła, że
również pięciolatki nie będą zmuszane w 2013 roku do
kontynuowania nauki przedszkolnej – w oddziałach
zorganizowanych dla nich w szkole. Większość, a w zasadzie –
wszystkie, poza jedną. Wesołą...
Sprawa jest na tyle
poważna, iż zdecydowałem się poruszyć ją także na łamach
swojego blogu – mimo, że z CAD'em nie ma zgoła nic wspólnego
(chyba, że przyjmiemy, iż chodzi o przyszłe rzesze
użytkowników systemów Cax :)). Dotyka jednak bezpośrednio moją
Rodzinę, a szczególnie – najmłodszego Piotrusia, który 5
lat ukończy w marcu br., a od września – miałby kontynuować
swoją „naukę” przedszkolną już na terenie szkoły. Piotruś jest
zdolny, jemu samemu taka wizja bardzo odpowiada („Tato,
będę chodził do szkoły, to znaczy, że będę już duży”) i
wierzę, że poradziłby sobie z wieloma wyzwaniami (walczy w
domu o przetrwanie, bo ma dwóch starszych braci i ojca
choleryka :D). Tutaj chodzi jednak o coś zdecydowanie
więcej...
Nasz miłościwie
panujący nam rząd nie przeznaczył na reformę obniżenia wieku
szkolnego odpowiednich pieniędzy. Starczyło na stadiony, ale
na inne potrzeby – nie (że nie wspomnę już o Parkach
Technologicznych, vide cytat tygodnia). W konsekwencji – nie
przeszkolono kadry, nie zadbano o poprawę infrastruktury.
Ważne, żeby na papierze wszystko wyglądało dobrze.
Rząd przyznał, że
celem reformy jest szybsze wysłanie dodatkowego rocznika na
rynek pracy. Pomijam fakt, że jednocześnie ten sam rząd
niewiele robi w celu podniesienia poziomu wiedzy i
umiejętności tych, którzy na rynek pracy trafią zarówno w
najbliższym czasie, jak i za lat kilka – kilkanaście.
Ogromna większość
rodziców chce zostawić sześciolatki w zerówkach (z wolnego
wyboru skorzystali od 2009 r. rodzice blisko 1,5 mln dzieci).
Ideałem byłoby, gdyby zajęcia dzieci z klas zerowych również
odbywały się w przedszkolach – i tak dzieje się w wielu
miejscach, ale nie w naszej dzielnicy (Warszawa-Wesoła),
bardzo ubogiej w placówki oświatowe. W efekcie sześciolatki
trafiły do szkoły podstawowej – jedne do zerówki, jak nasz
średniaczek Antoś, a inne – do pierwszych klas. Co ciekawe, z
programu zerówki wyrugowano naukę pisania (sic!) – to także
jedna z konsekwencji reformy i umieszczania w pierwszej klasie
zarówno siedmiolatków, jak i sześciolatków. Ale od czego
elementarz Falskiego, mądrzy nauczyciele i nauka w domu? A
przecież nie każdy ma takie możliwości. Wróćmy jednak do
„maluchów”.
Dzieci pięcioletnie
miały obowiązkowo trafić do przedszkoli. Także te, dla których
wcześniej nie znalazło się miejsce. Cóż, zamiast najpierw
odbudować bazę przedszkoli, rząd wprowadził od 2011 r.
obowiązek edukacji przedszkolnej dla wszystkich pięciolatków.
W praktyce coraz częściej pięciolatki realizują obowiązek w…
szkołach. Tu leży sedno problemu, który dotyka moją Rodzinę i
Piotrusia w szczególności.
Władze naszej dzielnicy/gminy oddały do użytku we wrześniu
2012 roku nową szkołę. W zasadzie – nowy budynek. Klasy
wyposażone w tablice i ławki, a z pomocy szkolnych – jedynie
kreda. Rodzice zostali na starcie obciążeni kosztami
doposażenia szkoły w minimum niezbędne do jej prawidłowego
funkcjonowania – to taka „nowa forma opodatkowania” obywateli.
Ale to osobny temat.
Istotne jest co
innego – burmistrz naszej dzielnicy podjął arbitralną, nie
uzasadnioną żadnymi konsultacjami decyzję o tym, że w
Warszawie-Wesołej we wrześniu 2013 roku wszystkie pięciolatki
trafią do szkół – do tzw. oddziałów przedszkolnych. To, czy
szkoły podstawowe w naszej dzielnicy są na to przygotowane,
czy przedszkola (w których w efekcie zwolnią się miejsca) są
przygotowane na przyjęcie większej liczby młodszych dzieci –
nikogo z władz nie interesowało. Ba, władze nie są w stanie
udzielić odpowiedzi na pytanie, czy wiedzą, ile dzieci miałoby
trafić we wrześniu do przedszkoli, a ile do oddziałów
przedszkolnych. Dla władzy ważniejszy jest efekt. A ten –
propagandowo – będzie rewelacyjny: w Wesołej udało się
rozwiązać problem braku miejsc w przedszkolach! Inne dzielnice
powinny brać z niej przykład! Kolejne zwycięstwo „partii
miłości”, objawiające się tym razem ciepłym uczuciem do dzieci
i rodziców.
Co ciekawe, nam,
rodzicom dzieciaczków z Wesołej wmawia się, że już na etapie
rekrutacji zostaliśmy poinformowani o tym, że dzieci z naszej
dzielnicy trafią do przedszkola jedynie na dwa lata, a w wieku
pięciu lat – do szkoły, co jest kłamstwem ze strony władz
(Żona radziła, żebym napisał „mijaniem się z prawdą” :D).
Gdyby istotnie poinformowano o tym wcześniej, wielu z nas
zdecydowałoby się wybrać dzieciom przedszkole w sąsiednich
dzielnicach lub wręcz w centrum Warszawy, np. w pobliżu
miejsca swojego zatrudnienia. Ale tej szansy nas pozbawiono, a
w zamian – nie zaproponowano niczego. Tak, wiem, nowy budynek
szkolny. Ale z nim – jak ze Stadionem Narodowym. Dobrze, że
szkolny dach zamknięty na stałe...
Podzieliłem się z
Państwem i trochę mi ulżyło. Ale tak naprawdę chciałem
poinformować o jeszcze jednej akcji, ogólnopolskiej, której
powodzenie może rozwiązać także nasz lokalny problem.
„Edukacja
w Polsce jest w głębokiej zapaści. Rząd podejmuje w trudnym
czasie kryzysu nieprzemyślane reformy. Wbrew woli rodziców, ze
szkodą dla dzieci. Tysiące szkół i przedszkoli jest
likwidowanych. Dlatego musimy sami wziąć sprawy w swoje ręce i
zadbać o ratowanie oświaty dla małych i starszych dzieci. (…)
Referendum to ostatnia broń obywateli. Jak długo jeszcze mamy
przekonywać, że my rodzice nie chcemy tej reformy?” – to i
wiele więcej możemy przeczytać na stronie organizatorów. Można
tam znaleźć wniosek o referendum –
pięć pytań, w których zawarte są również inne
najważniejsze dla rodziców problemy polskiej oświaty (m.in.
ograniczenie nauczania historii i innych przedmiotów w
liceum).
I tutaj mój apel do Czytelników i sympatyków CADblog.pl, a
także do wszystkich przyjaciół i znajomych.
Co trzeba zrobić? Po
pierwsze – poinformować o akcji jak najwięcej osób (CADblog.pl
odwiedza obecnie około 800 – 900 osób
dziennie ;). Mówcie o niej znajomym, przede wszystkim rodzicom
dzieci, których dotyczy obowiązek szkolny sześciolatków
(planowany na 2014 r.). Rozsyłajcie informację na Facebooku,
na forach internetowych itp. Materiały można znaleźć
tutaj.
A następnie: 1. Należy zebrać podpisy pod wnioskiem o referendum
(formularz do pobrania
tutaj – na stronie Stowarzyszenia). Rozdajcie formularze
do zbierania swoim znajomym, a oni niech rozdają dalej.
Znajdźcie sklepy, restauracje, firmy, w których wyłożone będą
formularze. Zebrane podpisy należy przesłać na adres podany na
formularzu. 2. Zgłosić nowe miejscowości do akcji. Ma ona charakter
ogólnopolski! Stowarzyszenie czeka na kolejnych koordynatorów lokalnych
pod adresem:
ratujmaluchy2013@gmail.com.
Na ten adres należy także zgłaszać miejsca, w których wyłożone
zostały formularze do podpisu (Lista miejsc i koordynatorów).
Pierwszy cel to zebranie 100 tysięcy podpisów do 21 marca.
Dziękuję za pomoc
I pozdrawiam
Maciej Stanisławski,
tata 5-letniego Piotrusia, 7-letniego Antosia i 12-latka Janka
Cytat tygodnia
Zwiastuję wam radość wielką, dziś narodził się wam Zbawiciel,
którym jest Jezus Chrystus.
(Łk 2,10-11)
Poniedziałek, 24.12.2012 r.
Wigilia Bożego Narodzenia
„W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby
przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten
spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz.
Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do
swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta
Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem,
ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać
z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna."
„Kiedy
tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła
swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w
żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. W tej
samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż
nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i
chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się
przestraszyli.
Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam
radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w
mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest
Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie
Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie. I nagle
przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które
wielbiły Boga słowami: Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi
pokój ludziom Jego upodobania.”
Z
okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, dla
wszystkich odwiedzających te strony :) przygotowałem kilka
linków, które mogą okazać się prezentem tak dla tatusiów, jak
i dzieci. Ich wspólną cechą jest to, że są związane z CAD
(przede wszystkim 3D, ale i 2D), a także – szybkim
prototypowaniem!
Z tym „szybkim
prototypowaniem” to chyba się rozpędziłem, bo szybkie nie
będzie ono na pewno, ale do rzeczy, bo czas nagli, to ostatni
weekend przed Świętami!
1. Wirtualne klocki LEGO
Oto linki do
dwóch stron, z których można pobrać darmowe aplikacje,
pozwalające na zabawę klockami Lego,
wirtualnie i jak
najbardziej w 3D! Pierwsza, starsza, stworzona przez amatora,
zawiera mniej elementów, ale może okazać się łatwiejsza do
opanowania przez młodsze dzieci. Mam tutaj na myśli BlockCAD,
którego wersję instalacyjną można znaleźć na stronie
http://www.blockcad.net/.
„(...) Kiedy po październiku 1956 roku Zbigniew Przyrowski
tworzył czasopismo >Młody Technik<, usłyszał od kogoś, że w
USA istnieje pewien rodzaj prozy adresowanej do entuzjastów
nauki i techniki, że nazywa się to science fiction i że
Amerykanie zachęcają do czytania tej literatury studentów
politechnik i kierunków ścisłych, uważając, iż bardzo rozwija
ona niezbędną w tych dziedzinach wyobraźnię. (…)
Nie od razu zauważył Przyrowski coś, co po latach uznał za
jedno z zasadniczych dla polskiej SF uwarunkowań. Otóż w kraju
podbitym przez bolszewizm wielu młodych ludzi wybierało studia
na kierunkach ścisłych i technicznych nie dlatego, że ich tam
akurat najbardziej ciągnęło, ale po to, by uciec przed
marksistowską indoktrynacją. Zwłaszcza w latach
pięćdziesiątych, potomkowie żołnierzy AK, ludzie wychowani w
tradycji patriotycznej, katolickiej, wbrew talentom i
upodobaniom zamiast na zupełnie w tych czasach niestrawnej
filozofii czy polonistyce lądowali na fizyce albo
inżynierii...”
Rafał A. Ziemkiewicz:
„Władca Szczurów”, Fabryka Słów 2012
fragmenty posłowia przytaczam za dwutygodnikiem „W Sieci”, wyd.
2/2012, s. 26
Piątek, 21.12.2012 r.
3DSync – na bazie Solid Edge ST?
Tytułowe 3DSync nie ma nic wspólnego z 3DVIA Sync. Tak jak
wspomniałem przy okazji relacji z polskiej premiery Solid Edge
ST5, doczekaliśmy się całkiem nowego systemy quasi-CAD od
Siemens PLM Software!
Dlaczego piszę
„quasi”? Cóż, wiele wskazuje na znaczące podobieństwo nowego
systemu nazwanego zgrabnie 3DSync (zapewne Sync od Synchronous)
do klasycznej wersji Solid Edge ST5 (vide screeny poniżej, a
także film dostępny na
SolidEdgeblog.pl), ale niemożliwe byłoby zaoferowanie
alternatywnego CAD 3D w cenie poniżej 2000 USD (rynek USA).
3DSync może być najwyżej komplementarny do Solid Edge ST5 –
pod warunkiem, że będzie w stanie zaoferować coś, czego w
normalnej wersji nie ma, albo też – co najbardziej
prawdopodobne: uzupełni portfolio Siemens PLM Software o tanie
narzędzie do translacji geometrii 3D pochodzącej z innych
systemów i jej modyfikowania/edytowania.
Kto wie, może w
połączeniu z darmowym 2D Drafting okazać się istotnie tanią, a
w pewnym obszarze zastosowań wystarczającą alternatywą dla
drogich rozwiązań.
I jeszcze jedno:
przez jakiś czas (do 15 maja 2013) rozwiązanie to udostępnione
będzie ZA DARMO!
(i do
15.05.2013 można go za darmo używać)!
Dzięki uprzejmości Pana Adriana Przekwasa, mogę trochę
odkłamać obraz FreeCAD'a, jaki Państwu zarysowałem we wpisie z
18.12.2012 (FreeCAD
– odsłona II)
Złożenia z
SolidWorks...
Toshiba Satellite C660 w teście cz. IV
Tym razem dalszym ciąg testowania TOSHIBY Satellite przenosimy
na łamy SolidEdgeblog.pl. Dlaczego? Ponieważ zgodnie z
zapowiedzią z poprzedniego odcinka, tym razem „pomęczymy” z
Toshibą także Solid Edge ST4, a konkretnie – podejmiemy próbę
otwarcia... złożenia utworzonego wcześniej w SolidWorks 2012 i
zapisanego do jego natywnego formatu *.sldasm
To podwójne
wyzwanie: z jednej strony – dla Solid Edge ST4, który powinien
(dzięki Technologii Synchronicznej) poradzić sobie z
odczytaniem i rozpoznaniem elementów złożenia, a z drugiej –
dla testowanego laptopa, który w jego fabrycznej konfiguracji
(pięta achillesowa to wbudowana karta Intel HD Graphics i 3 GB
RAM) daleki jest od standardu panującego obecnie w świecie
mobilnych stacji roboczych. Bądźmy szczerzy: to nie jest, ani
nie ma ambicji być stacja robocza, a testowanie jej ma
na celu jedynie wykazanie, czy posiadając taki „sprzęt” można
w ogóle myśleć o uruchamianiu, poznawaniu i pracy z systemami
CAD 2D i 3D. Jak na razie jestem zdania, że – amatorsko można,
zawodowo – raczej nie, chyba że ograniczymy się do CAD 2D.
Swoją drogą, niedawno opublikowany na łamach CAD.pl i 3DCAD.pl
test stacji roboczej HP Z220, dedykowanej do systemów CAD
2D sprawił, że w pierwszej chwili – zwątpiłem. Możliwości i
wydajność tamtej konfiguracji sprzętowej w moim przekonaniu
wystarczyłyby swobodnie na pracę z systemami CAD 3D; może
niekoniecznie od razu z NX i V6, ale z SolidWorks, Solid Edge,
Kompas-3D, Inventorem... Stacja wyposażona w kartę graficzną
Intel HD Graphics 4000 – daleko jej do nVidii, ale ten rodzaj
grafiki jest już obsługiwany przez CAD 3D ze „średniej półki”,
a na pewno radzi sobie bez problemu z OpenGL :D. Sama stacja
kosztuje ok. 3000 złotych netto...
W
kwietniu 2009 roku na łamach internetowego wydania „CADblog.pl”
(link do numeru
1(2)2009 w pliku pdf jakości HQ, s. 8-13, s. 12)
pisałem, że „jest to wielka niewiadoma”. FreeCAD to darmowy
system CAD 3D, oparty na jądrze OpenCASCADE, a rozwijany
spontanicznie przez grupę zaangażowanych osób. Cóż, swego
czasu darmowe systemy operacyjne klasy Linux także powstawały
i rozwijane były dzięki grupie entuzjastów, zapaleńców, którzy
chcieli stworzyć coś konkurencyjnego dla „monopolu” Microsoft
i Mac'a...
Chociaż uznani
producenci systemów CAD zaoferowali darmowe narzędzia 2D do
użytku komercyjnego (najpopularniesze to DraftSight od
Dassault Systemes i Solid Edge 2D Drafting od Siemens PLM
Software, a także pracujący w oknie przeglądarki system
Autodesk, oferowany pod nazwą AutoCAD WS), to jednak CAD 3D
pozostaje nadal w komercyjnej ofercie (pomijając wersje
testowe, edukacyjne, czy opracowane z myślą o społecznościach
użytkowników; ich użycie bowiem pociąga za sobą liczne
ograniczenia). I tutaj otwiera się pole dla takich systemów,
jak specyficzny BRL-CAD (opisywany już na tych łamach, np.
link tutaj), czy FreeCAD, który istotnie wydaje się być
najbardziej zbliżonym, zarówno pod względem interfejsu,
sposobu pracy i obsługi, a także możliwości – do
pełnowartościowych, komercyjnych opracować.
W zamyśle kiedyś ma
osiągnąć poziom rozwoju pozwalający mu na konkurowanie z
systemami klasy Solid Edge, SolidWorks, Creo etc. Na chwilę
obecną jednak, osoby decydujące się na jego użycie, muszą
liczyć się z faktem, iż nadal jest to „produkt” na stosunkowo
wczesnym etapie rozwoju. Jednak to, jak zmienił się w ciągu
kilku ostatnich lat, napawa optymizmem. (...)
Przynudzam, prawda? Cóż, do takich wniosków dochodzę, gdy
widzę, ile osób „polubiło” artykuł tematycznie nie związany z
CAD, ale z moim hobby (link
tutaj). Jednak zaobserwowałem w minionym tygodniu pewne
„sieciowe” zjawisko, które trochę mnie pocieszyło
Otóż pewna
poczyniona obserwacja zdaje się wskazywać na fakt, iż nie
tylko ja jestem motocyklowo zakręcony w „świecie CAD”.
(...)
Gdy instalowałem na
komputerze z myślą o moich milusińskich wirtualne klocki LEGO
(a konkretnie LEGO Digital Designer – to w pewnym sensie „CADowe”
przedszkole), nie przypuszczałem, iż właśnie wykonałem krok w
kierunku rozwiązania problemów z grafiką na testowanym
laptopie. Tymczasem podczas instalacji pojawił się komunikat
informujący o tym, iż program napotkał na problemy z obsługą
OpenGL...
Zaraz, zaraz –
pomyślałem. Przecież w zasadzie każdy współczesny CAD 3D
korzysta z tego trybu. A MoI 3D stanowi wyjątek... A skoro ono
uruchamia się bez problemu, a np. Solid Edge i SolidWorks
musiałem uruchamiać ze sterownikiem VGA – czyli tak jakby w
trybie awaryjnym – to chodzi o obsługę trybu OpenGL i o nic
innego!
Tak, o tym, że jest
to kwestia sterownika, wiedziałem już wcześniej. I próbowałem
zainstalować zarówno sterowniki ze strony Toshiby, jak i
Intela. I nie udawało się... System albo odmawiał instalacji
ostrzegając, że po pierwsze – w systemie już są zainstalowane
aktualne (sic!) sterowniki, a po drugie – instalacja
niewłaściwego może doporowadzić do niestabilności systemu,
zmniejszenia trwałości karty graficznej i wyświetlacza, a
wręcz – do ich uszkodzenia. Czy próbować zatem raz jeszcze, od
nowa? (...)
„Potrzebny nam jakiś czytelny sukces. Duży i jednoznaczny,
taki, z którym moglibyśmy się utożsamiać długo. Nawet bardzo
długo. Jak z bitwą pod Grunwaldem. Już nie wierzymy, że naszym
osiągnięciem było to, że banki czy przedsiębiorstwa stały się
„nowoczesne”, bo „zagraniczne”. Kiedyś tak leczyliśmy nasze
komunistyczne kompleksy: nasza „oranżada” czy „herbatniki”
były złe, a ich „coca-cola” czy „krakersy” – dobre. Taki sobie
świat widziany oczami pewnej gazety codziennej. Dziś już
wiemy, że to lipa. Niewiele nam wyszło i nie wychodzi dalej.
Nie umiemy produkować, sprzedawać a nawet uczyć. Czy nowe,
prywatne uczelnie czegoś uczą poza umiejętnością zdawania
egzaminów z wiedzy, która nikomu nie jest potrzebna? Jeżeli
coś jeszcze robimy, to na poziomie korporacyjnej bylejakości.
O jakości rządzenia lepiej nie mówić. Cokolwiek zrobią, to bez
sensu. Dobrze, że robią tak niewiele. Nie chce im się.
Wierzyliśmy jednak, że znają się na grze w piłkę. Świat
PIŁKARZY. Oczywiście to lepsze niż pałkarzy. Dróg to na pewno
nie umieją budować, ale pokopać i to drużynowo – a jakże. Tacy
to i ministra sportu, co się na piłce zna, mają, nawet gdyby
to była kobieta. Ponoć jest nawet doktorem, choć nie od sportu
(czy są doktorzy od sportu?). Piłkarzy też mamy, nawet nie
pełniących funkcji ministrów czy innych dyrektorów lub
prezesów. Mieliśmy szansę na sukces. Raz na sto lat.”
Z materiałów
szkoleniowych Instytutu Studiów Podatkowych, Modzelewski i
Wspólnicy, Październik 2012
Wtorek, 11.12.2012 r.
Co szykuje Volkswagen...
„Przełomowe momenty decyzji o wytwarzaniu produktu... Pewien
producent samochodów ogłasza sensację... ponieważ pewien
inżynier zdecydował się wykorzystać ponownie stary projekt”
Tak można spróbować
przetłumaczyć tekst reklamy Siemens PLM Software, umieszczonej
w jednym z internetowych wydań czasopisma „Prime” (link
tutaj). Pismo branżowe, dedykowane kadrze
zarządzającej i kierowniczej.
Pytanie brzmi: co za
samochód widać na reklamie? Ten charakterystyczny grill, ten
zarys logo złożonego z kilku okręgów. Czyżby pojazd należący
do VW Group? Czy to ma oznaczać, że tam także wykorzystywane
będzie oprogramowanie NX? Nie ukrywam, iż wpis ten realizuję
na fali niedawno opublikowanego wywiadu dotyczącego migracji z
CATIA do NX w innym niemieckim koncernie motoryzacyjnym (link
tutaj).
A może wcale nie
chodzi o Audi? W tej sprawie jest bowiem drugi wątek... Jesienią pojawiły
się pierwsze informacje o tym, że VW Group powoła nową tanią
markę samochodów, przeznaczoną na rynek europejskich krajów
rozwijających się (a nie na rynek chiński, co miało miejsce
już znacznie wcześniej). Markę, która będzie w stanie stworzyć
groźną konkurencję dla Renault i Dacii. Samochód ma być
budowany w trzech wariantach nadwozia (sedan, kombi, MPV), ale
na wspólnej płycie podłogowej (ten sam rozstaw osi i kół). W
standardzie samochód ma zapewnić wygodę podróżowania
5-osobowej rodzinie, a przy tym pojemność bagażnika ma wynieść
500 litrów. Priorytetem jest cena i jej stosunek do jakości;
nadwozia ma być zaprojektowane w sposób prosty, ale
zapewniający bezpieczeństwo bierne, a zarazem – nie
nawiązujący do marki VW. Silniki mają być nie wysilone i
oszczędne. Ponieważ pod nadwoziem ukryta będzie technika i
technologia znana z innych marek VW, ale ta – sprawdzona,
wielokrotnie zamortyzowana, czyli trochę przestarzała, ale za
to niedroga – koszt wytworzenia samochodu ma wynieść
producenta ok. 3000 euro, a cena sprzedaży nie przekroczy 6000
euro. Założenia ambitne, ale żeby istotnie zaprojektować i
wyprodukować taki samochód, będący mariażem starego
(mechanika) i nowego (nadwozie), a zarazem konglomeratem już
produkowanych zespołów i elementów, trzeba dysponować dobrym
oprogramowaniem.
Reklama z
podwójnie sensacyjną zawartością. Bo czy zrzut ekranowy
widoczny na reklamie nie przypomina przypadkiem samochodu
ze zdjęcia poniżej? Cóż, podobieństwu przeczy skomplikowany
mechanizm odsuwania dachu...
Czy na tym
zdjęciu widzimy właśnie nowego taniego VW?
I w ten ton uderza
prezentowana reklama (przynajmniej w obszarze tekstu pisanego
mniejszym druczkiem).
Czy zatem jest to zwiastun podwójnej niespodzianki? Po
odsłonięciu zasłony, oczom zebranych podczas jakiegoś salonu
samochodowego w 2014 roku (planowany termin uruchomienia
produkcji) ukaże się... nie Audi, tylko „NTM VW Group” (czyt.
Nowa Tania Marka :)), a w oficjalnym komunikacie, który z tej
okazji otrzymamy w redakcji, będzie można przeczytać, iż na
potrzeby jej opracowania i wdrożenia do produkcji VW Group
zdecydował się wykorzystać rozwiązania Siemens PLM Software...
Czas pokaże, czy miałem rację.
Nawiasem
mówiąc, w tym wydaniu PRIME oprócz reklamy Siemens PLM
Software
można znaleźć ciekawy artykuł na temat rozwiązań DS (CATIA) w
zakładach Suchoj...
Trzęsienie ziemi wydarzyło się
24.10.2010 roku
w godzinach przedpołudniowych i zaszokowało
cały świat konstrukcyjny. Sejsmolodzy stwierdzili
dwa
epicentra: jedno niedaleko Paryża, drugie pod Stuttgartem.
Nikt się tego nie spodziewał, chociaż
od paru lat tak zwani
dobrze poinformowani bywalcy przepowiadali, że te napięcia
muszą się rozładować. Trzęsienie ziemi przyniosło również ze
sobą potężne tsunami. Pierwsze fale osiągną Europę na początku
roku 2013, główna fala jest spodziewana na przełomie
2013/2014. Tsunami to uderzy przede wszystkim
we francuskiego
wytwórcę CAD – Dassault Systemes (DS) z podparyskiego Velizy,
producenta takich
uznanych rozwiązań, jak CATIA czy Enovia
O tajemniczym „tsunami” i
migracji między systemami CAD, w rozmowie z CADblog.pl
opowiada Tadeusz Kischa*, współwłaściciel KS Group, do którego
należy również KS Automotive.
– O jakim „tsunami” mowa i
dlaczego jego konsekwencje mają okazać się szczególnie bolesne
dla koncernu Dassault Systemes?
Tadeusz Kischa:
W czym rzecz?
Otóż tego dnia, 24.10.2010 r. niemiecki koncern samochodowy Daimler-Benz, znany nam wszystkim głównie jako producent
Mercedesów, poinformował opinię publiczną, że od roku 2013
rezygnuje z korzystania z produktów DS na rzecz produktów
koncernu Siemens – Siemens Industry Software (SISW).
– Jak należy rozumieć taką
decyzję? Czy to oznacza, że Daimler-Benz całkowicie rezygnuje
z korzystania z dotychczasowych rozwiązań?
– Cóż, wydaje się, iż celem
koncernu DB jest wdrożenie rozwiązań oferowanych przez SISW, a
przeznaczonych do całego cyklu życia produktu (PLM):
zaczynając od procesu koncepcyjnego, poprzez procesy
konstrukcyjne, dalej do planowania i zarządzania produkcją, z
uwzględnieniem procesów montażowych, planowania narzędzi,
obróbką NC itd.
To właśnie nazwałem określeniem
„tsunami” i przyniesie ono ze sobą radykalne przesunięcia na
kartach geograficznych obszaru PDM/PLM. (...)
Technologia
Synchroniczna w moim biznesie? Polska premiera
Solid Edge ST5 – relacja subiektywna
Siemens Industry Software (Siemens PLM Software) już od
jakiegoś czasu konsekwentnie organizuje oficjalne polskie
premiery najnowszych wersji Solid Edge (ST4, ST5) w chwili,
kiedy rzeczone wersje już od jakiegoś czasu są dostępne dla
wszystkich zainteresowanych. A trudno jest zachęcić do
przybycia na premierę nowego rozwiązania tych użytkowników
(czy w ogóle zainteresowane osoby), które bez problemu mogły
zapoznać się z nowościami oprogramowania w biurze, lub
zacisznym domowym fotelu. Zwłaszcza, że nie brakowało
publikacji na temat Solid Edge w najnowszej odsłonie. Mimo to,
każde wydarzenie organizowane przez Siemens cieszy się dużym
powodzeniem
Tak, to nie pomyłka:
wersja testowa, 45-dniowa najnowszego Solid Edge ST5, jest
dostępna od ponad miesiąca. Adres internetowy,
pod którym można uzyskać Solid Edge do testów pozostał bez
zmian (bezpośredni
link tutaj), natomiast producent podmienił tylko
pliki z wersją. Co więcej, nowego Solid Edge można pobrać
podobno od razu w wersji... polskiej, bez konieczności
instalowania tzw. spolszczenia. Piszę „podobno”, bowiem z tej
możliwości jeszcze nie skorzystałem. Dysponuję na razie
licencją ST4 na potrzeby „dziennikarskie” i zainstalowanie w
tym samym środowisku wersji ST5 45-dniowej mogłoby spowodować
nadpisanie licencji i ograniczenie okresu testowego. Ale w
zasadzie... co stoi na przeszkodzie, by spróbować zainstalować
ST5 na innym redakcyjnym komputerze? Chyba jedynie...
ograniczone możliwości sprzętowe. Ale żarty na bok.
Dość powiedzieć, że na konferencji
pojawiło się ok. 120 uczestników. Zważywszy na powyżej
przytoczone okoliczności, to dobry wynik. Cóż, chęć udziału w
takim wydarzeniu jest w przypadku konferencji organizowanych
przez Siemens o tyle zrozumiała, że dają one możliwość
obejrzenia nie tylko prezentacji slajdów, ale także...
„żywego” oprogramowania w akcji. O prezentach na zakończenie
nie wspominając :P.
(...)
Zaczynam być postrzegany przez niektórych jako monotematyczny,
szczególnie ostatnio – na blogu. Ale cóż – motocykle są
wszędzie, a sezon w tym roku wydaje się wyjątkowo długi
(chociaż pod koniec października zdarzył się weekend z opadami
śniegu; a miałem wtedy trzy godziny jazd z instruktorem...).
Tym razem jednak nie będę nawiązywał do osobistych przeżyć
związanych z motocyklizmem, ale do projektu, który jesienią
tego roku zelektryzował środowiska nie tylko amatorów
jednośladów, ale przede wszystkim – amatorów polskich
projektów i konstrukcji w szczególności. A że zaliczam siebie
do obu grup, nie mogę czegoś na ten temat nie napisać
Podczas konferencji
prasowej, zorganizowanej przez grupę kapitałową SILVA w
VIP-owskich lożach stadionu Legii, wypłynęła informacja o tym,
że istnieje spora szansa na... autentyczną
reaktywację legendarnej polskiej marki motocyklowej, jaką jest
przewojenny Sokół. Pisząc „autentyczną” mam na myśli coś
więcej, niż tylko naklejenie logo na motocykl produkowany
przez azjatyckie „tygrysy”.
Silva Capital Group S.A. (dawniej MW Tenis), działająca w
obszarze biznesu związanego ze sportem tenisowym (w radzie
nadzorczej zasiada Wojciech Fibak), ma pakiet 20 proc. akcji
Prywatnych Zakładów Inżynieryjnych Sokół Motocykle S.A.
(powstałych we wrześniu br.), które podjęły się ambitnego
zadania reaktywacji kultowej marki. Motocykl ma być
produkowany w Polsce i bazować na założeniach technicznych
przedwojennego Sokoła 1000.
Podstawowy element –
rama – będzie bardzo zbliżony do pierwowzoru. W związku z tym
będzie to rama typu „sztywnego”, czyli bez amortyzacji tylnego
koła (sic!). Rolę amortyzatora ma przejąć układ sprężyn siodła
i trzeba przyznać, że zaproponowane rozwiązanie zawieszenia
siodełka wydaje się rzeczywiście gwarantować przyzwoity
komfort podróżowania, mimo wspomnianego sztywnego tyłu.
Nawiasem mówiąc, sztywne ramy to nie nowina w świecie „customowych”
motocykli...
Konstruktorzy zakładają użycie dwóch typów jednostek
napędowych, o pojemności 1300 i 1800 ccm, przy czym mniejsza
ma być ewenementem na skalę europejską – będzie to silnik z
rozrządem SV, czyli dolnozaworowy (!), dysponujący mocą między
60 a 80 KM. Większy, górnozaworowy silnik będzie generował
między 120 a 180 KM, a obie jednostki mają być produkowane...
w USA. Pozostałe elementy jak zbiorniki paliwa, ramy, błotniki
wykonywane będą w kraju. Takie przynajmniej jest założenie.
Ambitne plany firmy przewidują rozpoczęcie budowy
prototypowych egzemplarzy jeszcze w tym roku (kto wie, może
takie prace już się zaczęły, ale przyznam, że jeszcze nie
natrafiłem na ich ślad – szkoda), a pierwsze jazdy testowe
obiecano na wrzesień 2013 roku.
Przyjęte założenia
konstrukcyjne i produkcyjne mają szansę zrealizowania, bowiem
PZI Sokół planuje roczną produkcję na poziomie 30 sztuk
motocykli – mniej więcej tyle, ile wytwarzają średniej
wielkości firmy customowe w USA. Przy takiej skali produkcji
powinno się uniknąć konieczności uzyskiwania homologacji, a
motocykle byłyby rejestrowane jako SAM. Jak zauważają
redaktorzy „Świata Motocykli” cyt.: „(...) przedwojenne
Centralne Warsztaty Samochodowe (notabene również jak PZI
ulokowane w Ursusie – sic!) w pierwszej fazie rozwoju
wytwarzały motocykle metodą rzemieślniczą, a nie taśmową, a
większość elementów wykonywana były ręcznie. Czemu więc
reaktywowany Sokół nie mógłby powtórzyć tych metod, przy tak
niewielkich planach produkcyjnych? (...)”.
Nie brak osób
sceptycznie nastawionych do projektu. Podnoszone zarzuty
dotyczą nie tylko prezentowanych wizualizacji 3D (istotnie,
nie wytrzymują one porównania chociażby z pracami prowadzonymi
przez grupę osób skupioną przy panu Marcinie Możejko,
zaangażowanych w rekonstrukcję Syreny Sport, o czym pisałem
wielokrotnie na naszych łamach –
link tutaj i
w wydaniach archiwalnych),
tempa planowanych prac, ale także samej formy powstania nowego
przedsiębiorstwa – jako spółki akcyjnej. Skojarzenia odnoszą
się do problemów innego rodzimego dziecka motoryzacyjnego –
Arrinery.
Faktem jednak
pozostaje, że zastrzeżono nazwę Sokół i znak (zbliżony do
oryginału, a widoczny na baku w rzeczonej wizualizacji 3D).
Pierwszy krok został zatem uczyniony. A co będzie dalej? Mam
nadzieję, że na „słomianym zapale” się nie skończy...
„(…) Walter Kaufman stwierdza: >> Na skutek poczucia, że
śmierć jest odległa i bez znaczenia, nasze życia stają się
byle jakie i jałowe <<. Doświadczenie tchnienia śmierci
pozwala wiedzieć, czym jest, a czym może być nasze życie,
docenić jego uroki, ale przede wszystkim zrozumieć konieczność
budowania jego treści i wartości. To także jego urok, i to
największy. A koleżka, który zastanowi się nad sobą w taki
właśnie sposób, nie bardzo będzie skłonny zostawać w pracy
jeszcze dłużej i widzieć się z dziećmi jeszcze mniej po to, by
wymienić swój dwuletni samochód na nowy model. Bo jeszcze nikt
nie powiedział na łożu śmierci: >> Jaka szkoda, że nie
spędziłem więcej czasu w biurze! <<...”
Maciej Pawlicki: Nie
drażnić klientów. Uważam Rze, nr 44/2012 s. 24
„(...) Cmentarze są pełne takich, którzy czekali na lepszy czas.
Myślisz, że oni nie chcieli trafić szóstki w totka? Doczekali
się? Jak będziesz ciągle czekał, to swoje marzenia zabierzesz na
cmentarz. Wiesz co, ty nie umiesz budować motocykli, ty umiesz
tylko gadać o budowaniu motocykli. (...)”
Krzysztof Bandosz:
Recz o czekaniu... w „SwoimiDrogami.pl”,
nr 1/2012
Sobota, 17.11.2012 r.
Inna skala marzeń II
(nie tylko dla motocyklistów)
Niedawno wpadł mi w oczy pewien cytat. W największym skrócie
można go streścić słowami: „Nie czekaj, abyś nie zabrał swoich
marzeń na cmentarz.” Takie słowa w jakimś stopniu wpisują się
w listopadowy nastrój, nawiązują do święta Wszystkich Świętych
i Dnia Zadusznego. I chociaż dla osób wierzących śmierć nie
oznacza końca rzeczywistości, tylko przejście do innej, to
jednak ów pojawiający się w cytacie cmentarz jednoznacznie
określa koniec ziemskiego bytowania...
Zawsze stawiałem
sobie za cel, by zajmować się tym, co naprawdę mnie interesuje
i poświęcać temu możliwie najwięcej czasu. I być możliwie
niezależnym. Mogę powiedzieć, że udało mi się to osiągnąć: za
sprawą systemów CAD (o których w pierwszej połowie lat 90-tych
miałem naprawdę niewielkie pojęcie), zrealizowałem marzenie o
wydawnictwie, pracy dziennikarskiej i...
misji, którą jest szerzenie praktycznej wiedzy i przydatnych
informacji. CADblog.pl narodził się w zasadzie przez przypadek, a na samym
początku miał pełnić zupełnie inną funkcję (zainteresowanych
odsyłam do pierwszych wpisów na CADblog.pl). Wtedy nie
przypuszczałem nawet, że wypełni całkowicie moje życie
zawodowe...
(...)
Ten „tajemniczy” zapis w tytule nie ma nic wspólnego z
domniemanym końcem naszego ziemskiego świata, zapowiadanym w
mediach i przestrzeni publicznej na różne sposoby (ostatnio w
drodze na plac manewrowy widywałem dosyć często billboardy z
datą 21.12.2012 – to będą 12. urodziny mojego pierworodnego
syna! – a w jej tle rozsadzaną kulę ziemską, a może Słońce
zmieniające się w supernową...)
To numer kolejnego
wydania, a piszę o tym, gdyż szczęśliwie zbliża się moment,
kiedy zostanie ono udostępnione. Zawsze chciałem, by kolejny
numer był lepszy (jakościowo i merytorycznie) od poprzedniego,
ale wiem, że w Państwa ocenie nie zawsze udawało się to
osiągnąć. Żywię nadzieję, że to wydanie takim się okaże.
Pomijam to, iż w tym
roku po raz pierwszy w historii CADblog.pl udało się wydać
(uprzedzam chyba trochę fakty, gdyż w chwili, gdy piszę te
słowa, czasopismo dopiero trafia do druku) dwa papierowe
numery; przedstawianie tego jako sukces mógłbym bowiem jedynie
porównać do tego, w jaki sposób przedstawiano otwarcie
prowizorycznego odcinka autostrady do Warszawy przed Euro
2012, czy chwalono przepłacony i nadal niedokończony (sic!)
Stadion Narodowy, uparcie nazywany przeze mnie „Koszykiem”. W
zasadzie na ostatnim zebraniu rodziców w szkole mojego
średniego chłopaka (jedna z dwóch takich placówek otwartych w
tym roku w W-wie) atmosfera była podobna – szkoła „jest super,
jest super, więc o co Wam chodzi”. To nic, że nie ma
wyposażenia (poza ławkami i tablicami), że świetlica nie jest
w stanie pomieścić uczniów chcących/zmuszonych do korzystania
z niej, że szkolna biblioteka w drugim tygodniu września
rozpaczliwie apelowała o ofiarowywanie książek, gdyż... nie
miała ani jednej. Jeden z Czytelników słusznie zauważył, iż z
jego punktu widzenia istotniejsze było to, że wcześniej
CADblog.pl jako pdf pojawiał się przynajmniej kilka razy w
roku, niż to, że teraz zjawia się w trzech postaciach, ale
jednak ze zdecydowanie mniejszą częstotliwością. Powiem jednak
tylko, że... nie od razu Kraków zbudowano. I teraz może być
już tylko lepiej.
Wróćmy zatem do
zawartości nowego numeru. Po raz pierwszy zagościło na łamach
dwóch zagranicznych publicystów: Ralp Grabowski i Deelip
Menezes. Pierwszy opisuje swoje wrażenia z pracy w środowisku
ZWCAD+, drugi – dzieli spostrzeżeniami z przeprowadzonego w
domowych warunkach testu popularnej drukarki Cube3D. Nie można
w tym miejscu nie wspomnieć o tym, iż do wydania dołączona
została płyta z ZWCAD+ i innymi niespodziankami przygotowanymi
przez dystrybutora tego oprogramowania, firmę „Szansa”.
Będą mogli Państwo
przeczytać o nowościach w Solid Edge ST5 i o tym, jak
przebiegała ewolucja tego oprogramowania, opracowanego w
„zamierzchłych” czasach przez firmę Intergraph.
Znajdą Państwo
interesujący artykuł o SolidWorks ePDM, a także – przegląd
nowości SolidWorks 2013 (co może zaciekawić tych z Państwa,
którzy nie zapoznali się z nimi na wirtualnych łamach
chociażby Swblog.pl). Znakomite opracowanie o symulowaniu
maszyn CNC w środowisku NX CAM zawdzięczamy ekspertom
CAMdivision.
Tematem numeru
będzie kolejne podejście do porównywania systemów CAD. Tym
razem spróbujemy zestawić ze sobą Solid Edge ST4 i SolidWorks
2012, oba pracujące w środowisku Windows 7 64-bit (na
przenośnej Toshiba Satellite), a także zerkniemy na to, jak
podobne porównania przeprowadzane były w przeszłości. Czy
takie „testy” mają sens?
Jako pierwsi w
Polsce zrecenzujemy darmowy modeler 3D oferowany przez
Dassault Systemes. Jest to następca dawnego CosmicBlobs, w
Polsce praktycznie nieznanego. Że nie jest następcą w tzw.
„prostej linii” - o tym będzie można przekonać się z lektury
tekstu o CB Model Pro. Przybliżymy także
wycinek z historii eksploracji innych ciał niebieskich
(Księżyc i Mars) oczywiście w polskim kontekście („...a sprawa
polska”). I skoro o Polsce
mowa, w kąciku historycznym – kilka słów o silniku Gustawa
Różyckiego. To w zasadzie tyle –
tytułem podgrzewania atmosfery.
Gdy numer zostanie
udostępniony także w postaci pdf – natychmiast zostaną o tym
Państwo poinformowani, proszę zatem odwiedzać CADblog.pl.
Pozdrawiam
serdecznie
Maciej Stanisławski
Poniedziałek, 12.11.2012 r.
Nowa firma założycieli SolidWorks
Belmont Technology Inc. to firma założona dosłownie przed
kilkoma dniami przez Johna McElneza, Scotta Harrisa, Johna
Hirsticka, Dave Corcorana, Mike'a Lauera i Tommiego Li. Czy
coś Państwu mówią te nazwiska? Tak, to właśnie te osoby
w 1993
roku powołały do życia SolidWorksi zaoferowały jedno z
pierwszych rozwiązań CAD 3D pracujące na platformie PC w
środowisku Windows
Nazwa nowo założonej
firmy wzięła swój początek od miejscowości położonej w stanie
Massachusetts, zaledwie kilka mil od Winchester. Dlaczego o
tym piszę? Gdyż niespełna dwie dekady temu Winchester Design
zmieniła swoją nazwę na SolidWorks. Jak widać, w obu
przypadkach wyjściowa nazwa miała charakter tymczasowy i
dopiero wraz z wykrystalizowaniem się ostatecznego kierunku
działalności, uzyskała właściwe, znane na całym świecie
brzmienie. Czy tak będzie również tym razem?
– Na razie nie
została napisana nawet jedna linijka kodu – powiedział Scott
Harris w rozmowie z Tarą Roopinder. Ale każdy, kto zna chociaż
przybliżoną historię rozwoju systemów CAD zdaje sobie
doskonale sprawę, co może oznaczać zebranie „pod dachem”
jednego przedsiębiorstwa tak dobranej grupy ludzi. I wspólne
działanie przez nią podjęte.
A plan jest
wyjściowy jest prosty: burza mózgów, w wyniku której powstaną
nowe narzędzia i technologie dla projektantów i inżynierów.
– Zabrakło programów
naprawdę intuicyjnych – powiedział Scott. Widzi on ciągle
wiele obszarów, w których można by zaoferować nowe
rozwiązania, nowe sposoby podejścia do projektowania.
Gdy o tym czytałem,
pierwszym, co przyszło mi na myśl, były „Cosmic Blobs”; swego
czasu stosunkowo popularne za oceanem, ale u nas raczej
nierozpoznawalne. Oprogramowanie to, będące pokrewnym systemom
CAD 3D do modelowania bezpośredniego (swobodnego) wymyślił
właśnie Scott Harris, a miałem okazję porozmawiać z nim na ten
temat podczas swojego pierwszego pobytu w Stanach, przy okazji
SolidWorks World 2006. „Cosmic Blobs” było* swego rodzaju
wirtualną plasteliną, pozwalającą użytkownikowi – a w zasadzie
dzieciom i młodzieży – na rozwijanie wyobraźni przestrzennej i
poznawanie środowiska pracy z systemami oferującymi o jeden
wymiar więcej niż płaska kartka papieru. Jeśli pod względem
intuicyjności obsługi profesjonalne oprogramowanie CAD 3D
zbliżyłoby się do poziomu znanego z „Cosmic Blobs”, na pewno
okazałoby się rewelacją na miarę tej, jaką był SolidWorks w
momencie jego debiutu rynkowego.
Nie ma oficjalnego stanowiska Dassault Systemes w tej sprawie,
zresztą... trudno takiego na tym etapie oczekiwać. Jak
wspomniał Scott Harris – nie ma nawet jednej linijki kodu,
chociaż można założyć, że jakaś idea oprogramowania już się
pojawiła. Z drugiej strony – w nowej firmie znalazły się
osoby, które siłą rzeczy pełniły kluczowe funkcje nie tylko w
SolidWorks (w czasach jego niepodległości, jak mawiają
Amerykanie :)), ale i w DS SolidWorks Corp. I prawie pewnym
jest, że ewentualne zapisy i klauzule o nie podejmowaniu
działań o charakterze konkurencji przestały już obowiązywać.
Scott zapowiedział,
że podobnie jak jego koledzy – wspólnicy, będzie rezygnował z
innych działań, a wszystkie wysiłki i całą energię poświęci
nowemu przedsięwzięciu.
Na małą skalę znam takie wydarzenia... z autopsji :). I już
teraz wiem, że... będzie się działo.
Maciej Stanisławski
Źródło: Roopinder Tara, CAD Insider
*strona
CosmicBlobs.com już nie funkcjonuje, samo oprogramowanie nie
jest już rozwijane i oferowane, ale w sprzedaży dostępny jest
następca – opracowany zresztą przez zespół odpowiedzialny za „CosmicBlobs”
– o nazwie CB Model Pro. Nie jest już adresowane do dzieci,
ale do profesjonalnych użytkowników... Chociaż gdy patrzę na
prezentowane modele, te „dziecięce” zdecydowanie bardziej mi
odpowiadały. Szczegóły
tutaj (i w
najnowszym wydaniu). A więcej o CB Model Pro – w najnowszym
wydaniu CADblog.pl, nr 2/2012
Cytat tygodnia
„W biznesie, zarządzaniu, kulturze, sporcie, polityce, a nawet
w tworzeniu sieci widzów odwiedzających teatr Twitter sprawdza
się jako narzędzie generowania i rozpowszechniania własnych
komunikatów, prezentowania własnego zdania, własnej opinii.
Sprawdza się także, jak szybko się okazało, jako jedno z
narzędzi marketingu narracyjnego (...)”
Eryk Mistewicz:
Dziesięć mitów Twittera, w kwartalniku
„Nowe Media” nr
1/2012
A
ja zachęcam do śledzenia CADblog.pl właśnie na Twitterze.
Krótko, aktualnie, na temat :)
(ms)
Środa,
10.10.2012 r.
Niedocenieni?
Znane już są wyniki XI Konkursu Projektowego SolidWorks w
Polsce, organizowanego corocznie przez VAR CNS Solutions.
Oficjalną informację znajdą Państwo zarówno u nas (link
tutaj), jak i na
stronie firmy. Dwa pierwsze miejsca typowałem
podobnie, jednak pozostałych laureatów... trochę inaczej :)
Zarówno
„W1-Krogulec”, jak i „Cavator”, pozostają bezapelacyjnie
najciekawszymi (i najatrakcyjniejszymi medialnie) projektami.
Nic nie można im także zarzucić pod względem spełnienia
kryteriów oceny prac konkursowych (funkcjonalność konstrukcji,
innowacyjność, sposób modelowania, design, czy wreszcie
wykorzystanie funkcji pakietu SolidWorks Education Edition,
czy pakietu Simulation). Również pozostałe nagrodzone prace
prezentują bez wątpienia wysoki poziom.
A jednak osobiście
typowałem inaczej...
Ponieważ na stronie
organizatora konkursu zamieszczono szczegółowe informacje
dotyczące jedynie pięciu nagrodzonych projektów stwierdziłem,
że podzielę się z Państwem garścią informacji na temat
tytułowych „niedocenionych”. Co więcej, będzie to chyba
precedens w historii tego konkursu. Zastrzegam także w tym
miejscu, że są to dwa projekty wybrane przeze mnie spośród
naprawdę licznego grona nadesłanych prac. Ale dlaczego właśnie
te?
Na sprężone
powietrze i... z prądem
Pierwszy projekt autorstwa Pawła Kucharskiego to propozycja
koncepcji budowy pojazdu (samochodu) napędzanego sprężonym
powietrzem. Jeszcze w redakcji „Design News” zajmowała mnie
tematyka alternatywnych źródeł napędu i na pewno w jakimś
stopniu miało to wpływ na moje zainteresowanie pracą Pana
Pawła.
– Zastosowanie silnika pneumatycznego pozwala uniknąć
stosowania sprzęgieł sterowanych oraz skrzyni biegów (moc
możemy regulować bezpośrednio zaworem, bieg wsteczny można
zrealizować przez odwrócenia przepływu czynnika w silniku) –
pisał o swoim projekcie Paweł Kucharski. – Silnik elektryczny
w moim projekcie miałby służyć jako dodatkowa możliwość
ładowania zbiornika sprężonym powietrzem, służyłby jako napęd
sprężarki (silnika), co pozwoliłoby rozszerzyć możliwości
korzystania z pojazdów z tym rodzajem napędu.
rys. Paweł Kucharski
Świeże spojrzenie na
zdawałoby się często podejmowany temat, przemyślane i proste
rozwiązania, wykorzystanie modułu routing SW i wiele innych
zasługują na wyróżnienie tego projektu. A na ocenę dokonaną
przez Jury z pewnością mógł mieć wpływ design nadwozia,
przypominającego... niezbyt starannie wykonaną zabawkę,
chociaż autor projektu zastrzegł, iż zamodelowanie karoserii
było ostatnim etapem prac projektowych i nie miało znaczenia z
punktu widzenia koncepcji projektu. Szkoda, bo mogło mieć
jednak wpływ na decyzję Jury. Panie Pawle, może lepiej było
pozostawić odsłonięte mechanizmy? A z pewnością warto było
zaproponować ciekawszą (i bardziej kompletną) formę nadwozia –
nawet jeśli nie na „potrzeby koncepcji”, to samego konkursu.
Może za rok?
Inteligentny
budynek w mikroskali...
Autorem drugiego projektu jest Paweł Sztuk. To ciekawe, że
student Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki
Warszawskiej wystąpił z projektem skierowanym dla
mechatroników :).
rys. Paweł
Sztuk
– Obecnie nie
istnieje praktycznie żaden obszar wiedzy technicznej, w którym
nie byłaby wykorzystywana mechatronika – pisał o swoim
projekcie Pan Paweł. I nie sposób nie zgodzić się z tym
stwierdzeniem. Przedstawił on projekt edukacyjnej zabawki –
czy raczej pomocy dydaktycznej – o nazwie „Inteligentny
budynek”.
Inteligentny
budynek – autor projektu postawił nacisk na jego walory
dydaktyczne
– Projekt
INTELIGENTNY DOM jest pomocą dydaktyczną w formie makiety domu
– czytamy w opisie zgłoszonej pracy. – Zainstalowano w niej
liczne czujniki i elementy wykonawcze, które poprzez interfejs
Centronix są połączone ze sterownikiem PLC. Układ taki można
programować przez programator (najczęściej PC), wysyłając
program do sterownika. Następnie zaprogramowany sterownik
sczytuje informacje z czujników makiety, przetwarza je i
wysyła na wyjścia do elementów wykonawczych. Cała makieta
pracuje pod napięciem bezpiecznym 24V i działa z każdym
sterownikiem PLC. Możliwa jest także rozbudowa modelu pod
względem konstrukcji i oprzyrządowania (czujniki, elementy
wykonawcze). (…) Dzięki symulowanym usterkom uczniowie i
kursanci będą mogli stawić czoła nieoczekiwanym zdarzeniom,
jakie będą na nich czekać w przyszłym zawodzie. Modernizacja i
przebudowa makiety rozwinie kreatywne myślenie, tak potrzebne
w mechatronice.
W przypadku tego
projektu „punktowałem” najwyżej pomysł, chociaż i propozycja
wykonania nie była zła, dlatego uznałem, iż warto go chociaż w
takiej ograniczonej formie przybliżyć naszym Czytelnikom.
Zainteresowanych odsyłam na
autorską
stronęprojektu. A do tematu pomocy dydaktycznej będziemy
wracać...
Maciej Stanisławski
Cytaty tygodnia
„(...) Świat przyspieszył, ale media pozostają niezmienne?
Dostosowują się do nowego typu nośnika, w miejsce papieru
przechodząc bez większych problemów do cyberprzestrzeni?
System produkcji „contentu” pozostał rzeczywiście bez zmian,
ale już jego rozpowszechnianie (w kilku krajach wersje cyfrowe
książek są chętniej kupowane niż wersje tradycyjne) i „monetyzacja”
to tematy będące dziś przedmiotem pogłębionych prac, badań,
eksperymentów, dyskusji. (...)
„Nowe Media” prezentujemy w… papierze. W obecnym czasie raczej
nie powstają nowe tytuły prasowe. A jednak wierzymy w
zapotrzebowanie na „paliwo do mózgu” inne niż dostarczane z
sieci, z ekranów smartfonów czy Kindla (choć i takie wersje
oczywiście przygotowaliśmy); również inne niż przygotowywane
latami publikacje książkowe. Dzięki trybowi pracy nad „Nowymi
Mediami” mamy nadzieję reagowania w czasie rzeczywistym na
najnowsze trendy, aktualne dyskusje, poszukiwania i odkrycia.
(…)”
„(...) Tam, gdzie jest dużo wiadomości i informacji,
milczenie staje się niezbędne do rozróżnienia tego, co jest
ważne od tego, co jest zbędne lub drugorzędne. Głęboka refleksja
pomaga nam odkryć związek istniejący między wydarzeniami, które
na pierwszy rzut oka wydają się między sobą niepowiązane,
ocenić, przeanalizować wiadomości. Dzięki temu można dzielić się
opiniami przemyślanymi i kompetentnymi, pozwalając na
autentyczne, wspólne poznanie. Z tego względu konieczne jest
tworzenie odpowiedniego środowiska, pewnego rodzaju
„ekosystemu”, który potrafiłby równoważyć milczenie, słowo,
obrazy i dźwięki. (...)
Spora część obecnej dynamiki komunikacji jest ukierunkowana
przez zapotrzebowanie na szukanie odpowiedzi. Wyszukiwarki i
sieci społecznościowe są punktem wyjścia komunikacji dla wielu
osób szukających porad, sugestii, informacji, odpowiedzi. W
naszych czasach internet staje się coraz bardziej miejscem pytań
i odpowiedzi. Więcej, często współczesny człowiek jest
bombardowany odpowiedziami na pytania, których nigdy sobie nie
stawiał albo potrzebami, których nie odczuwa. Milczenie jest
cenne, gdyż sprzyja niezbędnemu rozeznaniu wśród wielu bodźców i
tak wielu odpowiedzi, które otrzymujemy, właśnie po to, aby
rozpoznać i sformułować pytania naprawdę ważne. (...)”
Texas i Nowy Meksyk to ciekawe stany.
To także dobre miejsca,
by żyć – tak dla katolików,
jak i motocyklistów.
Ci pierwsi odnajdą w nich bowiem wiele czynnych, tętniących
życiem (i to nie tylko za sprawą
Meksykan) kościołów
i wspólnot wokół nich skupionych, a także wiele innych
aktywnych miejsc kultu religijnego. Częstym widokiem na
ulicach są samochody, ozdobione dużymi naklejkami ze słowami w
stylu: „Jezus mnie kocha. Ciebie też!”.
Ci drudzy – wspaniałe drogi, piękne przestrzenie, a także
muzea (jak chociażby
South Texas
Motorcycle Museum
w Edinburgu) stające się
miejscami motocyklowych pielgrzymek.
Wniosek jest prosty: na południu Stanów
najlepiej być i katolikiem, i motocyklistą...
...a
do pełni szczęścia trzeba być jeszcze Polakiem. Polacy mogą
czuć się tutaj niemalże jak u siebie. To w Texasie, w pewnej
odległości od San Antonio (jednego z największych miast
stanu), położona jest najstarsza polska osada w USA, o wiele
mówiącej nazwie „Panna Maria”. Złośliwi pewnie dodadzą, że
nazwisko jej założyciela, księdza Leopolda Moczygemby, mówi
jeszcze więcej – ale takie nazwisko nie należało do rzadkości
na Górnym Śląsku.
Jeśli szczęśliwym
trafem znajdziemy się w tej „polskiej teksańskiej stolicy”, to
po jej zwiedzeniu warto urządzić sobie wycieczkę do
sąsiedniego stanu, jakim jest wspomniany Nowy Meksyk. W Santa
Fe, oddalonej o ok. 750 mil od Panny Marii (motocyklem dwa
dni, samochodem – jeśli postoje ograniczymy do minimum – można
dojechać tam w jeden dzień i jeśli wyjedziemy o świcie, to
może zostanie jeszcze czas na zwiedzanie na miejscu) znajduje
się kaplica loretańska (Loretto Chapel Santa Fe – link tutaj),
a w niej – cudowny przykład rzemiosła, architektury, ale
także... inżynierii. Drewniane schody, wiodące na chór.
Ich spiralna
konstrukcja jest o tyle niezwykła, iż zbudowane są bez żadnej
widocznej podpory – dolnym stopniem oparte o posadzkę, a
górnym podwieszone o antresolę z miejscem dla chóru. Zbudowane
zostały bez użycia elementów metalowych, w całości drewniane –
ich budowniczy i projektant zarazem nie użył do budowy ani
jednego gwoździa, ani jednej śruby (widoczna na zdjęciach
poręcz dodana została dopiero kilka lat po ukończeniu budowy
schodów, o czym za chwilę). Do spojenia konstrukcji użyto
drewnianych czopów.
Cytat tygodnia
(tym razem ku pokrzepieniu, ale i rozwadze po sobotnim
spotkaniu Polska : Czechy...)
„(...) Mimo nagromadzenia emocji, wszystko, co dzieje się na
stadionach, to jednak tylko igrzyska. Nie lekceważę igrzysk, bo
każde społeczeństwo potrzebuje tej atmosfery święta, chwilowego
zapomnienia o codziennych problemach i ludycznego patriotyzmu
wyrażającego się w noszeniu fikuśnych czapek i szalików w
barwach narodowych, malowaniu twarzy (...). Ale o przyszłości
Polski bardziej niż skuteczność drużyny piłkarskiej i
żywiołowość kibiców zdecyduje nasza demografia, kultura,
świadomość narodowa, jedność, siła armii i niepodległość elit
politycznych...”
Ks. Henryk Zieliński:
To tylko igrzyska. Idziemy, nr 25/2012 r.
Dodałbym jeszcze: innowacyjność i
nowoczesne technologie. Ale i tak podpisuję się całym sercem pod
powyższym cytatem.
(ms)
Piątek, 21.09.2012 r.
Solid Edge ST 5 – nowości okiem specjalisty
Solid Edge Synchronous Technology doczekał się już piątej
odsłony. Twórcy oprogramowania pozostali przy sprawdzonym
jądrze (Parasolid), zapewniającym stabilność pracy
Autor:
Piotr Szymczak
Firma Siemens PLM
Software wprowadziła oczywiście kilka istotnych nowości,
poprawiających projektowanie i usprawniających pracę w
programie. Chciałbym je Państwu przedstawić w tym artykule.
Part W środowisku części, jak i części blaszanych,
pozostawiono sprawdzony zintegrowany podwójny sposób
modelowania, pozwalający wykorzystać korzyści płynące z
połączenia projektowania
Synchronicznego i
Sekwencyjnego. Pojawił się natomiast nowy sposób
modelowania – modelowanie
Wieloobiektowe, umożliwiające tworzenie wielu elementów
bryłowych, bądź powierzchniowych w jednej części. W ST5
łatwiej projektować części bazując na geometrii z innych
plików, np. elektrod, bez konieczności kopiowania geometrii do
poszczególnych plików.
Na rysunku 1.
pokazany jest model czopa, zbudowany na podstawie geometrii
wahacza.
W
piątek, 7.09.2012 r. po raz pierwszy w Polsce miał miejsce
zorganizowany przez DS SolidWorks Corp. dla dziennikarzy z
naszego regionu Europy przedpremierowy pokaz najnowszego
SolidWorks 2013. O tym, że była to istotnie prapremiera może
świadczyć chociażby fakt, iż zostaliśmy zobowiązani do
powstrzymania się z publikacjami aż do... poniedziałku.
Wyjątek dotyczył blogów :) i portali społecznościowych, w tym
Twittera, z którego po raz pierwszy postanowiłem zrobić
użytek. Ci z Państwa, którzy śledzili zamieszczane tam przeze
mnie krótkie informacje, istotnie byli na bieżąco
Spotkanie
zorganizowane w hotelu HASTON we Wrocławiu rozpoczęła Sylvie
Mrakavova, specjalistka ds. marketingu DS SolidWorks na Europę
Środkową i Wschodnią. Po jej krótkim wystąpieniu, właściwe
wprowadzenie, obejmujące m.in. ogólną sytuację DS SolidWorks i
jej pozycję na światowych rynkach, przychody, liczbę
sprzedanych stanowisk i licencji etc. przedstawił Uwe Burk,
dyrektor zarządzający DS SolidWorks na Europę Środkową.
Esencję tego wystąpienia mogą Państwo znaleźć i pobrać tutaj
(plik Corporate_FactSheet.pdf). Tutaj przytoczę tylko kilka
istotnych informacji:
• liczba użytkowników SolidWorks zbliża się do dwóch milionów
na całym świecie (jak słusznie zauważa Paweł Kęska na stronie
PSWUG.info, jeszcze cztery lata temu przekraczała milion),
• wśród ponad 400 VAR można znaleźć czterech resellerów z
Polski,
• PSWUG (Polish SolidWorks User Group) jest jedną z 218 już
działających grup użytkowników SolidWorks,
• o ile w 2009 roku firma odnotowała niewielki spadek
zadowolenia użytkowników, o tyle od 2010 wskaźnik ten
nieprzerwanie rośnie – wraz z każdą kolejną edycją SolidWorks,
• w testach beta wersji 2013 wzięła rekordowa liczba
użytkowników – ponad 4000. Wersja ta została uznana za
bezwzględnie najlepszą dotychczasową edycję SolidWorks. (...)
Napisał do mnie Czytelnik z pytaniem, kiedy u mnie, na łamach
CADblog.pl lub SolidEdgeblog.pl pojawią się wreszcie
informacje na temat najnowszej wersji ST5 – i to takie trochę
inne niż te powszechnie znane, udostępniane oficjalnymi
kanałami na portalach o tematyce inżynierskiej i CADowskiej...
Cóż, ciekawe zrzuty
ekranowe zaprezentowała firma CAMdivision na swoim profilu na
Facebook (z sugestywnie stawianymi pytaniami o to, czy
możliwe, że dana, widoczna na zdjęciu funkcjonalność dostępna
będzie już w ST5) – a to zapewne dla tego, że pojawiły się tam
jeszcze przed oficjalną premierą (oj, szczęśliwi, którzy mieli
w „szponach” beta wersję); w tej chwili interesujące materiały
można znaleźć także na kanale
YouTube CAMdivision. Spodziewam się, że na dniach coś na
ten temat pojawi się na
blogu poświęconym Solid Edge, prowadzonym przez Piotra
Szymczaka.
Kto wie, może pojawi
się tam np. „suplement” do wydanej w kwietniu książki o Solid
Edge ST, opisujący dokładnie nowe funkcjonalności z najnowszej
wersji? Nawiasem mówiąc, zmiany w ST5 nie będą miały
zasadniczego wpływu na aktualność książki, która zapewne długo
pozostanie swoistym „vademecum” użytkowników Solid Edge z
technologią synchroniczną. Niezależnie od wersji. Co nie
znaczy, że suplement nie będzie mile widziany :). Dodam
jeszcze, że nieoficjalne „przecieki” można było znaleźć także
na portalu 3DCAD.pl (za sprawą GM System – link do zasobów
3DCAD.pl
tutaj). Zachęcam do podejrzenia.
Ale na razie,
spełniając oczekiwania Czytelników (a szczególnie tego
zdesperowanego najbardziej), garść subiektywnie przebranych
nowalijek z Solid Edge ST5. Co przyszykowali dla nas twórcy
oprogramowania?
Nowości ST5
Możemy
pominąć takie – istotne z punktu marketingowego stwierdzenia,
jak – „szybsza, łatwiejsza i bardziej elastyczna technologia
synchroniczna”, „udoskonalone i bardzo zaawansowane analizy
termalne dla obiektów statycznych”, „uproszczone wykonywanie
dokumentacji rysunkowej i praca nad nią”, „łącznie ponad 1300
ulepszeń w stosunku do znakomitej wersji Solid Edge ST4”... Są
one niewątpliwie prawdziwe, i mogą skutecznie zachęcić do
sięgnięcia po Solid Edge w jego najnowszej wersji szczególnie
tych, którzy wcześniej z Solid Edge ST nie korzystali
(dotyczyć to może np. użytkowników wersji V20). Ale powiedzmy,
że my znamy już Solid Edge z jego poprzedniej wersji (ST4).
Czego nowego – konkretnie – możemy się spodziewać? (...)
„(...) Wyprodukowany pod koniec lat 30. polski bombowiec Łoś był
jedną z najnowocześniejszych i najlepszych tego typu maszyn na
świecie. Tylko pięć krajów miało możliwości technologiczne, żeby
zbudować podobnie zaawansowany i nowoczesny samolot. Kupować
łosie chcieli od nas Belgowie, Duńczycy, Estończycy i Finowie.
Na jakim poziomie stoi obecnie nasz przemysł wojskowy i
innowacyjność naszej gospodarki, nie trzeba chyba pisać...”
Piotr Zychowicz: II RP:
Nasza duma w: Uważam Rze – Historia, nr 2 maj 2012, s.8
Piątek,
15.06.2012 r.
Panie Feluś, to była Warszawa!*
„Chciałbym zadać Ci pytanie. Co tak naprawdę możesz
opowiedzieć o swojej historii? Czy jesteś świadomy osiągnięć?
Poznajesz to miasto? (...)”. Te słowa pochodzą z czołówki
oficjalnego zwiastuna nowego, krótkometrażowego „paradokumentalnego”
filmu 3D, powstającego z inicjatywy studia Newborn. Filmu
niebanalnego, bo przenoszącego nas w rzeczywistość (wirtualną)
Warszawy z okresu międzywojennego – a dokładnie z roku 1935...
Wspaniałe słowa,
odważnie brzmiące w czasach, gdy nauczanie historii skutecznie
ogranicza się w programach szkolnych. Skoro jesteśmy przy
tematach historycznych, mała dygresja: otóż myślę, że wielu
spośród Państwa – a na pewno Ci, którzy mieli okazję zwiedzać
Muzeum Powstania Warszawskiego – widziało „Miasto Ruin” –
rekonstrukcję obrazu Warszawy ze stycznia 1945 roku, widzianej
z lotu ptaka (powiedzmy, że stalowego ptaka, np. Liberatora). O tym
projekcie pisałem na łamach CADblog.pl (link tutaj), podobnie
zresztą jak o innym filmie nawiązującym do chlubnej
przeszłości Warszawy, chociaż w trochę inny sposób (pt.: „Hardkor
1944” – projekt najprawdopodobniej niestety
zarzucony). „Miasto ruin” na każdym robi ogromne wrażenie, ale
to, co przygotowało Newborn, zdaje się być zdecydowanym
krokiem naprzód.
W efekcie pracy
siedmioosobowego zespołu Newborn powstanie krótkometrażowy
film w technologii 3D trwający dwadzieścia minut. – W naszej
ocenie jest to aktualnie najbardziej skomplikowany projekt z
wykorzystaniem grafiki komputerowej i wirtualnej scenografii w
naszym kraju – powiedział Ernest Rogalski, współzałożyciel
Newborn. – W firmie realizujemy bardzo rozległe sceny
animowane i postprodukcyjne, doświadczenia nabyte w trakcie
realizacji filmu Warszawa 1935 i swoisty know-how pozwoliły na
stworzenie własnych metod i oryginalnego podejścia do
zagadnień problematycznych. Aktualnie wiedza i zaplecze
technologiczne umożliwiają nam podejmowanie się bardzo
ciężkich zadań produkcyjnych – dodaje.
Projekt „Warszawa
1935" odkrywa zupełnie nowe wyobrażenie o naszej niedawnej
przeszłości. Dostępne i w miarę powszechnie znane stare
fotografie ukazują jedynie zarys kształtu miasta, budując
niepełne wyobrażenie o pięknie, kulturowym bogactwie i
znaczeniu Warszawy zaledwie 75 lat temu (sic!). Pierwsze
taksówki, latarnie gazowe, asfaltowe drogi, niebezpieczne
wyścigi (tor o drewnianej nawierzchni na Dynasach, na którym
polscy motocykliści ścigali się na najszybszych wtedy
angielskich motocyklach Vincent, będących światową czołówką
technologiczną), rodzima motoryzacja, polskie samoloty, moda i
kanony urody, damy i dostojni panowie. Teatry, kina, sztuka i
film. Czasy obfitujące w niczym nieskrępowane wizje rozwiązań
technicznych i szalonego postępu, ale również – pod wieloma
względami – analogiczne do obecnych: wielki kryzys lat
30-tych, ze wszystkimi jego konsekwencjami. Trudna polityka,
której efekty niestety znamy (pytanie, czy wyciągnęliśmy
wnioski z doświadczeń Ojców i Dziadków – patrząc na obecną
ekipę rządzącą i wyniki sondaży, śmiem wątpić).
Zanim przystąpiono
do modelowania wszystkich obiektów potrzebnych do wykonania
filmu zebranych zostało tysiące ocalałych zdjęć i grafik z
tego okresu, wszystkich, które mogły się przydać przy
rekonstrukcji ulic, pojazdów i ubiorów z tamtej epoki. W
odtworzeniu wyglądu naszej stolicy pomagały jednak nie tylko
zachowane materiały archiwalne na zdjęciach i w materiale
filmowym, ale także informacje od Warszawiaków pamiętających
tamte czasy. Wszystko to pozwoli na tyle, na ile jest to
możliwie oddać wiernie, w trójwymiarowej grafice wysokiej
rozdzielczości miasto i jego mieszkańców.
– Najbardziej
złożona pojedyncza scena obejmuje ponad dwieście kamienic
wzdłuż całej ulicy Marszałkowskiej i jej okolicy, wraz ze
sklepami na parterze, postaciami i pojazdami. Każda stara
reklama, szyld, ma swój odpowiednik w zebranym materiale
referencyjnym, wszystko jest autentyczne – powiedział Tomasz
Gomoła, pomysłodawca projektu i właściciel studia. –
Zadbaliśmy o setki detali, chociażby rodzaje i typy
ceramicznych „grzybków” na słupach wysokiego napięcia z lat
30-tych. Same fasady kamienic to luźno licząc 225 mln
wielokątów, natomiast ich parter to jeszcze bardziej złożona
scena, być może dwa razy bardziej. Do tego dochodzą postacie i
pojazdy – dodaje.
To, co pokazuje
oficjalny zwiastun, to także obietnica podziwiania w
rzeczywistości wirtualnej „smaczków” w postaci naszych
osiągnięć technicznych: maszyna szyfrująca „Enigma”, samochody
CWS, zakłady PZInż, motocykle Sokół, drapacz chmur należący do
towarzystwa ubezpieczeniowego „Prudential”, z
charakterystycznym masztem anteny telewizyjnej (tak, to nie
przejęzyczenie – z „Prudentiala” nadawano sygnał
eksperymentalnej telewizji już na kilka lat przed wojną!), a
wiemy przecież, że było tego znacznie więcej – ciekawe, co
jeszcze zostawili dla nas autorzy filmu. I tylko końcowe
napisy zwiastunu, mówiące m.in. o tym, iż „mecenas projektu
poszukiwany” przypominają boleśnie, że tu i teraz jest
Warszawa 2012. Pal sześć Euro, chociaż liczę na to, że po
dobrze zagranym meczu z Rosją, pokonamy Czechów i wejdziemy do
ćwierćfinałów... Ale żeby taka inicjatywa musiała czekać na
swojego sponsora? Cóż z tego, że Autodesk firmuje
oprogramowanie, które posłużyło do realizacji projektu –
znakomity „pijar”, ale miło byłoby zobaczyć logo ADSK jako
„mecenasa” projektu. Mniejsza z tym...
Dwa całkowicie
odmienne obrazy: „Warszawa 1935” i „Miasto ruin”. Oba od
strony technicznej łączą przynajmniej dwa elementy –
realizacja w technice 3D i sam fakt odtworzenia miasta w
postaci wirtualnej. Ale przede wszystkim – pasja ich twórców i
ogrom pracy włożonej w realizację obu projektów. Swoją drogą,
z pewnością „ciekawie” będzie się oglądało oba filmy, jeden po
drugim. To, jaka Warszawa była przed wojną, jak wyglądała
zaraz po wojnie. O tym, jak wygląda teraz, nie będę się
rozpisywał, chociaż muszę przyznać, że to, co dzieje się na
prawobrzeżnej stronie, budzi moje nadzieje na lepsze jutro
ukochanego miasta...
I jeszcze jedna
refleksja: może oba filmy wysłać do naszych zachodnich
sąsiadów, a także do tych z północy (obwód kaliningradzki) i
„dalszego” wschodu? Razem z odpowiednio zweryfikowanym
rachunkiem za poniesione straty?
Pozdrawiam serdecznie
Maciej Stanisławski
Projekt odbudowy Warszawy w technologii 3D
jest dziełem studia Newborn Sp. z o.o. animacja i vfx z
warszawskiej Pragi, którego założycielem jest Tomasz Gomoła i
Ernest Rogalski. Pomysłodawcą projektu jest Tomasz Gomoła w
2007 roku planował rekonstrukcję prawdziwego ducha Warszawy i
odtworzenie niepowtarzalnej atmosfery miasta. Oficjalna strona
filmu:
www.warszawa1935.pl
*tytuł to cytat z jednej z
moich ulubionych audycji poświęconych historii miasta
stołecznego, nadawanych w poniedziałki na antenie Radia
Warszawa (dawniej „Warszawa-Praga”) 106,2 FM
Pułapka na oszczędnych
Toshiba SatellCite w subiektywnym
teście cz. I
Czy popularny, „budżetowy” laptop może być wykorzystywany do
pracy z systemami CAD, klasy np. Solid Edge ST4 i SolidWorks
2012? Czy można istotnie posługiwać się nim w pracy z
aplikacjami wyższej klasy, niż pakiety biurowe i odtwarzacze
multimedialne? Czy np. niezamożny student (albo bloger :P),
korzystający z promocji operatora sieci telefonii komórkowej,
będzie mógł zyskać w ten sposób niedrogie (względnie)
narzędzie, na którym spokojnie wykorzysta licencję studencką –
np. do użytku domowego? A może taki sprzęt wystarczy jedynie z
ledwością do napisania... pracy semestralnej?
Autor: Maciej Stanisławski
Zacznijmy od tego,
co można na temat „Satelity” znaleźć w sieci. Skupiamy się na
interesującym nas modelu: Toshiba Satellite C660. I co
znajdujemy?
„(...) Jako jeden z pierwszych wyników wyszukiwania pojawia
się taki oto opis: „Toshiba Satellite C660 to seria laptopów
budżetowych, które cieszą się ogromną popularnością na polskim
rynku. Nie sposób nie zauważyć, że maszyny te są w naszym
kraju dostępne w kilku różnych wariantach konfiguracyjnych.
Japoński gigant wyszedł chyba z założenia, że warto stworzyć
jeden uniwersalny szkielet notebooka, który można by powielać
na niezliczoną ilość różnych sposobów. Wśród rodziny Satellite
C660 każdy znajdzie coś dla siebie – zarówno miłośnik
najtańszych konstrukcji, jak i fan wydajniejszych laptopów.
(...)”
źródło: Mobimaniak.pl
Z punktu widzenia użytkownika szczególne znaczenie ma owo
występowanie w „kilku różnych wariantach konfiguracyjnych”, co
oznacza nie mniej, nie więcej, ale to, że jedna „c-sześćsetsześćdziesiątka”
nie jest równa innej. Można trafić na maszyny wyposażone np. w
osobną kartę graficzną Radeon, ale i na modele z zaledwie 2 GB
pamięci RAM.
Nasza redakcyjna to model Toshiba Satellite C660-1M4 (PSC0QE –
ten drugi kod, umieszczony na naklejce na spodniej stronie
komputera, istotny jest przy poszukiwaniu sterowników),
wyposażona nietypowo w 3GB RAM i zintegrowaną kartę graficzną
IntelHD, która szybko okaże się... źródłem problemów. (...)
3D Systems, znany producent
urządzeń do szybkiego prototypowania, zwanych powszechnie drukarkami 3D,
wprowadził do sprzedaży swoje najnowsze „dziecko”, kompaktową drukarkę „Cube”,
która wydaje się być pierwszą „konsumencką” drukarką przestrzenną.
Przemawia za tym nie tylko cena, ale także łatwość obsługi urządzenia.
Przyjrzyjmy się, jak może przebiegać test takiej drukarki w warunkach
domowych...
„(...) Sprostowanie odnosi się do faktów i publikowane jest
wówczas, gdy dany artykuł zawiera fałsz, który można wykazać.
Obowiązek jego zamieszczenia jest dla nas oczywisty i wynika z
dążenia do prawdy. Uważamy, że gazety nie mają prawa kłamać, a
gdy zdarza się im popełnić niezamierzone błędy, powinny je
sprostować i przeprosić. Nie można jednak odbierać prasie prawa
do formułowania opinii. Nie można też zmuszać żadnej redakcji do
propagowania poglądów, z którymi się nie zgadza – a właśnie do
tego zmierza projekt senatorów. (...)”
Z listu skierowanego
do Senatorów RP przez redaktorów naczelnych większości
dzienników o zasięgu ogólnopolskim.
List opublikowany został w całości w wydaniach poniedziałkowych,
7 maja 2012 roku
Środa, 09.05.2012 r.
Porównywanie możliwości systemów CAD
– część VIII
Tym razem temat ten, podjęty swego czasu przez autora blogu
www.deelip.com, a w zmodyfikowanej postaci kontynuowany
przeze mnie, doczekał się nowej, niespodziewanej odsłony
I chociaż przyznam
się, iż przygotowałem już jakiś czas temu kolejny odcinek,
poświęcony „porównaniu” – tym razem SolidWorks 2011 (wersja
Edu) i Solid Edge ST4, to zamiar jego opublikowania
porzuciłem. Z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, iż do
dyspozycji otrzymałem pełną wersję SolidWorks 2012 (do
niekomercyjnego użytku dziennikarskiego), a po drugie dlatego,
iż sprzęt, na którym przeprowadzałem dotychczasowe „testy i
porównania”... cóż, zdezaktualizował się już na tyle, iż nie
miało to specjalnie sensu. W najbliższym jednak czasie czeka
mnie przesiadka na coś trochę odmłodzonego, jeśli nie
rzeczywiście najnowszego; wszystko zależy od tego, czy
zmuszony będę dokonać zakupu ze środków własnych,
czy też uda mi się
otrzymać stację roboczą uznanego producenta do testów i
połączyć w ten sposób „miłe z pożytecznym”.
Ad meritum: otrzymałem mail od dystrybutora oprogramowania
T-Flex CAD 12, zainteresowanego wynikami przeprowadzonego
przeze mnie zestawienia. Jak się okazuje, na własną rękę
przygotowuje on także porównanie oferowanego oprogramowania,
konfrontując je m.in. z Solid Edge i SolidWorks; gdy tylko
wyniki testów będą opracowane i udostępnione, postaram się o
nich Państwa poinformować. A na razie – zainteresowanych
podejrzeniem T-Flex w akcji pt. „szyk otworów” :), zachęcam do
pobrania i obejrzenia otrzymanego filmu (MPEG-4).
Film z otworami
został wykonany na mobilnej stacji roboczej DELL Precision
6500M (Win 7x64, i7, 8GB RAM, Quadro 2800M) – przy włączonym
programie do nagrywania (bez nagrywania wyniki prawdopodobnie
byłyby trochę lepsze). Dodam przy tej okazji, że część
wcześniej przeprowadzanych przeze mnie „testów” wykonywana
była na... netbooku SAMSUNG NC10 (parametry dostępne w sieci).
U wielu osób zdumienie wywoływał fakt, iż w ogóle udało się na
nim uruchomić tyle aplikacji i takie procesy :).
„(...) podręcznik do CAD wydany w postaci „monochromatycznej”
przypomina podręcznik dla artystów plastyków, w którym
wszystkie ilustracje w rozdziale poświęconym kolorom zostały
oddane w odcieniach szarości (...)”
Gdy usłyszałem o
planach wydania książki o Solid Edge ST4, pomyślałem:
najwyższy czas! Do tej pory brakowało bowiem publikacji, w
praktyczny sposób wskazującej na korzyści płynące z
Technologii Synchronicznej. Gdy dowiedziałem się, iż
inicjatywa ta wypłynęła z firmy CAMdivision, znając
wcześniejsze publikacje Autorów z nią związanych, byłem
spokojny o powodzenie tego przedsięwzięcia. Ale gdy usłyszałem
o tym, iż mogę mieć skromny wkład w jej powstanie, entuzjazm
gdzieś się ulotnił; przygotowanie takiej publikacji, nawet od
strony redakcyjno-edytorskiej, to duże wyzwanie. Wiedziałem o
tym, ale chyba do końca nie zdawałem sobie z tego sprawy.
W rzeczywistości,
„wielkość wyzwania” przeszła najśmielsze oczekiwania. Ale oto
wszystko już za nami, a Państwo trzymają w rękach blisko
700-stronnicowy podręcznik, zawierający setki kolorowych (!)
ilustracji (w większości bardzo wysokiej jakości), dołączoną
płytę DVD z filmami instruktażowymi, opatrzonymi komentarzami
ich Autora – Piotra Szymczaka, a wszystko to oferowane w cenie
gwarantującej dostępność w zasadzie wszystkim zainteresowanym.
I
to do tego stopnia, że zapomniałem nawet, jakie mam hasło do
konta na Facebooke'u. Z drugiej strony, zawsze korzystałem z
niego bardzo sporadycznie...
Radykalne odłączenie
– i to niezamierzone – nastąpiło podczas kwietniowego wyjazdu
nad polskie morze – zaraz po Świętach Zmartwychwstania
Pańskiego. Chociaż wiedziałem, że jadę pomóc znajomym przy ich
domku letniskowym, nie do końca zdawałem sobie sprawę, iż owa
pomoc polegać będzie m. in. na doprowadzeniu wody ze studni i
podłączeniu kanalizacji. Co do prądu – udało się go pożyczyć
na godzinę od sąsiadów (sic!), bowiem znajomy jeszcze jest w
trakcie załatwiania formalności związanych z przyłączem. A
każdy, kto orientuje się trochę w sposobie działania naszych
wybitnie przerośniętych struktur administracyjnych „taniego i
przyjaznego państwa” doskonale zdaje sobie sprawę, że
alternatywa w postaci spalinowego generatora prądu kupionego w
promocji w jednym z dyskontów może okazać się dużo bardziej
atrakcyjna. Faktem jest, że na akumulatorze netbooke'a
(częściowo rozładowanym) nie udało się za dużo popracować,
zwłaszcza że zarówno czasu, jak i nastroju na takie działanie
za specjalnie nie było. O zasięgu sieci nie wspominając.
Potrzebowałem
takiego wyjazdu. Każdy czasem musi oderwać się od
rzeczywistości, a liczba bodźców, które przynosi ze sobą
rzeczywistość wirtualna – choćby w postaci kanałów RSS,
newsletterów, powiadomień mailowych i SMS naprawdę potrafi
zakłócić spokój ducha. Czyszczenie smartphone'a z powiadomień
o mailach, które w ciągu ubiegłego miesiąca otrzymałem, zajęło
prawie dwadzieścia minut. A gdzie czas dla innych?
Jak się zapewne
Państwo domyślają, ten czas się znalazł. Co prawda trzeba było
jeszcze znaleźć chwilę na napisanie artykułu dla
współpracującej ze mną redakcji, usiąść przy zaległych, a
naprawdę interesujących (i nadal zachowujących aktualność)
wywiadach – z przedstawicielami Siemens PLM Software i DS
SolidWorks, a z drugiej strony – pragnienie urlopu zwyciężyło.
Niniejszym akumulator naładowany i wracam do pracy. Za oknem,
chociaż dzisiaj deszcz – to jednak prawdziwa wiosna...
Pozdrawiam Maciej Stanisławski
*tytuł zapożyczony z artykułu
Eryka Mistewicza z „Uważam Rze”, wyd. 19/2012, lub jak kto
woli – z najnowszej książki Thierry'ego Crouzet, francuskiego
autora bestsellerów, w której podjął temat życia bez
Internetu...
Cytat tygodnia
„(...)
Przyznaję, że jako sknera przestałem wydawać pieniądze na gazety
i zacząłem czerpać wiedzę o codzienności
z Internetu. I zostałem za to ukarany mięsnym jeżem i Tysiem.
Internet ma oczywiście niezliczoną liczbę zalet,
ale – o zgrozo! – ma też pewne wady. Podstawowa jest taka, że
klasyczna strona portalu internetowego to absolutny śmietnik,
w którym chwilę trzeba pogrzebać, zanim wyciągnie się z niego
coś niezjełczałego. Portal internetowy daje ci dużo tego,
czego chcesz, ale znacznie więcej tego, czego nie chcesz..."
Igor Zalewski: Krewni
i znajomi mięsnego jeża, w: Uważam Rze, nr 14(61)2012, s. 62
Sobota, 07.04.2012 r.
Niech Święta
Zmartwychwstania Pańskiego, przypominające o tajemnicy życia
wiecznego i szansie na odrodzenie i zwycięstwo nad śmiercią,
staną się dla nas czasem radości, wewnętrznego spokoju,
napełnią nas wiarą i pogodą ducha. Niech dadzą nam siłę w
mierzeniu się z codziennością i pozwolą z nadzieją spoglądać
na przyszłość.
Pozdrawiam
serdecznie Maciej Stanisławski
Cytaty tygodnia
„(...) Jeżeli geniusz ludzki doprowadził do tego, że człowiek
zapanuje nad powietrzem, będzie to – moim zdaniem, największy
wynalazek od czasu wynalezienia ognia i koła, przede wszystkim
tym ważniejszy, że rozwinie i wzbogaci do nie dających się
przewidzieć rozmiarów – umysł ludzki...”
Kazimierz Tetmajer, z
ankiety zamieszczonej w czasopiśmie „Lotnik i Automobilista” nr
4 z 1913 roku
„(...) Bezspornym wynalazcą spadochronu jest Leonardo da Vinci
(...). Po stu latach teoretyczne prace Leonarda urealnił i
wzbogacił Fausto Verancio de Sabenico, osoba duchowna, biskup
Dalmacji. On to w swojej pracy Machinae novae, która ukazała się
w 1595 r.
w Wenecji, opisał budowę spadochronu i sposób jego
zastosowania...”
Paweł Elsztein:
Zagadki lotnicze, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1999, s. 310
Czwartek, 1.03.2012 r.
Syreny dwie i duma z polskości...
To
nie tylko fakt, iż dzisiaj obchodziliśmy Narodowy Dzień
Pamięci o Żołnierzach Wyklętych sprawił, że po dłuuugiej
przerwie właśnie taki wątek postanowiłem zamieścić na blogu.
Przyczynkiem do niego było także pewne sformułowanie, będące
wyraźną wycieczką w kierunku świata systemów CAD (2 i 3D), a
które zostało mocno zaakcentowane w skądinąd bardzo
interesującym
i dobrze napisanym artykule Andrzeja Glajzera,
opublikowany w marcowym wydaniu „Automobilisty”.
Z okładki
owego wydania dumnie spogląda na Czytelników... Syrena Sport.
I to nie jako wizualizacja, ale realny samochód, przechodzący
obecnie ostatnie etapy rekonstrukcji. Mam wrażenie, że zarówno
Autor, jak
i redakcja czasopisma z satysfakcją odnotowują,
iż
>> najlepiej nawet wykonany model w żadnym z „D”
nie zastąpi
doświadczenia i wiedzy <<. Czy słusznie?
Osoby, które
odwiedzają
Facebookowy profil CADblog.pl z pewnością zwróciły uwagę
na pojawiające się na nim od czasu do czasu wpisy dotyczące
grupy osób pracujących nad rekonstrukcją tego jednego z
najpiękniejszych sportowych samochodów z zza żelaznej kurtyny.
O pracach przez nich prowadzonych pisałem także na łamach
e-wydania CADblog.pl (link
do numeru tutaj).
Obecnie realizowany
przez Marcina Możejko i Artura Markowskiego projekt także
opuszcza już rzeczywistość wirtualną i powoli przenosi się do
realnego świata. Z tym, że jak się okazało, będzie to Syrena
Sport numer dwa!
Pierwszą,
zrekonstruowaną innymi metodami przez Mirosława Mazura, będzie
można podziwiać zapewne już w maju br. Proszę Państwa, dwie
Syreny Sport, gdy do niedawna nie było nawet jednej, a
nieliczni śnili nocami o podobno zakopanym pod podłogą
jakiegoś garażu kompletnym nadwoziu zniszczonego przed laty
prototypu...
To w tym marcowym, tegorocznym wydaniu „Automobilisty” można
przeczytać
o Syrenie Sport, a także obejrzeć zdjęcia fizycznie
zrekonstruowanego samochodu...
| więcej |
Cytat tygodnia
„(...) Media mogą nas bezkarnie okłamywać w sprawach, które są
poza zasięgiem codziennego doświadczenia życiowego większości
obywateli. Przeciętny człowiek nie ma kompetencji, aby
rozstrzygnąć, czy zgodnie z prawami fizyki samolot o danej
konstrukcji, uderzając w brzozę, mógł stracić skrzydło, czy też
nie. Natomiast w wypadku leków refundowanych, gdy ludzie chodzą
w nerwach od apteki do apteki, od lekarza do lekarza (...) media
nie mogą pozwolić sobie na milczenie. Ignorując albo
propagandowo tłumiąc taką sprawę, media postawiłyby się w
sytuacji tak rażącej niezgodności między codziennym, namacalnym
ludzkim doświadczeniem a swoim przekazem, że groziłoby im to
utratą wiarygodności...”
Granice kłamstwa –
rozmowa z prof. Andrzejem Zybertowiczem. „Idziemy” nr 5/2012, s.
19
Powyższy cytat można odnieść także do tzw. mediów branżowych.
Prawdę o systemach CAD i pochodnych
najłatwiej mogą zweryfikować ich użytkownicy...
(ms)
Czwartek, 19.01.2012 r.
Inna skala marzeń (tylko dla
motocyklistów)
Jakiś czas temu obejrzałem z moimi synami jeden z odcinków
serialu emitowanego przez Discovery Channel, w którym główną
rolę gra niewielka rodzinna firma z USA – Orange County
Choppers – popularnie określana skrótem „OCC”. Nawiasem
mówiąc, obejrzeliśmy go korzystając z płyty DVD, bowiem od
ponad roku telewizja „jako taka” nie przekracza progu naszego
domu...
Po płytę sięgnęliśmy
z premedytacją: nasze zainteresowania są zbliżone, a swoją
motocyklową pasją staram się zainteresować „juniorów” (i chyba
odnotowałem na tym polu niewielkie sukcesy). Ad meritum:
odcinek przedstawiał budowę choppera, który jako bazę
silnikową wykorzystywał napęd od samobieżnej kosiarki „Dixie
Chopper” (nomen omen). Cała maszyna miała kojarzyć się z
kosiarką do trawy i chyba w pewnym stopniu ten cel udało się
zrealizować.
A jednak...
oglądając prace fachowców z OCC, nie mogę oprzeć się wrażeniu,
że ich motocykle to przede wszystkim egzemplarze wystawowe.
Innymi słowy – szkoda, że nie jeżdżą tak, jak wyglądają (albo,
jak mawia pewien poznany na południu Stanów złośliwiec z Dirty
Dave's – one jeżdżą dokładnie tak, jak wyglądają). I że
chociaż każdy z nich jest w zasadzie oryginalny i
niepowtarzalny (szczególnie jeśli w jego ramie tkwi silnik od
kosiarki), to mimo wszystko są one do siebie podobne.
To wnętrze
nie przedstawia garażu OCC, tylko wnętrze niewelkiego
warsztatu „Motocykli brudnego Dave'a” (w wolnym tłumaczeniu),
na południu Texasu, w Edinburgu. To tam właśnie usłyszałem
niezbyt pochlebne opinie na temat projektów realizowanych
przez OCC... Co ciekawe, obok usytuowane jest muzuem („South
Texas Motorcycles Museum”), w którym można natrafić na
prawdziwe perełki. Poniżej: unikalny Henderson z rzędowym
silnikiem, a także Indian w zaprzęgu – bieżnnik jego opon
stanowią litery (!) tworzące napis „no skid”...
Oczywiście, gwoli
usprawiedliwienia należy dodać, że producenci serialu
nastawieni są przede wszystkim na pokazywanie właśnie takich „odjechanych”
maszyn, pomijając dziesiątki tych, które zbudowano w celu
przemierzania na nich setek mil autostrad. A jednak, gdy
porównam to, co oferuje OCC, z produktami podobnych (często
chociażby ze względu na rodzinny charakter) firm z Polski – że
wymienię tutaj tylko „BT Choppers” czy „Poros Customs”, wydaje
mi się, że Polacy nie tylko „nie gęsi” :). Vide kilka zdjęć...
(...)
„W
owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby
przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis
odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz.
Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego
miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do
Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ
pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z
poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam
przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego
pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie,
gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.”
Łk 2, 1-7
Piątek, 23.12.2011 r. (wigilia Wigilii)
Czterdzieści stopni vs CADblog.pl
Z
tego pojedynku ciężko było wyjść obronną ręką, zwłaszcza gdy
te „czterdzieści stopni” odnosiło się do wskazań termometru
włożonego pod pachę najpierw najmłodszego (to w ubiegły
poniedziałek), a później średniego „Pana S.” (to początek tego
tygodnia). I cóż, systemy CADowskie są tutaj bezradne,
pomijając fakt, iż na pewno z ich pomocą zaprojektowano linie
technologiczne odpowiadające za produkcję i pakowanie
antybiotyków zwalczających dziecięce wirusowe zapalenie płuc.
Obronną ręką jednak do końca nie wyszedłem, ale o tym za
chwilę...
Te „czterdzieści
stopni” to wyraźny sygnał przypominający o tym, że nawet jeśli
zaplanujemy sobie coś dokładnie, dopniemy na przysłowiowy
„guzik”, a nasze plany będziemy starali się realizować jedynie
zapatrzeni we własne siły, to... możliwe będą dwa scenariusze:
ten pierwszy mówi o tym, iż wszystko pójdzie zgodnie z naszym
planem, będzie pod kontrolą.
Ale przecież zgodnie
z prawem Murphy'ego, jeśli coś będzie miało pójść nie tak, jak
sobie zaplanowaliśmy, to właśnie tak „pójdzie”.
A jednak Uczeni w Piśmie dobrze zauważają, iż z każdego zła
rodzi się jakieś dobro. Mimo palących terminów, musiałem
znaleźć czas, by spędzić go razem z dziećmi. A mimo okresu
Adwentu, czasu dla najbliższych było niewiele; zaangażowałem
się w kilka spraw także poza polem zawodowym, a ponieważ
dotyczyły bliskich znajomych, żeby nie powiedzieć –
przyjaciół, inne sprawy poszły w odstawkę. Inne? Cóż,
CADblog.pl teoretycznie nie mógł poczekać, chociaż z pewnością
zauważyli Państwo brak regularności w publikowaniu newsów, o
newsletterze nie wspomnę. Poczekać mieli najbliżsi, bo
przecież „oni i tak mają mnie na co dzień”.
Owe „czterdzieści
stopni” sprawiło, iż wszystko wróciło na swoje miejsce.
Rodzina – na pierwszym miejscu (zaraz po Panu Bogu). A
CADblog.pl, moje „czwarte dziecko”, szczęśliwie pozwala na
elastyczne planowanie czasu. Który jednak w „stanie wyższej
konieczności” udało się wygospodarować.
Udało się także dlatego, że Firmy, które zaufały mi i
zdecydowały się na podjęcie współpracy, wykazują dużą
cierpliwość – podobnie jak Państwo – Czytelnicy, bez których
CADblog.pl w jakiejkolwiek postaci pozbawiony byłby racji
bytu. Za to, w tym miejscu, korzystając z przedświątecznej
atmosfery – wielkie podziękowanie (kiedyś na miejscu byłoby
powiedzieć: „Bóg zapłać”, ale obecnie chyba jest to zbyt
„niepoprawne politycznie”; jeszcze obniżą mi ranking w Google,
co ostatnio zbiegło się w czasie z publikacją np. cytatu
tygodnia wyjętego z tekstu autorstwa Bronisława Wildsteina
:)). A na poważnie, jeśli kogoś moje wywody na ten temat w
jakiś sposób obrażają – to przepraszam. Ale zachęcam do
wytrwania :). Na pozostałych stronach można znaleźć treści
„religijnie i życiowo” raczej obojętne. Chociaż nadal zdarzają
się maile od Czytelników, którzy podkreślają, iż w CADblog.pl
podoba im się właśnie to, że jest nie tylko o CAD, ale i o
życiu. W końcu jest to niezbywalne prawo blogu, a że pojawia
się on ostatnio w „mutacji” papierowej (vide aktualności), to
już inna sprawa: jakoś trzeba będzie z tym żyć!
Nowe
wydanie miało trafić do Państwa rąk jeszcze przed Świętami
Bożego Narodzenia. Nie trafi. Ale przecież w czasie Świąt jest
wiele ważniejszych rzeczy, naprawdę istotnych. CADblog.pl
cierpliwie poczeka (tym razem CADblog.pl), aż zasiądą Państwo
z powrotem przed ekranami monitorów i podejrzą, czy coś nowego
udało się w tzw. międzyczasie opublikować, czy też nie... Z
góry uprzedzam: w czasie Świąt komputera nie będę dotykać!
Mimo iż nowy manipulator 3dconnexion jeszcze nie przeszedł
wszystkich przewidzianych dla niego testów (na razie tylko z
Solid Edge ST4, zresztą – bezproblemowo, co zapewne
użytkowników myszek 3D zbytnio nie dziwi).
Nowe wydanie
dostępne będzie przed Nowym Rokiem, a w wersji papierowej – na
początku stycznia. Szczegółowe informacje znajdą Państwo w
aktualnościach. Będzie można przeczytać tam także o zapowiedzi
pewnej zmiany w dotychczasowym kształcie i sposobie
funkcjonowania CADblog.pl.
Proszę się nie
niepokoić, nie zostanie on przejęty przez żadne wydawnictwo,
nadal będzie tytułem niezależnym, chociaż – jak na prawdziwy
blog przystało – obiektywnym, ale z określonymi sympatiami (co
odnosi się zarówno do systemów CAD, jak i systemu wartości w
szczególności). Nadal jego dotychczasowe elektroniczne postaci
będą dostępne nieodpłatnie. Natomiast jeśli chodzi o wydanie
papierowe, cóż... najbliższe, którego okładkę mogą Państwo
podziwiać już na stronach CADblog.pl, będzie ostatnim, które
mają Państwo szansę otrzymać całkowicie bezpłatnie. Warunki
prenumeraty nowych wydań (na 2012 rok planowane jest pięć
numerów, w tym jeden specjalny – osławiony CADraport :)) można
będzie znaleźć właśnie w nim, tudzież w zakładce „Prenumerata”
na stronie CADblog.pl – ale to także po Świętach. Dodam, że
cena egzemplarza (bez kosztów wysyłki) wyniesie 5,40 (z 8%
podatkiem VAT). Wszystko wskazuje na to, iż część uzyskanych z
tego tytułu środków (prawdopodobnie 1 zł od każdego
egzemplarza) przeznaczone zostanie na jakąś akcję
charytatywną.
W tym miejscu
zatrzymam się na chwilę, z kolejnym podziękowaniem, dla Tych
spośród Państwa, którzy zatrzymali się na chwilę na stronie
www.wirtualnachoinka.net – baner promujący tą akcję wisiał
na stronach głównych CADblog.pl przez kilka dni w ostatnich
tygodniach. Jak wynika ze statystyk, kilkadziesiąt osób
zdecydowało się kliknąć w ów baner i spędziło na docelowej
stronie średnio ponad pół godziny, a to oznacza, iż
najprawdopodobniej w jakiś sposób zaangażowało się w to
wigilijne dzieło pomocy dzieciom z ubogich rodzin. Wniosek
jest prosty: inżynierowie mają nie tylko rozum, ale i coś
jeszcze tłukącego się w piersiach. Tak trzymać!
Zerkam teraz na
wspomnianą stronę... dla 1053 z 1072 zarejestrowanych dzieci
wybrano prezenty. Trochę smutno się robi na myśl o tej
garstce, która prezentów może już nie zdąży otrzymać... Z
drugiej strony, część przekazanych paczek była na tyle obfita,
iż może wolontariuszom uda się rozdzielić je między wszystkie
dzieci zgłoszone do akcji. „Pusty talerz” na naszym wigilijnym
stole...
A skoro o Wigilii
Świąt Bożego Narodzenia mowa, pozostaje mi życzyć Państwu, w
tym właśnie miejscu i w ten sposób, żałując, że nie mogę
osobiście wyróżnić przynajmniej tych, z którymi współpracuję
już od dłuższego czasu, tych, których miałem okazję poznać
osobiście... innymi słowy, wszystkim Przyjaciołom i
Sympatykom, Czytelnikom i Reklamodawcom, a także tym, którym
CADblog.pl w jakiś sposób przeszkadza,
Serdeczne Życzenia
Zdrowych, Radosnych, Spędzonych w gronie Najbliższych
Świąt Bożego Narodzenia!
Niech te szczególne dni będą dla Was czasem odpoczynku i
wzajemnej troski,
a chwile spędzone wspólnie z bliskimi przyniosą wiele ciepła.
A świąteczny karp niech ma wyjątkowo mało ości :)...
...czego Państwu i sobie życzy
Maciej Stanisławski
Warszawa, dn. 23.12.2011,
godz. 20:35
„(...) żyjemy w takich czasach, że po pierwsze >klikalność i
oglądalność< ważniejsza jest od rzetelnej informacji, a po
drugie w wyścigu >kto pierwszy puści w świat njusa, ten lepszy<
media bezkrytycznie używają funkcji >kopiuj + wklej<, zamiast
zastanowić się nad tym, czy taka wiadomość ma w ogóle
jakąkolwiek wagę. (...)”
Lech Potyński: Prawny
Gniot, „Świat Motocykli” nr 1(219) 2012, s. 114
„Internet staje się sposobem życia, ma wpływ na sposób myślenia,
komunikowania się między sobą, wybór lektur, organizację dnia.
Jednak chrześcijanin powinien pamiętać, że jego życie ma sens
„przez Chrystusa, w Chrystusie i z Chrystusem” i w ten sam
sposób powinien traktować Internet."
abp Celesto Migliore,
nuncjusz apostolski w Polsce, „Idziemy”, nr 48/2011, s. 9
Piątek, 9.12.2011 r.
Polska Premiera ST4... nie bez niespodzianek
22.11.2011 r. w hotelu Intercontinental w Warszawie, miała
miejsce oficjalna Polska Premiera Solid Edge ST4. Przed
organizatorami stanęło nie lada wyzwanie: w jaki sposób
zaprezentować system, który tak naprawdę... znany jest już
prawie od pół roku? Może powiedzieć coś na temat... ST5?
Wydarzenia
organizowane przez Siemens Industry Software (Siemens PLM
Software) już od lat – jeszcze od czasów UGS – cieszą się
powodzeniem. Dzieje się tak nie tylko za sprawą tematyki
konferencji, jaką jest oprogramowanie klasy PLM, ale także
sprawnej organizacji spotkań, prezentacji itp. Listopadowa
„premiera” idealnie wpisała się w ten nurt, chociaż jak
wspomniałem – zadanie było trudne. W jaki sposób przedstawić
użytkownikom (także potencjalnym) nowości oprogramowania,
które można swobodnie testować już od kilku miesięcy (linki do
wersji testowych na końcu artykułu)?
Jak zainteresować
słuchaczy informacjami, które w ten czy inny sposób
przekazywane były także na łamach CADblog.pl &
SolidEdgeblog.pl? Okazało się, iż jest to możliwe.
Po części sprawiła
to obecność gościa specjalnego, szefa marketingu Velocity –
Russella Brook'a. Jego prezentacja (poprzedzona wystąpieniem
Rafała Żmijewskiego), wprowadzająca w obszar zagadnień i
nowości Solid Edge ST4, obejmowała m.in. udoskonaloną
technologię synchroniczną, usprawnienia w zakresie Multi-CAD i
tworzenia rysunków technicznych wprowadzone w najnowszej
edycji Solid Edge oraz opis nowych narzędzi pozwalających
przyspieszyć walidację projektowania części blaszanych.
„Nie odejdziemy od Parasolida” – tak zabrzmiała deklaracja
przekazana przez przedstawicieli firmy podczas praskiej
premiery SolidWorks 2012 w Europie. I teoretycznie nic nie
wskazywało na to – przynajmniej jeśli chodzi o działania ze
strony Dassault Systemes – by mogło być inaczej. Czy aby na
pewno? I czy rzeczywiście SolidWorks nadal będzie bazował na
jądrze, do którego prawa posiada... konkurencja? Z biznesowego
punktu widzenia nie wydaje się to celowe. A z punktu
użytkownika?
Wątpliwości rodziły
się już od ubiegłorocznej premiery SolidWorks, wtedy w wersji
2011. Podczas spotkania SWW 2010, kilka tysięcy osób mogło
zobaczyć okno programu, którego nazwa brzmiała ni mniej, ni
więcej, tylko „SolidWorks V6”. To wtedy zaczęły się spekulacje
na temat tego, jak daleko posunięta zostanie integracja między
CATIA, platformą V6 i SolidWorks. Spekulacje może zamierzone
przez firmę (na zasadzie kontrolowanego przecieku), może nie –
gdyż wydaje się, iż część użytkowników zaczęła dość poważnie
niepokoić się o przyszłość ulubionego systemu CAD. Czy
SolidWorks zacznie przypominać „Kaśkę”? Jaki w tym sens i
logika?
A w tym roku pojawiła się prezentacja SolidWorks dedykowanego
dla obszaru architektonicznego. I tutaj już w ogóle nie było
wątpliwości: zupełnie nowe środowisko, platforma V6, a
SolidWorks – w zasadzie tylko z nazwy. Na niektórych padł
blady strach, a sami przedstawiciele SolidWorks wspominali
potem, iż plotki o zmianie kernela, jądra systemu – czyli de
facto odejście od Parasolid – rozpowszechniane są przez
konkurencję, w celu osłabienia sprzedaży SW i zaniepokojenia
społeczności użytkowników SolidWorks. Jednocześnie nikt nie
zaprzeczał, iż trwają prace nad zwiększeniem stopnia
integracji SW z CATIA.
„(...) W 1808 roku sir George Cayley, zasłużony prekursor maszyn
latających, zaprojektował silnik napędzanywybuchami
prochu strzelniczego, zapalanego przez podgrzewaną do czerwonego
żaru rurkę, wchodzącą w połowie do głowicy cylindra.
Był to pierwszy w świecie, zadziwiający swą prostotą i
skutecznością pomysł żarowego zapłonu, stosowany potem
powszechnie
przez konstruktorów samochodów w latach 1886 - 1902 (...)”
Witold Rychter
„Aby zadziwić świat" w „Dzieje
samochodu", WKiŁ, Warszawa 1987, s. 451
Piątek, 25.11.2011 r.
Usunąć wszystkie bariery
Co
stało za decyzją o udostępnieniu wszystkim zainteresowanych –
a przede wszystkim studentom – edukacyjnej wersji Solid Edge
ST4? Kto w Siemens PLM Software odpowiada za realizację tej
nowatorskiej koncepcji? Na jakie korzyści liczy Siemens PLM
Software, decydując się na taki krok? Wreszcie – jakie
potencjalne ograniczenia niesie ze sobą wersja edukacyjna
Solid Edge ST4, a jakie ma możliwości?
Patrzę w kalendarz i oczom nie wierzę: oto mijają dwa miesiące
od rozmowy telefonicznej z Michaelem Brownem; rozmowy
przeprowadzonej wkrótce po udostępnieniu wszystkim
zainteresowanym edukacyjnej edycji najnowszej wersji Solid
Edge ST4, a uzupełnionej później drogą mailową odpowiedziami
uzyskanymi od Krisa Kasprzaka. Tymczasem za nami już oficjalna
polska prezentacja Solid Edge ST4, warto więc nareszcie zebrać
wszystkie uzyskane informacje i podzielić się nimi z Państwem.
Co prawda, pewne treści udostępniłem już na wcześniej na
stronie, ale tym razem pora na swoiste „resume”.
Michael Brown pracę
dla Siemens PLM Software rozpoczął w lutym br., ma jednak za
sobą ponad dziesięć lat doświadczenia w pracy, m.in. podczas
wdrażania i implementowania systemów PLM, chociażby w takich
firmach jak Airbus czy Rolls Royce. Pracował także na
kierowniczym stanowisku w PTC, a co szczególnie istotne w
kontekście rozmowy o programie akademickim Siemens PLM
Software – wcześniej opracował podobny program właśnie dla
Parametric Technology. Nie miał jednak takich możliwości,
jakimi dysponuje obecnie...
Na początku rozmowy
przyznałem się do tego, że samemu wziąłem udział w programie
akademickim, rejestrując się jako „wieczny” student. I zadałem
pytanie, które wymieniłem już na wstępie: co stało za
podjęciem takiej decyzji (bo kto – odpowiedź już znamy) i na
jakie korzyści liczy Siemens PLM Software.
Aby udzielić
odpowiedzi, Michael Brown odwołał się do informacji
pochodzących od klientów Firmy i powracającym w nich
sygnalizowaniu trudności związanych z rekrutacją nowych osób
do pracy na stanowiskach inżynierskich. Dlaczego pojawiają się
takie trudności i czego one dotyczą? Braku chętnych do pracy?
Nie, problem tkwi w czymś zupełnie innym – w kwalifikacjach, w
konieczności znalezienia i zatrudnienia absolwentów, którzy
nie tylko potrafią pracować w nowoczesnych systemach CAD, ale
także – potrafią być innowacyjni. Uczelnie „produkują”
wystarczającą liczbę absolwentów – jak wynika ze statystyk, na
które powoływał się Michael, w 2005 roku uczelnie techniczne w
Stanach Zjednoczonych opuściło 70 000 inżynierów, w Wielkiej
Brytanii 20 000 (dane z 2007 roku), a w rozwijających się
potęgach, jak Indie czy Chiny – było to odpowiednio 350 000 i
600 000 absolwentów w 2005 roku. I statystycznie tylko 36%
spośród nich znajduje zatrudnienie w przemyśle, w zawodzie
inżyniera...
Osobną oczywiście pozostaje kwestia, czy wynika to z braku
wystarczającej ilości miejsc do pracy, czy ze wspomnianego
braku kwalifikacji. Ale faktem pozostaje, iż producentom
systemów CAD powinno zależeć na tym, by absolwenci kierunków
technicznych dysponowali biegłą znajomością ich
oprogramowania. Nie da się tego osiągnąć bez sprawnie
zorganizowanego programu akademickiego, edukacyjnego,
polegającego przede wszystkim na udostępnieniu na możliwie
atrakcyjnych warunkach najnowszych wersji oprogramowania dla
jak najszerszej grupy studentów. (...)
„Nie mam w tym żadnej kalkulacji, ale nawet z punktu widzenia
interesu bardziej się opłaca zjechać, niż pochwalić.
Pochwalę np. sztukę p. X. Zyskam sobie przez to wrogów we
wszystkich jego kolegach i konkurentach,
a on sam będzie miał pretensje, że nie dość go pochwaliłem.
Natomiast, gdy zerżnę p. X., ucieszę tym wszystkich jego
przyjaciół, rozraduję konkurentów, a wroga będę mieć tylko w
jednym p. X.”
Antoni Słonimski
za: Krzysztof Feusette, „Dzieci Ryby
mają głos”. Uważam Rze, nr 40/2011, s. 40
Poniedziałek, 14.11.2011 r.
(godz.: 22:15)
CAD 3D za 20 dolarów?
Dlaczego tak często piszę o Siemens PLM Software? Po części za
sprawą tego, co i jak często firma ta stara się zaoferować.
Także w obszarze podejścia stricte biznesowego do szerszego
zagadnienia, jakim jest udostępnianie wersji zarówno
testowych, jak i komercyjnych swojego oprogramowania. Tytułowy
CAD 3D za 20 dolarów jest prawdą. I nie taką, jak w przypadku
popularnego onegdaj dowcipu z radiem „Erewań”, chociaż...
Dla tych, którzy
dowcipu nie pamiętają, krótkie przypomnienie. Do radia Erewań
dzwoni słuchacz z pytaniem, czy prawdą jest, że na Placu
Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Radio odpowiada: – Tak,
to prawda. Tylko że nie samochody, a rowery. I nie rozdają,
tylko... kradną.
Siemens PLM Software zaoferował CAD 3D do zastosowań
komercyjnych za opłatą abonamentową w wysokości niespełna 20
USD miesięcznie. Nie jest to zatem CAD za 20 USD, chyba że
korzystać z niego będziemy nie dłużej niż przez okres jednego
miesiąca. A jednak jest to najtańsze odpłatne rozwiązanie
dostępne obecnie... Tak tanie, że... prawie za darmo.
Rzucanie nożami, czyli nikt nie chce zostać w tyle...
Taki
pierwotnie tytuł miał nosić dzisiejszy wpis. A inspiracją do
niego były niedawne doniesienia o:
1. wdrożeniu oprogramowania Solid Edge w amerykańskim
przedsiębiorstwie produkującym samochody na indywidualne
zamówienie; wcześniej z powodzeniem wykorzystywany był tam
system SolidWorks... (link
tutaj);
2. podjęciu współpracy przez Siemens PLM Software z firmą
oferującą rozwiązania dla branż wykorzystujących w produkcji
materiały kompozytowe; dosłownie kilka dni wcześniej
publikowałem news o przejęciu przez Dassault Systemes dostawcy
rozwiązań do symulacji i analiz w tym właśnie obszarze (link
tutaj).
I chociaż może
wydawać się, iż istotniejszy tutaj jest ten drugi przypadek –
bo może oznaczać większą zmianę jakościową jeśli chodzi o
możliwości z zakresu symulacji i analiz samego oprogramowania
(Solid Edge i NX), a wdrożenie oprogramowania w niszowym,
chociaż interesującym (dlaczego – o tym za chwilę)
przedsiębiorstwie nie może mieć takiego znaczenia, okazało się
wręcz przeciwnie...
Jest się czym pochwalić?
Cóż, przyznam
szczerze, iż w informacji prasowej na temat wdrożenia w Local
Motors systemu Solid Edge nie znalazłem nic szczególnie
interesującego, poza faktem, iż wcześniej (jeszcze na początku
roku) firma z powodzeniem stosowała SolidWorks. Ba, nawet nie
opublikowałem tej informacji w nowościach, gdyż uznałem, iż
bez odpowiedniego komentarza może ona wzbudzić jedynie uśmiech
politowania („też nie mają się już czym chwalić, jakieś
niszowe przedsiębiorstwo produkujące w najlepszym razie
kilkaset samochodów rocznie...” itp.), a tymczasem dzieją się
wokół rzeczy istotniejsze. Tak, o Local Motors pisałem w tym
roku, przy okazji relacji z Solid Works World 2011 (dokładnie
w tym miejscu znajdą Państwo akapit jej poświęcony).
Ciekawy model funkcjonowania przedsiębiorstwa, ciekawa
społeczność osób zaangażowanych w działanie firmy (temat na
osobne opracowanie, informacja prasowa dostępna jest tutaj;
powiem tylko, iż w projektowanie nadwozi i głównych zespołów
samochodów, bazujących w większości na gotowych elementach
pochodzących od producentów i dostawców OEM na rynku USA,
zaangażowane jest całkiem liczne grono entuzjastów
projektowania i wykorzystywania systemów CAD – ponad 13 000
osób – sic!). Ale prawdziwa „bomba” tkwiła w tym, co owej
trzynastotysięcznej społeczności zaoferowała firma Siemens PLM
Sofware. A to dopiero początek...
Solid Edge
Design1
W czasie niedawnego telefonicznego wywiadu z Michaelem Brownem
i Krisem Kasprzakiem zadałem pytanie, czy Siemens PLM Sofwtare
planuje zaoferować bezpłatnie jakieś narzędzie, jakiś system
na wzór 2D Drafting, ale pracujący w środowisku CAD 3D –
niczym Autodesk 123D. W końcu to Siemens PLM Software (jeszcze
jako UGS) jako pierwszy zdecydował się zaoferować komercyjny
CAD 2D całkowicie za darmo. (...)
Nie będę ukrywał, iż tytuł tego wpisu sprawił mi trochę
kłopotu, a jednak – najlepiej oddawał to, co mam zamiar w nim
poruszyć. Kłopot polega oczywiście na tym, iż budzi
jednoznaczne skojarzenie z jednym z producentów oprogramowania
CAD i jego flagowym, najlepiej chyba rozpoznawalnym
oprogramowaniem, jakim jest AutoCAD. Swoją drogą, nazwa „Autodesk”
nasuwa skojarzenia z „automatyczną deską kreślarską” i w
pewnym sensie – istotnie tak jest: oprogramowanie CAD,
obojętne, czy produkowane przez Autodesk, Dassault Systemes,
PTC, Siemens PLM Software, SolidWorks Corp. czy też innych
niewymienionych rynkowych graczy, zautomatyzowało w znacznym
stopniu pracę kreślarzy (przepraszam wszystkich, którzy
poczuli się urażeni, za użycie tego określenia).
A
jednak do prawdziwego „auto-cad” nadal wiele mu brakuje...
Jak ktoś zauważy,
poprzednie zdanie niesie w sobie „krytykę” w stosunku do
wszystkich rozwiązań CAD dostępnych na rynku. Idąc tym tropem,
powiem więcej, chociaż zabrzmi to banalnie: nie ma idealnego
rozwiązania CAD/CAM/CAE spełniającego nie tylko oczekiwania
wszystkich użytkowników, ale także postulat „automatyzacji”.
Bo tak naprawdę systemy CAD nadal są ewolucyjną wersją deski
kreślarskiej i jeśli posadzimy przed nimi osobę, której
brakuje „żyłki inżynierskiej” (o wykształceniu celowo nie
wspominam), bądź którą zobligujemy jedynie do wykonywania
pracy odtwórczej (poprawianie błędów w dokumentacji
importowanej z innego formatu, przerysowywanie dokumentacji
papierowej do postaci cyfrowej etc.), stanie się ona „drafterem”,
kreślarzem właśnie – i nie będzie tu miało znaczenia, czy
pracuje w środowisku 2D, czy 3D. Praca odtwórcza może jednak
okazać się tą bardzo poszukiwaną. Co prawda, prezes Volkswagen
Group, Martin Winterkom przyznawał, iż wśród słabych punktów
swojej firmy jedno z kluczowych miejsc zajmuje potrzeba
zatrudniania najlepszych inżynierów, a tych niestety w
Niemczech zaczyna dzisiaj brakować – z drugiej jednak strony
coraz powszechniejsze zaczyna być zjawisko tzw. „cad-slaves”
(niewolników CAD), w znaczeniu osób nie uzależnionych od
systemów CAD, co skazanych na odtwórczą, kreślarską pracę.
Pracę, w której owszem, liczyć się będzie znajomość narzędzia,
ale wiedza inżynierska już niekoniecznie. Ba, wiedza to może
być niewskazana! Dlaczego?
Prosty przykład:
zdolny student w czasie konkursu projektowego ogłoszonego
przez jednego z polskich dystrybutorów oprogramowania
(zagadka: którego? Odpowiedź niebawem na SWblog.pl :))
zaprezentował kompleksowe opracowanie konstrukcji poduszkowca,
w którym nie zabrakło zarówno rozwiązań nowatorskich, jak i
ulepszonych koncepcji stosowanych przez uznanych światowych
producentów. Ba, chociaż student dysponował wiedzą z obszaru
mechaniki, zamodelował także układy (elektryczne i
elektroniczne) sterowania całością maszyny. – Widziałem
podobne układy, przyglądałem się im i na tej podstawie
pokusiłem się o zaprojektowanie własnych – powiedział
laureat. Czy już Państwo wiedzą, o co chodzi?
Powiedzmy, że teraz firma X, „mądra zagraniczna firma
zatrudniająca niemądrych Polaków” (sic! – to cytat z rozmowy,
którą miałem okazję odbyć podczas jednego z konferencyjnych
wyjazdów), zdecyduje się zlecić proste prace związane z
dokumentacją techniczną polskiemu inżynierowi – niech to
będzie zdolny, ale świeżo upieczony student. Czym ryzykuje?
Ano tym, że „zdolniacha” szybko podpatrzy ciekawe rozwiązania,
a następnie, za kilka miesięcy/lat itp., zrealizuje je w
praktyce, dodając do tego swoje ulepszenia, ale już na rzecz
konkurecyjnej – a może nawet co gorsza polskiej firmy! Ryzyko
niedopuszczalne. Może dlatego warto pomyśleć o tym, by
reformować (uderzać w) nasz system edukacji tak, by tych
naprawdę młodych i zdolnych odpowiednio wcześniej przejmowały
zagraniczne koncerny i eksploatowały ich poza naszymi
granicami?
Polska jest drugim
co do wielkości europejskim rynkiem zbytu systemów CAD (dane
nieoficjalne, pochodzące z cytowanej już rozmowy), a jest to
konsekwencją „spychania” na naszych inżynierów „czarnej
roboty” przez zagraniczne koncerny, np. z branży
motoryzacyjnej. Wiele jednak wskazuje na to, iż ta tendencja
będzie musiała się odwrócić. Albo wychowamy pokolenia
„inżynierów-kreślarzy”, takich „operatorów systemów CAD”, dla
których podczas rozmowy kwalifikacyjnej zadanie polegające na
opisaniu i naszkicowaniu (nawet na kartce papieru) zasady
działania rowerowej przekładni będzie czymś astronomicznie
trudnym (zdarzenie autentyczne!) - i im będzie można spokojnie
zlecać proste prace, albo otworzymy szanse rozwoju naprawdę
zdolnych inżynierów, a prace kreślarskie scedujemy na
absolwentów technicznych szkół średnich (co w pewnym nikłym
zakresie udaje się realizować) albo wręcz na absolwentów szkół
zawodowych (czy takie – oczywiście techniczne – jeszcze w
Polsce działają?). Wtedy i jedni, i drudzy – i także trzeci
(zleceniodawcy, zagraniczni „mocodawcy” itp.) powinni być
usatysfakcjonowani. Absolwent zawodówki spokojnie znajdzie
zatrudnienie, i to niekoniecznie „przy łopacie”. Co więcej,
otwarta będzie przed nim droga przyszłego awansu (ukończyć
szkołę średnią, potem studia – a w momencie studiowania będzie
miał już za sobą jakieś 5-6 lat doświadczenia w pracy z CAD!).
Podobnie w przypadku technika „po technikum”. A nauczyciele
akademiccy, podczas zajęć na studiach, będą mogli skupić się
na uczeniu „inżynierii”, a nie obsługi narzędzi – jakimi w
końcu pozostają systemy CAD, CAM, CAE...
AutoCAD WS
pracujący na smartfonie. Jak „świnka morska” – ani ten „AutoCAD”
nie jest „auto”,
ani telefon nie jest tak naprawdę „smart”...
Narzędzia... Wróćmy
zatem do początku, czyli do „auto-cada”. Ostatnio przeczytałem
felieton (jak ja na to jeszcze znajduję czas? – nie znajduję
:)) o tzw. „generatorach narracji” – automatycznych
programach, które za pomocą odpowiednich algorytmów,
korzystając z zasobów językowych i wzorców pochodzących od
mistrzów gatunku, są w stanie układać samemu nie tyle fabułę,
co opowieść – np. relację z prezentacji nowego oprogramowania
CAD. Tak, to nie jest fikcja z kart opowiadań Stanisława Lema,
to dzieje się już teraz: powstają autentyczne dziennikarskie
roboty. Co więcej, są w stanie dostosować „swój sposób
narracji” do konkretnego odbiorcy, jego oczekiwań i możliwości
percepcji.
Zmierzam do tego, że
zapewne kiedyś pojawi się „automatyczny” CAD. – Zaprojektuj
przekładnię zębatą – rzuci znad klawiatury (jeśli jeszcze
będą wtedy klawiatury w obecnym rozumieniu) inżynier
przyszłości. „Auto-cad” zada kilka pomocniczych pytań i na
podstawie odpowiedzi przedstawi np. schemat ideowy. Pozostanie
ustalenie wymiarów, albo wczytanie np. innego projektu, do
którego owa projektowana przekładnia będzie musiała się
fizycznie dopasować. I tyle.
Mrzonka? A skąd!
Proszę popatrzeć na obecnie dostępne narzędzia,
funkcjonalności do optymalizacji projektów, działające z
powodzeniem w zaawansowanych systemach CAD. A obszar CAE?
Tutaj zapewne najprędzej doczekamy się pełnej automatyzacji
analiz. – Zbadaj mój projekt pod wszystkimi możliwymi
kątami, wracam jutro – powie „mesowiec” przyszłości. A
jego „auto-cad-cam-slave” spokojnie i cierpliwie przeprowadzi
wszystkie analizy i badania. A potem zoptymalizuje projekt,
przygotowując kilka równoważnych wariantów do akceptacji...
Dobrze, że
przynajmniej ów akt akceptacji zależeć będzie od człowieka.
Przynajmniej taką mam nadzieję...
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą (...)
Żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć...”
Ks. Jan Twardowski,
„Śpieszmy się”
31.10.2011 r.
„Cloud
computnig” – rozdział zamknięty?
W
ostatnich dniach dwukrotnie – przy zupełnie różnych okazjach –
zetknąłem się z tematem systemów cadowskich (i pochodnych)
działających w „chmurze”. Jeśli dodać do tego konferencję „PLM
Europe 2011”, to trzykrotnie. Co ciekawe, za każdym razem
temat podejmowany był z zupełnie innym nastawieniem: od
entuzjazmu po skrajny pesymizm. Czy Ralph Grabowski, pisząc o
tym, iż „chmura jest już martwa” ma rację?
Chmura wg Grabowskiego
W swoim
artykule (upFront.eZine NEWS #709)
Ralph Grabowski wskazał
szereg argumentów przemawiających za swoją tezą. A zaczął od –
zdawałoby się – najbardziej oczywistego: zaledwie kilku
producentów oprogramowania koncentruje się na opracowywaniu
rozwiązań korzystających z „chmury”.
Istotnie, najbardziej zaangażowane wydają się koncerny
Dassault Systemes (z platformą V6) i Autodesk (abstrahując od
aplikacji AutoCAD WS, którą można uruchomić nawet na małym
smartfonie z systemem Android – tylko po co? – firma ta
oferuje
szereg innych rozwiązań pracujących w chmurze, np.
„zdalne” analizy itp.; co więcej: deklaruje, iż do 2014
wszystkie flagowe produkty będą zdolne do pracy w chmurze!);
oferują one użytkownikom rozwiązania wykorzystujące w praktyce
„cloud computing”, a przede wszystkim oficjalnie informują o
prowadzonych pracach. A jednak jest jeszcze jedna strona
medalu, o której Ralph Grabowski wydaje się zapominać. To, że
ktoś nie mówi głośno o przygotowywaniu rozwiązań pracujących w
chmurze nie znaczy, iż nimi się nie zajmuje. Przecież dekadę
temu o PLM mówiło tylko UGS (obecnie Siemens PLM Software) i
Dassault Systemes, może także PTC. A w chwili obecnej każdy
producent oprogramowania stara się dodać do swojej oferty coś
więcej, niż tylko PDM – i stara się zaoferować rozwiązanie
typu PLM. Może to samo czeka nas w przypadku „Cloud Computing”?
Wspomniana Siemens PLM Sofware ma w ofercie
Teamcenter na urządzenia mobilne, o którym możemy
powiedzieć, że pracuje w chmurze. W „prywatnej”, ale zawsze (o
tym, czym jest chmura prywatna i publiczna, trochę więcej
zamieściłem
tutaj*). Także „mali” dostawcy oprogramowania CAD zaczęli
oferować narzędzia wspierające użytkowników swoich
„stacjonarnych” wersji systemów CAD, czego przykładem może być
nowość w ofercie GstarCAD (tutaj).
Kolejnym argumentem
wysuwanym przez Grabowskiego jest... nieustająca popularność
rozwiązań CAD klasy 2D, z „flagowym” przykładem, jakim nadal
pozostaje AutoCAD LT – od lat najpopularniejszy system CAD,
powoli tracący jednak pozycję na rzecz darmowej markowej
konkurencji (DraftSight, Solid Edge 2D Drafting), tańszego
oprogramowania drobniejszych producentów, czy też...
wspomnianego AutoCAD WS. Przynajmniej teoretycznie (vide
cytat). Hmm, swoją drogą, ten ostatni pracuje jednak „w
chmurze”, nawet jeśli chmura ta ogranicza się do
przechowywania i wymiany danych. W każdym razie CAD 2D raczej
nie wymaga od użytkownika angażowania „chmury obliczeniowej” –
ba, sposób pracy w środowisku 2D, typowym „kreślarskim” raczej
zakłada działania lokalne, czasem ograniczone do jednego
stanowiska, na którym inżynier/kreślarz pracowicie tworzy
swoje projekty. A zasoby przeciętnego komputera są aż nadto
wystarczające do obsługi środowiska 2D. Innymi słowy – czy
istotnie można mówić o tym, iż już w tej chwili jest
odczuwalne zapotrzebowanie na usługi „w chmurze”? A jaka
obecnie jest jakość tych usług w odniesieniu do aplikacji
CADowskich? Właśnie owa stosunkowo mierna jakość – zdaniem
Ralpha – jest kolejnym argumentem przemawiającym na niekorzyść
„cloud computing”.
Zatrzymam się przy
tej jakości na chwilę. Wiadomo, iż każda rzecz (instytucja
itp.) jest tak dobra i niezawodna, jak jej najsłabszy element,
najsłabsze ogniwo. Ciśnie się na usta pytanie, o stan naszej
infrastruktury IT, o podstawowy element umożliwiający pracę w
chmurze, czyli szybki i stabilny dostęp do Internetu. Może
ktoś z Państwa pamięta pierwszy oficjalny pokaz platformy V6 w
Polsce, zorganizowany przez Dassault Systemes podczas
konferencji PLM Forum w Wiśle, kilka lat temu? Właśnie awaria
łączy skutecznie położyła się cieniem na całości
przyszłościowego rozwiązania. Przyszłościowego – bo może
„chmura” nie trafiła jeszcze na swój czas?
„AutoCAD WS odnotował
ponad dwa miliony zarejestrowanych użytkowników.
I użytkownicy owi załadowali 3,5 miliona rysunków. Liczby
pozornie potężne, ale przecież oznacza to zaledwie 1,8 rysunku
na użytkownika...”
Steve Johnson
Ralpha Grabowskiego
irytuje także głoszona przez Autodesk sentencja 3 x A: „Anybody,
anytime, anywhere”, którą można swobodnie przetłumaczyć, jako
„Ktokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek”, a która w prosty (i
marketingowy) sposób ma definiować zalety z pracy w chmurze.
Grabowski dokonuje „rozbioru” owej sentencji na czynniki
pierwsze w bezlitosny sposób: • Ktokolwiek – ma oznaczać, iż tak naprawdę jedynie
nieliczni subskrybenci oprogramowania Autodesk mają mieć
możliwość korzystania z zalet „chmury”, a i pośród nich znajdą
się „równi i równiejsi”; • Kiedykolwiek – biorąc pod uwagę błędy i opóźnienia w
realizacji programu „powszechnej” dostępności chmury,
Grabowski sugeruje podejście do tego hasła z odpowiednią
rezerwą; • Gdziekolwiek – o tym już wspomnieliśmy; mowa tutaj o
konieczności uzyskania dostępu do szybkiego Internetu, co może
okazać się szczególnie kłopotliwe np. w podróży, kiedy usługi
oferowane przez operatorów sieci komórkowej mogą być
niewystarczające, podobnie jak mniej lub bardziej publiczny
dostęp do Wi-Fi...
Najbardziej
przewrotne jest wskazanie, iż „ktokolwiek, kiedykolwiek,
gdziekolwiek” najlepiej odnosi się do... oprogramowania
zainstalowanego i pracującego na lokalnym komputerze. Zdaniem
Grabowskiego. Cóż, ale „ktokolwiek” budzi w tym kontekście
moje wątpliwości :).
Osobną kwestią jest... bezpieczeństwo danych. Tutaj jednak
moim zdaniem zarówno entuzjaści, jak i sceptycy rozwiązań CAD
w chmurze, mogą posłużyć się równoważnymi argumentami. Z
jednej bowiem strony nic tak nie zabezpieczy komputera, jak
brak jakiegokolwiek dostępu do sieci (proszę się nad tym
zastanowić, wiem to z własnego doświadczenia – tak funkcjonuje
od kilku lat moja stacja DTP), z drugiej strony – dostawcy
usług internetowych bardzo często są w stanie zapewnić większe
bezpieczeństwo, niż lokalna sieć w małym przedsiębiorstwie.
Oczywiście w obu przypadkach nie ma możliwości
zagwarantowania, iż jednak w jakiś sposób nie nastąpi „wyciek”
informacji...
Grabowski docenia oczywiste korzyści wynikające z rozwiązań
bazujących w chmurze. Łatwość wymiany plików między
użytkownikami (po spełnieniu warunku uzyskania dobrego dostępu
do sieci), przesyłania informacji okołoprojektowych, kontroli
nad przebiegiem prac, dostęp do danych CAD z urządzeń
mobilnych, dodatkowe „kopie” bezpieczeństwa (dane zapisane na
serwerach dostawców usług sieciowych) itp. Zaleca jednak
podejście z dystansem, a na pewno odradza ucieczkę ze
wszystkimi danymi „w chmury”. Tymczasem...
Podejście numer dwa
Podczas
premiery SolidWorks 2012 zorganizowanej w Warszawie przez CNS
Solutions (relacja niebawem tutaj), bardzo ciekawe wystąpienie
miał Jacek Stochlak z HP Polska. O technologiach IT mówił od
strony nie tyle „technologicznej”, co strategicznej,
biznesowej i ideologicznej. I z jego wystąpienia jawił się
obraz przyszłości należącej właśnie do sfery rozwiązań „w
chmurze”, na które mają się składać:
• oprogramowanie dostarczane jako usługa;
• struktura dostarczana jako usługa;
• platforma systemowa dostarczana jako usługa.
O takim podejściu pisałem już, przytaczając fenomen systemu
Chrome OS i Netbooków („ChromeCAD
1.0? Chyba jeszcze za wcześnie...”)
Proszę Państwa, coś istotnie „jest na rzeczy”: Microsoft
codziennie instaluje 10 000 nowych serwerów; Google przetwarza
ponad dwadzieścia petabajtów danych (sic!) dziennie; w ciągu
najbliższych pięciu lat z Internetem łączyć się będzie więcej
urządzeń niż przez ostatnie piętnaście lat łącznie!
Technologia i wymagania rynku napędzają modele biznesu. Coraz
częściej mamy do czynienia z produkcją jako usługą, także –
zlecaną i realizowaną poprzez sieć. Ekstremalnym przykładem
może być samochód oferowany przez firmę Local Motors,
wykorzystującą do niedawna przede wszystkim oprogramowanie
SolidWorks, a obecnie także Solid Edge. Firmę, która z
definicji założyła udział klienta – zamawiającego samochód – w
procesie produkcji tego pojazdu (więcej na ten temat w
nowościach, a także... w relacji z SWW 2011). Ale można je
mnożyć.
Będąc świadomym
powyższego, trudno być sceptykiem w odniesieniu do przyszłości
systemów IT pracujących w chmurze. Jakichkolwiek systemów. A
to oznacza, że także... rozwiązań CAD.
A
jednak...
Przyszłość –
może okazać się nieprzewidywalna. Ba, czy wiemy, co nas spotka
w przyszłym roku, za tydzień, jutro czy nawet za godzinę? A tu
i teraz... mamy prawo czuć się pewniej wiedząc, że nasz system
do poprawnej pracy nie potrzebuje dostępu do sieci, może
doskonale działać „w trybie off-line”. Mamy prawo oczekiwać,
iż okno naszej ulubionej aplikacji nie zmieni nagle swego
wyglądu, bo akurat automatycznie została zaktualizowana do
najnowszej „chmurnej” wersji.
Bardzo często
czujemy się lepiej wiedząc, iż nasz projekt spoczywa spokojnie
zapisany na dysku komputera, ewentualnie w lokalnym
„backupie”, czy wręcz na pendrive schowanym w szufladzie, a
nie gdzieś tam na serwerze, nie wiadomo w ilu kopiach. I nie
musimy martwić się tym, czy uda nam się uzyskać do niego
dostęp, bo nagle TP S.A. wstrzymała nam dostęp do Neostrady ze
względów technicznych (konserwacja łączy), bo drastycznie
spadła transmisja danych (za sprawą złośliwego sąsiada, który
sprytnie obszedł nasze zabezpieczenia i współdzieli sygnał
lokalnej osiedlowej sieci Wi-Fi), bo... i tak dalej, i tak
dalej...
Z drugiej strony,
jeśli nadejdzie chwila, kiedy „chmura” będzie w stanie
zagwarantować nam to wszystko, wszystkie zalety przy
całkowitym pozbawieniu wad; jeśli za oprogramowanie płacić
będziemy proporcjonalnie do stopnia jego wykorzystania (co
także podawane jest jako jedna z zalet „cloud computing”)
to... dlaczego nie?
*Chmura
publiczna, prywatna... co to takiego jest?
O ile chmurą publiczną możemy w najprostszym ujęciu nazwać
całe ogólnodostępne zasoby internetu, wraz z serwerami,
portalami, kontami pocztowymi, usługami przechowywania zdjęć
etc., dostępnymi w zasadzie dla każdego, o tyle chmura
prywatna jest już rodzajem chmury obliczeniowej o ograniczonym
dostępie i specjalizowanym, sprecyzowanym przeznaczeniu –
oferowanym przez dane przedsiębiorstwo swoim klientom.
Oczywiście, działa ona w jakimś obszarze globalnej sieci
(czyli publicznej chmury), ale gwarantuje zdecydowanie większe
bezpieczeństwo przechowywania i współdzielenia zasobów
(danych, plików modeli, korespondencji itp.)...
W
dniach 17-19 października 2011, w miejscowości Linz (Austria)
miała miejsce coroczna konferencja organizowana przez
stowarzyszenie PLM Europe, skupiające użytkowników rozwiązań
Siemens PLM Software. Podtytułem konferencji, a także
uzupełnieniem logotypu stowarzyszenia (używam określenia
„stowarzyszenie”, chociaż może lepsze byłoby „organizacja”)
jest sentencja mówiąca o „głosie użytkowników Siemens PLM
Software” (ang. „The Voice of Siemens PLM Software Users”).
Dlaczego zwracam na to uwagę?
W portfolio Siemensa
znajdziemy „Velocity Series” (www.siemens.com/velocity),
którego trzon stanowi oprogramowanie Solid Edge. A jednak
wśród uczestników konferencji trudno byłoby wskazać osoby na
co dzień posługujące się tym systemem CAD. Na PLM Europe
obecni byli użytkownicy NX, ale chyba przede wszystkim – osoby
wykorzystujące w swojej pracy systemy Teamcenter i Tecnomatix.
Zresztą z samych badań przeprowadzonych przez organizatorów,
których wyniki przywoływane były podczas sesji generalnej
otwierającej wydarzenie wynikało, iż ponad 60 procent obecnych
na konferencji zainteresowanych jest nowościami w obszarze PLM
(i PDM), a niekoniecznie w obszarze CAD. Cóż, na prezentację
nowego Teamcenter 10 przyjdzie jeszcze poczekać, ale PLM
Europe było znakomitą okazją do oficjalnego zaprezentowania w
tej części świata najnowszej wersji NX 8.0 i Tecnomatix 10.
W tym miejscu
pozwolę sobie przytoczyć kilka faktów, związanych z tegoroczną
edycją i z... Siemens PLM Software:
• konferencja odbywająca się w Design Center Linz zgromadziła
ponad dziewięciuset uczestników (przedstawiciele mediów nie
byli reprezentowani zbyt licznie, chociaż podobno było nas
zdecydowanie więcej niż w latach ubiegłych);
• zgromadziła także rekordową liczbę wystawców – partnerów
(ponad 40 stoisk, wśród nich m.in. Moldex 3D z Państwa Środka,
Cortona3D, Microsoft, Cadenas, 3Dconnexion – i konkurencyjny
SpaceControl i wiele innych);
• oprócz sesji otwartych, odbyły się 93 warsztaty/seminaria
(!) prowadzone w mniejszych grupach. Zdarzało się, iż w
niektórych salach liczba osób uczestniczących wynosiła
dosłownie kilka, a w innych zainteresowani siedzieli na
podłodze i stali na korytarzu przy otwartych drzwiach (to mały
„kamyczek do ogródka” organizatorów – na pewno można było
lepiej rozeznać zainteresowanie uczestników poszczególnymi
sesjami i dostosować sale do rzeczywistych potrzeb). Miałem
okazję uczestniczyć w dwóch seminariach: pierwszym prowadzonym
przez Jean-Paula Mestre, a poświęconym zarządzaniu i pracy z
Teamcenter w środowisku Multi-CAD (np. równolegle z SolidWorks,
Catia czy Pro/E) i drugim – szczególnie interesującym z punktu
widzenia entuzjasty ST – zatytułowanym „Synchroniczna
Technologia ... co każdy inżynier wiedzieć powinien”,
prowadzonym przez Mike'a Reburkha. Ktoś złośliwy może
stwierdzić, iż jak na dziewięćdziesiąt możliwości, wybór dwóch
to trochę niewiele. Cóż, odpowiem, iż użytkownicy NX,
Tecnomatix i Teamcenter naprawdę mieli w czym wybierać,
natomiast ktoś zainteresowany i skupiony na Solid Edge mógł
czuć pewien niedosyt, ale dla niego przewidziane są przecież
inne wydarzenia;
• Siemens PLM Software może pochwalić się ponad 69 500.
użytkowników w 80. krajach świata (wśród nich znajdziemy m.in.
Aston Martin, Antonov, BAE Systems, Boeing, BSH, Daimler AG,
Chrysler, Ford, General Electric, General Motors, Nissan,
Procter & Gamble, Rolls-Royce, Suchoj itp.);
• 80% firm korzystających z rozwiązań Siemens PLM Software
należy do branż motoryzacyjnej, lotniczej/kosmicznej,
maszynowej i zaawansowanych technologii. Dwudziestu
najważniejszych dostawców branży motoryzacyjnej korzysta z
oprogramowania CAD/CAM/CAE pochodzącego z portfolio Siemensa.
Największe światowe wdrożenie systemu PLM miało miejsce w
General Motors;
• Siemens PLM Software tworzy i zarządza ponad 48% danych w
formatach 3D;
• 63% oprogramowania Siemens PLM Software zarządza danymi
pochodzącymi z wielu systemów CAD (Multi-CAD), co oznacza –
jak żartobliwie zauważają przedstawiciele firmy – iż zarządza
większą ilością danych pochodzącą od konkurencji niż z
własnych systemów...
(...)
„Geniusz informatyki, ekonomii i marketingu nie tylko stworzył
jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, lecz także
wykreował całe społeczeństwo informatyczne. Dał światu produkty
elitarne, ale równocześnie masowe. Był niepowtarzalną osobą w
skali światowej, ikoną Doliny Krzemowej. Steve Jobs,
współzałożyciel i szef firmy Apple, zmarł w Kalifornii w środę 5
października.
Tak twórczy, odkrywczy umysł miał tylko Leonardo da Vinci i
Thomas Alva Edison. I choć nie uhonorowano go Nagrodą Nobla czy
jakimś innym prestiżowym wyróżnieniem, Steve Jobs niewątpliwie
był jednym z największych twórców swoich czasów i inspiracją dla
całego pokolenia...”
Olgierd Domino,
„Osierocona generacja iPodów”, w: Najwyższy Czas, nr 43,
październik 2011, s. 24
Wtorek,
25.10.2011 r.
Jak Deelip? Jeszcze daleko mi do niego...
Bardzo często na łamach CADblog.pl powołuję się na informacje
publikowane na blogu Deelipa Menezesa (www.deelip.com).
Jest to szczególna postać, znana i rozpoznawalna w świecie CAD
(chociaż zdarza mi się spotykać ludzi z branży, którzy
wcześniej z nim się nie zetknęli – zarówno z samym Deelipem,
jak i jego blogiem). Swego czasu miałem nawet okazję
przeprowadzić z nim rozmowę, podczas której zwierzył się
znajomemu: „Nie przerywaj, po raz pierwszy to nie ja
przeprowadzam wywiad, tylko przeprowadzają go ze mną...”. Cóż,
gdybym był Deelipem, wywiad ten ukazał by się na łamach
CADblog.pl zapewne w 5-10 minut po jego przeprowadzeniu. A
tymczasem... jutro upłynie tydzień od zakończenia konferencji
PLM Connection Europe 2011 (17-19 października, Linz), a ja
jeszcze nie zamieściłem relacji z tego wydarzenia. Od rozmowy
z Deelipem upłynie niedługo rok... „Tati lajf”!
Niestety, nie
wszystko można i daje się łatwo ogarnąć. Weryfikowanie bazy
adresowej wysyłki wydania papierowego (stale napływają
zgłoszenia od chętnych osób spoza przygotowanego wcześniej
„rozdzielnika” i wszystko wskazuje na to, iż od następnego
wydania zmuszony będę wprowadzić przynajmniej odpłatność
pokrywającą zwrot kosztów wysyłki – ale o tym niebawem w
zakładce „Prenumerata”), nadrabianie zaległości, śledzenie
wydarzeń ze świata CAD – także tego „darmowego” (a tutaj
dzieje się! Nowy ADSK 123D, nowy DraftSight...). Mimo iż przed
każdym wyjazdem obiecuję sobie, iż tym razem wszystko będę
zamieszczał i przygotowywał na bieżąco – niestety, nadal mi
się ta sztuka nie udaje. I zaległości rosną. Innymi słowy – do
Deelipa daleko.
Jutro w Warszawie
będzie miała miejsce jubileuszowa konferencja CNS. Pojutrze –
na wydziale SiMR Politechniki Warszawskiej siódma wystawa prac
studentów, także ASP. I kolejne zaległości gotowe. A trzeba
tam być, także z pewną zarezerwowaną pulą papierowych wydań.
A'propos wydania papierowego – udało mi się wreszcie dzisiaj
zaktualizować teksty zamieszczone on-line, które miały być
uzupełnieniem/rozwinięciem publikacji z tego właśnie wydania:
o ewolucji Solid Edge (od ST3 do ST4) –
dostępny tutaj i o „nieodchodzeniu” przez zespół
SolidWorks od Parasolida –
dostępny tutaj.
Tutaj mała dygresja:
część z osób związanych ze światem CAD, z którymi miałem
okazję rozmawiać (także przedstawiciele światka
dziennikarskiego) powątpiewają w szczerość tych deklaracji.
Nastrój zwątpienia powiększają także niedawne decyzje osób
ściśle związanych z SolidWorks o odejściu od firmy. Wracając
do kernela, najczęściej pojawia się argument: skoro
właścicielem Parasolida jest Siemens PLM Software, to Dassault
Systemes (którego częścią jest SolidWorks) prędzej czy później
zrezygnuje z płacenia za prawa do licencji i postawi na
zupełnie nowe jądro systemu... Osobiście, po rozmowie z
przedstawicielami DS SolidWorks, zaczynam w to wątpić.
Parasolid jest sprawdzonym rozwiązaniem, konkurencja DS
wykorzystuje go nie tylko w CAD 3D przeznaczonym dla rynku
średniego odbiorcy, ale na jego bazie rozwija także swój
flagowy produkt. A CATIA w wersji V5 i V6 dedykowana jest
jednak innemu odbiorcy, niż użytkownicy SolidWorks. Można
oczywiście oczekiwać, iż np. DraftSight czeka na tyle
dynamiczny rozwój, iż za lat kilka to on zastąpi SolidWorks –
ale tego także bym się nie spodziewał. DraftSight pozostaje
darmowym narzędziem i zapewne jeszcze długo nim będzie.
Ale, ale – czy
słyszeli Państwo o tym, że ARAS (firma oferująca otwarte,
darmowe rozwiązanie PLM – nie „PDM”, ale „PLM” właśnie –
przygotowała specjalną propozycję dla użytkowników SolidWorks
i Enterprise? Więcej na ten temat postaram się wrzucić do
nowości...
Konferencja w Linz
była ciekawa. Dwa przeprowadzone oficjalnie wywiady czeka
żmudny, „korporacyjny” proces autoryzacji (proszę Państwa,
jednym z moich rozmówców był nie kto inny, tylko człowiek
odpowiedzialny m.in. za rozwój formatu *.jt), ale przywiozłem
ze sobą także kilka mniej oficjalnych nagrań – z rozmów z
partnerami Siemens PLM Software obecnymi podczas wydarzenia
organizowanego przez PLM Europe. I – jak to szczęśliwie dla
mnie się składa – miałem okazję spotkać kogoś, kto – podobnie
jak John Hilton – tworzył podwaliny obecnego sukcesu
3Dconnexion i manipulatorów przez nią oferowanych. Tym kimś
był przyjaciel, współpracownik Johna Hiltona (www.spatialfreedom.com),
podobnie jak on wynalazca manipulatora 3D, zwanego obecnie
„myszką 3D” – Bernd Gombert, właściciel
SpaceControl, a wcześniej wieloletni pracownik...
3Dconnexion właśnie – ale ta branża jest mała! Obecny był, w
przeciwległym do 3Dconnexion końcu sali, wraz z oferowanymi
przez siebie manipulatorami – vide zdjęcie.
Patrząc na nie
zacieram dłonie, gdyż niebawem czeka mnie – i Państwa –
pierwsze w Polsce porównanie konkurencyjnych myszek 3D
pochodzącym od trzech producentów: 3Dconnexion, SpatialFreedom
i SpaceControl. Wymieniam je w tej kolejności, gdyż tak mniej
więcej kształtują się ceny oferowanych manipulatorów;
najtańszy model ma nadal w swojej ofercie 3Dconnexion,
niekwestionowany lider rynku (a w Polsce monopolista :)) -
myślę tutaj o prostym, wręcz prymitywnym SpaceNavigatorze.
Inne modele w ofercie firmy nie mogą już konkurować cenowo z
ofertą pozostałych producentów, a ci z kolei przygotowali
naprawdę funkcjonalne rozwiązania, bijące SpaceNavigatora na
głowę. Chociaż ocena Astroida (ze SpatialFreedom), który
zdecydowanie odstaje pod względem wzornictwa od pozostałych
urządzeń, zachowując przy tym dobrą ergonomię, nie jest łatwa.
Dlaczego? Otóż jego ogromną wadą pozostaje brak aktualnego
wsparcia programowego (sterowników) do systemów CAD 3D i
innych; zarówno 3Dconnexion, jak i SpaceControl takie wsparcie
gwarantują i istotnie zapewniają. Ale do tematu jeszcze
powrócę, chociaż owych „powrotów” zebrała się już spora
kolejka. Cóż zatem stoi na przeszkodzie, by przygotować
niebawem e-wydanie, w całości składające się właśnie z takich
czekających na swoje pięć minut tematów? Może być ciekawe... A
przy okazji – kolejne papierowe... przed Świętami Bożego
Narodzenia.
Siemens PLM Software
poinformował niedawno nie tylko o nowym Parasolid, ale także –
o D-Cubed. Niektórzy z Państwa zapewne doskonale zdają sobie
sprawę, jaką rolę odgrywa w technologii synchronicznej. Z
jednej strony „stare”, wypróbowane jądro Parasoid, z drugiej –
D-Cubed. Synchronous Technology wydaje się być czymś, co
stanowi ogniwo pośrednie, albo raczej – nadbudowę pozwalającą
na symultaniczne korzystanie z obu elementów układanki, która
składa się zarówno na funkcjonowanie, na sposób funkcjonowania
nowego Solid Edge ST4, jak i najnowszej edycji NX 8 – także z
technologią synchroniczną (więcej
o D-Cubed tutaj).
Przy okazji – do
grona dostawców rozwiązań CAD, którzy idą w ślady Siemens PLM
Software, dołączył niedawno Bricscad (V12 zapewnia możliwości
modelowania bezpośredniego i parametrycznego), a niebawem, w
oparciu o podobną technologię (za którą stoi m.in. LEDAS),
podobnym tropem podąży KOMPAS-3D (o czym wspomniałem już w
nowościach, np.
tutaj).
I jeszcze jedno, na
zakończenie: Ralph Grabowski (upFront e-zine) wieści koniec
rozwiązaniom CAD „w chmurze”. Jaka przyszłość czeka Cloud
Computing – o tym napiszę następnym razem. A wcześniej, na
SolidEdgeblog.pl – relacja z PLM Connection Europe 2012!
„(...) Przypomniało
mi się ciekawe zdarzenie. (...) na wspomnianych wakacjach w
Murckach pewnego pięknego poranka dziadek mówi do mnie: – Janek,
poszukaj gdzieś na śmietniku takiej (w tym momencie pokazał mi,
czego szukać) puszki po konserwie! Poszedłem i przyniosłem, co
trzeba, nie wiedząc, do czego ta puszka jest potrzebna. Jak się
później okazało, dziadek wykonał kokilę tłoka, a puszka była
potrzebna do odlania tłoka do motocykla. Po odlewie tłok został
przekazany do dalszej obróbki i do dorobienia pierścieni.
Wszystkie operacje były wykonane „złotymi rękami” polskich
starych rzemieślników. Przypadki takie były czymś normalnym.
(...)”
Tomasz Szczerbicki: Od
zawsze na motocyklu – klan Hennków, w: Automobilista, nr
10/2011, s. 39
Czwartek, 13.10.2011 r.
Spełnione marzenia
Czy pamiętają Państwo jedno z pierwszych, wtedy jeszcze
bezpłatnych wydań „Projektowania i Konstrukcji...”? Konkretnie
chodzi o numer 2 z 2008 roku. Na jego okładce widać fragment
komputerowej wizualizacji polskiego koncepcyjnego motocykla.
Miło mi poinformować Państwa, iż motocykl ten przybrał już
fizyczną postać. Podobnie jak CADblog.pl, który – jak
powiedział pewien znajomy obcokrajowiec – jest chyba pierwszym
na świecie blogiem w papierowej postaci...
Jak wynika z
powyższego – marzenia się spełniają. Przyznam bowiem, iż kiedy
po raz pierwszy miałem okazję napisać kilka zdań na temat
koncepcji JJ2S (motocykla z dwusuwowym silnikiem w układzie
krzyżowym), chociaż gorąco dopingowałem realizację owej
koncepcji w rzeczywistości, to jednocześnie w głębi duszy
odczuwałem smutek i lęk, iż pomysł ten nigdy nie doczeka się
finału w postaci budowy gotowego egzemplarza – choćby
prototypu, chociaż jednej sztuki.
Jednak zapał i
determinacja J. Jacka Synakiewicza, pomysłodawcy, autora i
realizatora śmiałego projektu, doprowadziły do tego, iż
marzenie się spełniło – doczekaliśmy się nowego polskiego
motocykla. Co prawda na razie ma on postać egzemplarza
studialnego, ale – jest! Fizycznie, a nie w postaci
wirtualnego modelu.
Zainteresowanych
szczegółami tego projektu zapraszam na strony JJ2S (tutaj
i
tutaj), poświęcone temu motocyklowi. Mogę także
zapowiedzieć, iż w kolejnym wydaniu CADblog.pl nie zabraknie
miejsca (mimo objętości „40 i 4”) na to, by przybliżyć zarówno
historię projektu, jak i najnowsze informacje na jego temat.
Teraz poinformuję tylko Państwa w telegraficznym skrócie, iż
22 lipca bieżącego roku, JJS Design J. Jacek Synakiewicz wraz
z jego studialnym motocyklem zostali zaproszone na wystawę „Design
in Poland – Transition to Modernity”, organizowaną przez Urząd
Patentowy RP. Wystawę można było odwiedzać w dniach od 26.09.
do 2.10.2011 r. w... Międzynarodowym Centrum Konferencyjnym w
Genewie (sic!), w czasie trwania Walnego Zgromadzenia Krajów
Członkowskich Światowej Organizacji Własności Intelektualnej.
Ale – co warte uwagi – wystawa ta będzie też prezentowana w
Poznaniu przez cały listopad, w czasie trwania
Międzynarodowych Targów Poznańskich. Na pewno warto znaleźć
czas, by zjawić się tam chociaż na chwilę (link do oficjalnej
strony wystawy
tutaj).
Jak doszło do budowy prototypu, fizycznego egzemplarza
motocykla?
–Po otrzymaniu zaproszenia (na wystawę
Design in Poland – przyp. redakcji) doszedłem do wniosku,
że pokazywanie projektu to już trochę za mało – opowiada
J. Jacek Synakiewicz. – Po dłuższej rozmowie telefonicznej
z Wojtkiem Garusem, współwłaścicielem firmy GG TECH W. Garus i
T. Gromek Spółka Jawna podjęliśmy decyzję o budowie motocykla
studialnego, którego głównym zadaniem ma być zaprezentowanie
możliwości projektowych JJS Design i możliwości wykonawczych
GG TECH. Po podjęciu decyzji GG TECH rozpoczął prace związane
z wykonaniem poszczególnych elementów silnika, a ja szukałem
wykonawców ramy i układu wydechowego. Nie było to łatwe,
jednak ostatecznie wykonać wydech zobowiązał się Robert
Pawłowski, właściciel firmy MOTO WYDECH z
Konstancina-Jeziornej, a ramy Zbigniew Lech, wspówłaściciel
firmy Z.P.U. Profes S.C. z Kwidzyna...
Efektem miesięcznej, bardzo ciężkiej pracy wszystkich
zaangażowanych w ten projekt jest to, co można obejrzeć na
stronie:
http://jjsdesign.net/motocyklstudialny, a także w
listopadzie w Poznaniu podczas MTP.
– Planujemy zakończyć budowę motocykla studialnego w przyszłym
roku i zaprezentować go na jednym z salonów motocyklowych –
dodaje autor projektu.
To chyba nie jest
przypadek. Pana J. Jacka Synakiewicza spotkałem na początku
mojej „przygody” z własnymi próbami medialnymi o tematyce
CADowskiej. I po kilku latach od tego momentu, mniej więcej w
tym samym czasie, nasze marzenia się spełniają i to w podobny
sposób: jego – o motocyklu w fizycznej postaci, moje – o
CADblogu w postaci papierowej (a więc było nie było także
fizycznej). Szkoda jedynie, iż historia JJ2S nie zagościła na
łamach debiutującego podczas Wirtotechnologii wydania.
A
z jakim przyjęciem spotkał się papierowy CADblog.pl na
wspomnianych targach?
Nawiasem
mówiąc, są to chyba jedyne targi „dla mnie”, o tematyce
stricte CAx, chociaż w tym roku zdawały się one być trochę
przytłoczone odbywającym się równolegle Toolex'em. Nie zmienia
to jednak faktu, iż takie połączenie imprez wydaje się
rzeczywiście uzasadnione i na tle minionych lat – najbardziej
trafne.
Przyjęcie
było jak najbardziej pozytywne. Stali Czytelnicy nie byli
zaskoczeni, raczej usatysfakcjonowani, iż miałem okazję
wywiązać się z dużo wcześniejszych zapowiedzi o wydaniu
papierowym. Padały pytania o przyszłość CADblog.pl – czy
będzie już zawsze w postaci elektronicznej i papierowej, czy
należy spodziewać się ewolucji w kierunku odpłatnego
czasopisma (w przypadku wersji elektronicznej kolejny raz mogę
zapewnić, iż pozostanie ona bezpłatna, chociaż dostęp do niej
może być „limitowany” koniecznością pozostawienia po sobie
„śladu” w bazie danych Czytelników, czy to na Forum, czy na
liście odbiorców newslettera), czy będzie dostępny także w
postaci dedykowanej na urządzenia mobilne itp. Tutaj pojawiły
się także uwagi krytyczne pod adresem wersji flash – o ile
pliki pdf można spokojnie czytać, przeglądać na w zasadzie
każdym urządzeniu przenośnym, niezależnie od systemu
operacyjnego w nim używanego (Android, Symbian, Chrome itp.).
o tyle te ostatnie wymagają raczej korzystania z komputerów z
systemem Windows (i możliwie dużym ekranem). Rozmowy te nie
pozostaną bez wpływu na ostateczny kształt CADblog.pl i
utwierdzają mnie w przekonaniu, iż pojawianie się na
Wirtotechnologii, nawet z małym stoiskiem, dającym okazję do
spotkania się z Państwem już nie „on-line”, ale twarzą w
twarz, ma sens. O tym, co ciekawego można było zobaczyć, kogo
spotkać, z kim porozmawiać podczas tegorocznych targów, więcej
niebawem w osobnym poście.
Dodam jedynie, iż do rąk Czytelników trafiło ponad 450
egzemplarzy papierowego CADblog.pl. I na taką ilość
szczęśliwie byłem przygotowany.
Formuła „40 i 4”,
mimo skojarzeń literackich (i nie tylko), okazała się –
przynajmniej teoretycznie – trafiona. W tym sensie, iż
kontynuacja na łamach strony CADblog.pl publikacji zawartych w
wersji papierowej pozwala po pierwsze: na lekceważenie
ograniczeń związanych z objętością, po drugie: na zwiększoną „multimedialność”
udostępnianych materiałów. W praktyce – sprawdziła się trochę
mniej, a to z tego względu, iż nadal jeszcze nie udało mi się
udostępnić „on-line” wszystkich zapowiadanych artykułów, a
także ich rozszerzeń i uzupełnień. Cóż, jesienne miesiące to
także czas intensywnych przygotowań do przyszłorocznych
działań, planowanie kalendarza e-wydań (zdążyłem już zapomnieć
o tym, co to takiego – chociaż prawdę mówiąc nawet gdy był,
niespecjalnie się do niego stosowałem), a także spotkań,
wywiadów, konferencji (że wspomnę tylko zbliżające się PLM
Connection, następnie warszawską konferencję CNS, spotkanie
polskiej „doliny lotniczej” na zamku w Krasiczynie – a
wszystkie w drugiej połowie października!), wydarzeń
organizowanych na uczelniach technicznych (w końcu początek
roku akademickiego mamy już za sobą), a przede wszystkim –
walka z narosłymi zaległościami. Ale mając za sobą Państwa
wsparcie, powinienem sobie z tym poradzić.
Zachęcam Państwa do
pobierania najnowszego wydania w postaci elektronicznej, a w
tym celu – do rejestracji na liście odbiorców newslettera lub
w gronie forumowiczów; w obu przypadkach wymagany jest jedynie
adres mailowy. Osoby zainteresowane otrzymywaniem egzemplarzy
papierowych, proszę o dodawanie odpowiedniego komentarza albo
przy okazji rejestracji, albo w osobnym mailu kierowanym na
adres:
prenumerata@cadblog.pl
Dziękując za uwagę
Pozdrawiam serdecznie Maciej Stanisławski
Cytat tygodnia
„Z
pracy swojej ma człowiek pożywać chleb codzienny i poprzez pracę
ma się przyczyniać do ciągłego rozwoju nauki i techniki,
a zwłaszcza do nieustannego podnoszenia poziomu kulturalnego i
moralnego społeczeństwa,
w którym żyje jako członek braterskiej wspólnoty. (...)”
Z encykliki „Laborem
exercens” bł. Jana Pawła II
Piątek, 23.09.2011 r.
„Nie odejdziemy od Parasolida. To będzie ewolucja, a nie
rewolucja...”
W
minioną środę, 21 września, podczas spotkania dla dziennikarzy
(zorganizowanego podobnie jak w ubiegłym roku w czeskiej
Pradze), miała miejsce oficjalna premiera SolidWorks 2012
Czy było
interesująco? Tak, z punktu widzenia zarówno użytkowników
systemu (ponad 200 ulepszeń, w tym kilku z pewnością bardzo
istotnych), jak i osób zastanawiających się, jaka będzie
przyszłość SolidWorks pod skrzydłami Dassault Systemes. Aby
nie trzymać Państwa dłużej w napięciu, zacznę od owej
przyszłości. Po pierwsze, Uwe Burke (dyrektor DS SolidWorks
Corp. na Europę Środkową) i Andreas Spieler (Product Manager)
zdecydowanie zdementowali pogłoski, jakoby SolidWorks miał
odejść od sprawdzonego, wypróbowanego kernela, jakim jest
Parasolid.
Nie oznacza to
oczywiście, iż nie będzie dokonywana integracja, a w pewnych
obszarach unifikacja z innymi rozwiązaniami DS – szczególnie z
platformą V6.
Tutaj największe znaczenie będzie mieć bowiem możliwość
współpracy, integracji i wymiany danych pomiędzy systemami
pochodzącymi od Dassault Systemes. W tym świetle inaczej można
odebrać słowa CEO DS, Bertranda Sicota, mówiącego, iż „SolidWorks
to marka, i takie jest jego miejsce w strukturach DS” (wg „UpFront.eZine”
Ralph'a Grabowskiego, wydanie 706 z 15 września br.).
SolidWorks będzie rozwijany niezależnie i nie czeka nas żadna
rewolucja, a co najwyżej: „rewolucyjne możliwości modelowania
i współpracy z użytkownikami, wprowadzone na drodze stopniowej
ewolucji”. I w ten sposób wątpliwości, wzbudzone zresztą przez
sam zespół SW (chociażby prezentacją SolidWorks dla branży
architektonicznej, zbliżonego bardzo do CATIA V6), w moim
przypadku się rozwiały.
Skoro wiemy już, że
SW będzie ewoluował, ale nadal bazując na Parasolidzie,
przejdźmy do samej konferencji (...)
„Mechanizmem nazywamy zespół części powiązanych ze sobą ruchowo
w ten sposób, że określony ruch jednej z tych części wywołuje
ściśle określony ruch każdej z pozostałych. Części mechanizmu
nazywamy członami (ogniwami), a połączenie ruchowe
poszczególnych członów – węzłami (parami kinematycznymi). Każdy
węzeł mechanizmu składa się z dwóch półwęzłów, z których każdy
jest sztywno związany z jednym z łączonych członów (...)”
Z. Orlik, W. Surowiak:
Części Maszyn. WSZiP 1974
Piątek, 16.09.2011 r.
Monitor do CAD? To proste: im większy, tym lepszy...
I
taka wydaje się oczywista i jedynie słuszna odpowiedź.
Tymczasem okazuje się, iż wybór ekranu, w który będziemy się
wpatrywać podczas godzin spędzanych na naszym ulubionym
zajęciu (jakim niewątpliwie jest projektowanie) musi
uwzględniać jednak więcej czynników
Już jakiś czas temu
planowałem na łamach CADblog.pl dotknąć szerzej tematyki
związanej z „hardware” (próbą uczynioną w tym kierunku były
np. publikacje porównawcze myszek 3D, a także artykuły na
temat urządzeń do szybkiego prototypowania – to ostatnie czeka
niedługo „renesans” na łamach CADblog.pl), ale skromne moce
przerobowe i ilość wydarzeń związanych z samym oprogramowaniem
skutecznie to uniemożliwiały. Szukając inspiracji do
ostatecznego kształtu i formy wydania papierowego, nie mogłem
nie sięgnąć do „klasyki gatunku” w postaci amerykańskiego
CADALYST'a, a przy tej okazji natrafiłem na blog, prowadzony w
partnerstwie z Dell i AMD. Blog poświęcony właśnie
zagadnieniom strony sprzętowej, a nie programowej.
I tak 13.09. br na
jego łamach (link
tutaj) ukazał się artykuł, a w zasadzie pierwsza część
artykułu poświęconego wyborowi najlepszej „grafiki” do
zastosowań CAD. Autor publikacji, Art Liddle, już w pierwszych
słowach stwierdza, iż wybór monitora jest tym najważniejszym
związanym z zakupem całej stacji roboczej. Uzasadnienie jest
proste – zarówno procesor, jak i pamięć naszego zestawu,
jesteśmy w stanie uzupełnić w późniejszym czasie, natomiast
coś takiego jak „upgrade” monitora jest rzeczą raczej
niespotykaną. Kupujemy urządzenie, które powinno służyć nam
przed kilka lat, bez potrzeby myślenia o jego zmianie. „Może
się zdarzyć, że twój monitor przeżyje jedną, dwie, a może i
trzy stacje robocze, na których w międzyczasie będziesz
pracował”.
Gdy zerkam na moje „zaplecze komputerowe”, którego monitory –
dobrej klasy – pamiętają jednak początki przygody z DTP, nie
mogę nie zgodzić się z powyższym stwierdzeniem.
Innymi słowy – wybierając monitor „inwestujemy w przyszłość”.
I tego się trzymajmy.
Z
punktu widzenia portfela
To miłe, iż
nie tylko my „trzymamy się za portfel” planując wydatki, nawet
związane z naszym warsztatem pracy. Amerykański publicysta
także przyznaje, iż czynnikiem, który w największym stopniu
wpływa na wybór monitora, jest jego cena. Wpływ ten okazuje
się jeszcze większy, gdy docelowo planujemy korzystać z
monitora w domu, a nie w pracy. W tym przypadku łatwiej
przychodzi nam decyzja o urządzeniu z niższej półki. A jednak
Art zwraca uwagę, by na tym składniku stacji roboczej nie
oszczędzać. Powody wskazałem wcześniej – inne elementy
(procesor, pamięć, HDD) łatwiej wymieniać na mocniejsze,
metodą drobnych kroków. A monitor ma służyć komfortowo (i
bezpiecznie dla oczu) jak najdłużej.
Skoro kryterium ceny
mamy już za sobą, czas na kolejne. I jest nim tytułowy
rozmiar. Obowiązuje tutaj prosta zasada: kupujemy największy
monitor, na jaki pozwala nasz założony budżet. I na pewno
minimum na dziś do zastosowań CAD to przekątna 24'', a
standardem powinien być monitor 27''. Z własnego doświadczenia
zgadzam się z tym całkowicie. Na mniejszych monitorach,
powiedzmy 19-21'', też oczywiście da się pracować, ale komfort
pracy na większych ekranach jest nieporównywalny. Złośliwi nie
bez racji mówią, iż na wszystkim, co oferuje przekątną poniżej
24'' da się uruchomić system CAD. Uruchomić, ale nie pracować.
Cóż, czasem na potrzeby testów uruchamiam systemy CAD nawet na
budżetowym notebooku Samsunga (model NC10, przekątna ekranu
chyba coś koło 10,2''). Jeśli środowisku systemu rozpoznaje
rozdzielczość i wielkość ekranu prawidłowo, przestrzeń na
rysowanie/modelowanie pozostaje istotnie niewielka. Problemy
zaczynają się wtedy, gdy niektóre polecenia, okna menu itp.
wyświetlane są już poza ekranem i dostęp do nich jest
utrudniony, lub wręcz niemożliwy (utrudnienia pojawiają się
już np. podczas pracy z takim niewymagającymi z pozoru
aplikacjami, jak DraftSight).
Wracając do meritum,
kwestia finansowa w zasadzie przestaje być tutaj przeszkodą,
monitory LCD 24'' można kupić już od 600 – 700 złotych. Co
prawda, raczej będzie to BenQ, albo LG, a nie ACER czy Dell,
ale cóż. I jeszcze jedno: obecnie na rynku spotkamy w zasadzie
przede wszystkim monitory LCD (nawet jeśli w nazwie wymieniony
jest skrót LED, np. MONITOR LG LED 24" E2441T-BN), diody LED
wykorzystujące jedynie do podświetlenia matrycy.
LG LED E2441T-BN 24'' za 650 zł vs Dell U2410 24'' za 1700 zł
I w ten sposób
zbliżamy się do trzeciego kryterium: a jest nim rozdzielczość.
Dla przekątnej 24 cali minimalna wynosić powinna 1920 pixeli
na szerokość. W rozwiązaniach z wyższej półki (i monitorach
30''), rozdzielczości rzędu 2560 pix nie powinny nikogo
dziwić.
Kolejne kryteria to
jasność (min. 250 cd/m2), kontrast (1000 : 1, ale uwaga –
bardzo często podawany jest tzw. dynamiczny, wielokrotnie
większy np. 1 000 000 : 1), czas reakcji (6 ms to optimum, a
na pewno nie może być większy niż 8 ms), kąt widzenia w
poziomie (ok. 170 stopni) i ilość wyświetlanych kolorów 16,7
mln (optymalna dla większości zastosowań CAD). Nawiasem
mówiąc, wspomniany wyżej monitor LG spełnia wszystkie te
kryteria, a można go nazwać budżetowym; jego cena na jednym z
popularnych serwisów aukcyjnych, przy 24 miesięcznej
gwarancji, nie przekracza kwoty 650 złotych netto.
Przy doborze
monitora warto sprawdzić, czy nasza karta graficzna będzie w
stanie w pełni wykorzystać jego możliwości. Chociaż w
przypadku powyżej przyjętego minimum, większość kart do
zastosowań CAD nie powinna mieć z tym najmniejszych problemów.
Zainteresowanych
pełną treścią artykułu zapraszam do odwiedzin na blogu „CADspeed”,
link tutaj.
„(...) Nie mamy w ostatnich latach wielu symboli i idei
jednoczących naród ani wielu powodów do dumy. Roztrwonione
dziedzictwo „Solidarności”, wyprzedany majątek narodowy,
zadłużone państwo, brak sztandarowych inwestycji na miarę
międzywojennej budowy Gdyni, najgorsze w Europie drogi i koleje
(...). W sferze gospodarki nie mamy żadnego produktu, jak pisał
Jacek Karnowski, „technologicznie bardziej skomplikowanego niż
wódka”, który na świecie kojarzyłby się z Polską...”
ks. Henryk Zieliński,
„Dumni z Polski?” w: Idziemy, nr 36/2011
Piątek, 9.09.2011 r.
Dlaczego lubię Chrome?
Ten wpis proszę potraktować trochę z przymrużeniem oka, gdyż
na tej zasadzie zazwyczaj staram się traktować wszelkie
rankingi, statystyki itp. Przynajmniej do czasu, gdy wszystkie
wskaźniki spokojnie rosną, zwiększa się liczba pobrań starych
wydań z Archiwum, a także innych udostępnianych materiałów
Nie zmienia to
faktu, iż w przeglądarce Google, wpisanie hasła CAD powodowało
w historii CADbloga najróżniejsze reakcje: zdarzało się, iż
moja witrynka uwzględniana była w pierwszej dziesiątce
wyników, czasem nawet na drugim (po CAD.pl) miejscu (!).
Najczęściej pojawiała się w okolicach czwartej lub piątej
strony, ale był także moment, kiedy nie można jej było znaleźć
wcześniej niż przed piętnastą. Ponieważ statystyki nawet wtedy
wykazywały przeważnie niewielki wzrost (nie licząc wakacyjnych
miesięcy), specjalnie się tym nie przejmowałem.
Cóż, nigdy nie
korzystałem z usług płatnego pozycjonowania, a raczej starałem
się dbać o stosunkowo wysoką pozycję poprzez dobór treści i
odpowiednich słów kluczowych.
Co to ma wspólnego z
tytułowym Google Chrome? Otóż po zainstalowaniu tej
przeglądarki, od miesiąca niezmiennie CADblog.pl pojawia się
na drugiej pozycji. Prawdopodobnie spowodowane jest to jakimś
mechanizmem wewnętrznym, użytym w Chrome, który sprawia, iż
witryna ta „szczególnie bliska memu sercu”, w wyszukiwarce
uruchamianej na moim osobistym komputerze, pojawia się zawsze
na tej samej pozycji. Ale nawet jeśli tak jest – czy jest to
powód, by przestać lubić Chrome?
Wyszukiwarka
Google uruchomiona w oknie przeglądarki Google Chrome. I jak
tu nie lubić Chrome?
Wyszukiwarka
Google i Mozilla Firefox. 16 kwietnia 2011 roku, godz. 19:51.
Na hasło „cad”, CADblog.pl pojawił się
zaraz po CAD.pl...
Pozdrawiam serdecznie
Maciej Stanisławski
P.S.
Z ubiegłorocznego doświadczenia wynika, iż nic tak nie
poprawia statystyk, jak nowe e-wydanie dostępne do pobrania
bez ograniczeń. Już niebawem! Potrzebuję tylko chwili spokoju
:)
Michael Brown (Siemens PLM Software) w rozmowie z CADblog.pl
opowiada o edukacyjnej wersji Solid Edge ST 4
Nie ukrywałem i nie
będę ukrywał, iż sposób, w jaki Siemens PLM Software
zdecydował się udostępnić wersję studencką oprogramowania
Solid Edge ST 4, zdecydowanie przypadł mi do gustu, chociaż
budził też w pewnych obszarach wątpliwości. Z ogromną
przyjemnością przyjąłem zatem propozycję przeprowadzenia
rozmowy, w zasadzie – telekonferencji – ze ścisłym gronem
decyzyjnym z ramienia firmy, odpowiedzialnym zarówno za stronę
techniczną Solid Edge ST 4, jak i za szeroko rozumiany program
akademicki.
Do rozmowy doszło
wczoraj (nawiasem mówiąc, to mój debiut jeśli chodzi o tego
typu telekonferencje), a moim rozmówcą okazał się Michael
Brown, odpowiedzialny w Siemens PLM Software właśnie za Solid
Edge ST 4 w wersji studenckiej, a dokładnie – za całość
realizowanego (także poprzez rzeczoną wersję ST 4) programu
akademickiego.
Siemens PLM
Software i program akademicki
Zaoferowanie bezpłatnej wersji studenckiej to dopiero
początek. W ramach programu jego uczestnicy nie tylko będą
mogli korzystać z pomocy on-line, newsletterów zawierających
samouczki, porady, sposoby rozwiązywania problemów (o tym, że
ta część programu akademickiego została już wdrożona i działa
mieli okazję przekonać się wszyscy, którzy zdążyli już
zarejestrować się, pobrać i zainstalować wersję „studencką”),
ale także – uczestniczyć w powstawaniu internetowej
społeczności związanej z Solid Edge ST 4, a szczególnie – z
jego darmową edycją.
Jednym z celów
powołania do życia takiego programu, w takiej właśnie formie –
bez kłopotliwej rejestracji, bez szeregu formalności
wymaganych do spełnienia (np. posiadanie adresu mailowego
związanego z uczelnią, podawanie – w celu weryfikacji – numeru
indeksu itp.) była chęć udostępnienia w prosty i bezproblemowy
sposób najnowszych rozwiązań Siemens PLM Software (i pod
pojęciem „najnowszych rozwiązań” rozumiemy nie tylko Solid
Edge jako taki, ale także technologię synchroniczną, obecną
także w innych systemach firmy) każdemu (!) zainteresowanemu.
Każdemu – czyli w praktyce nie tylko studentom, ale także
potencjalnym klientom, ale także amatorom, segmentowi „Do It
Yourself” – czyli kontynuatorom tradycji Adama Słodowego.
Dlaczego zatem nie nazwano takiej wersji – wersją
demonstracyjną i np. nie ograniczono czasowo jej
funkcjonalności – jak to było w przypadku np. ST 3? Cóż, Solid
Edge ST 4 w wersji edukacyjnej/studenckiej – jak zwał, tak
zwał – pomyślany został przede wszystkim jako element
realizowanego przez Michaela Browna akademickiego programu. A
że przy okazji może posłużyć jako wersja testowa...
Najważniejsze ograniczenia w jego zastosowaniu zawarte są w
umowie licencyjnej, akceptowanej przez każdego uczestnika
programu. I Michael Brown nie ukrywa, iż liczy na to, iż
większość osób korzystających z Solid Edge ST 4 w takiej
formie, będzie tych ograniczeń przestrzegać.
W
jakim celu?
To proste:
każdy student, każdy uczeń uczelni technicznej, zyskał dostęp
do rozwiązania oferowanego przez Siemens PLM Software. Nie
jest ograniczony oprogramowaniem dostępnym na uczelni, nie
jest uzależniony od umów zawartych między kadrą, a dostawcami
oprogramowania. Co więcej, zyskuje możliwość konfrontowania
środowiska pracy poznanego podczas zajęć, ćwiczeń, wykładów z
tym, do czego dostęp uzyskuje także w domowym zaciszu. A
zespół odpowiedzialny za Solid Edge ST 4 jest przekonany, iż
ich dzieło wyjdzie z takiej konfrontacji zwycięsko.
W konsekwencji,
teoretycznie każdy absolwent uczelni lub kierunku
technicznego, będzie mógł wykazać się umiejętnością pracy w
środowisku technologii synchronicznej, w środowisku Solid Edge
ST 4. Jakie ma to znaczenie dla polityki firmy i w jaki sposób
może przełożyć się w przyszłości na wzrost zamówień na to
oprogramowanie, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Potencjalne
korzyści zdecydowanie przewyższą ewentualne „straty” związane
z rezygnacją z odpłatnego udostępniania licencji studenckiej,
jak ma to miejsce w przypadku systemów oferowanych przez
innych dostawców (może się mylę, ale wydaje mi się, iż Siemens
PLM Software jako pierwszy w historii zdecydował się
udostępnić licencje akademickie swojego oprogramowania
całkowicie bezpłatnie).
W rozmowie
zauważyłem, iż pojawiają się w sieci opinie i głosy mówiące o
tym, iż stosunkowo niewielu użytkowników Solid Edge (mniej niż
połowa) korzysta na co dzień z możliwości technologii
synchronicznej. Udostępnienie, upowszechnienie Solid Edge ST 4
na obecnych zasadach z pewnością także stanowi krok w kierunku
częstszego wykorzystywania możliwości wynikających z braku
ograniczeń charakterystycznych dla tradycyjnego,
parametrycznego podejścia.
Praktycznie bez ograniczeń
Czym
charakteryzują się najczęściej wersje testowe? Ograniczonym
czasem używania, ograniczoną liczbą uruchomień, ograniczeniami
zapisu. A wersje studenckie? Roczna licencja nie może być
postrzegana jako ograniczenie czasowe, ale najczęściej
pojawiają się restrykcje jeśli chodzi o import, eksport i
zapis plików/modeli z systemów zewnętrznych, bądź utworzonych
w wersji studenckiej danego oprogramowania. Często za tym
idzie brak dostępu do niektórych, nierzadko bardziej
zaawansowanych funkcjonalności, lub też modułów dodatkowych.
W przypadku Solid Edge ST 4 mamy do czynienia z sytuacją zgoła
odmienną. Po pierwsze, nie ma ograniczeń jeśli chodzi o
import, otwieranie plików pochodzących z zewnątrz. Co więcej,
mogę dodać od siebie, iż zdecydowanie poprawiono opcje importu
w stosunku np. do wersji ST 3; te same pliki zapisane do
natywnego formatu w innym programie, otwierane w ST 3
zawierały pewne błędy, natomiast w ST 4 – błędów już nie było
(więcej na ten temat
tutaj).
Po drugie, mimo istnienia ograniczenia w pracy z plikami
natywnymi Solid Edge (pliki zapisane do tego formatu można
otworzyć i edytować jedynie w innej wersji studenckiej Solid
Edge ST 4, a dokumentacja 2D generowana w programie posiada
znak wodny wskazujący na użycie wersji edukacyjnej – czyli
niekomercyjnej), w przypadku eksportu tych plików do formatu
zewnętrznego (np. STEP) nie ma problemu z ich otwieraniem i
edycją w innych systemach. Z takim podejściem nie mieliśmy
chyba wcześniej do czynienia (przynajmniej osobiście się z tym
nie zetknąłem).
Michael Brown
zapytany o to, dlaczego zdecydowano się na taki krok,
odpowiedział prosto: „Rozmawialiśmy z naszymi klientami,
rozmawialiśmy ze studentami i środowiskami akademickimi,
pytaliśmy o to, co najbardziej przeszkadza w korzystaniu z
dotychczasowych programów akademickich, co denerwuje w
ograniczeniach wersji studenckich, a czasem nawet –
uniemożliwia dokładne poznanie działania systemu CAD w różnych
sytuacjach. I postaraliśmy się, aby wersja edukacyjna ST 4
tych wszystkich ograniczeń nie miała”.
Co
z pojawiającymi się dodatkowymi modułami, aplikacjami, etc?
Przed kilkoma
dniami natknąłem się w sieci na informację odnośnie modułu
Sustainability dla Solid Edge. Zacząłem się zastanawiać, czy
moduł ten (może będzie to aplikacja zewnętrzna, a może plug-in
do środowiska Solid Edge ST 4) będą mogli zainstalować i
korzystać z niego także posiadacze licencji edukacyjnej. I co
będzie w przypadku innych dodatków pochodzących od partnerów
Siemens PLM Software. Na to pytanie Michael Brown nie mógł
jeszcze udzielić ostatecznej odpowiedzi, a nie chciał
wprowadzać mnie i moich Czytelników w błąd. Pytanie to
pozostaje zatem otwarte, ale śmiem przypuszczać, iż – nie
będzie problemu z instalacją takich dodatków. A kwestia ich
praktycznego zastosowania – regulowana będzie zapewne tą samą
umową licencyjną, na którą zgodzili się uczestnicy programu
akademickiego, rejestrujący swoją wersję edukacyjną. Innymi
słowy – edukacja tak, komercyjne zastosowania – już nie...
Do tematu postaram
się powrócić, już po opublikowania nowego wydania. Prawdę
mówiąc, nie mogę się doczekać tej chwili...
Maciej Stanisławski
Pełna treść rozmowy, uzupełniona
m.in. o pytania z obszaru „technicznego”,
udostępniona zostanie (po uzyskaniu autoryzacji) na
SolidEdgeblog.pl
„(...) Czołg 7TP, mimo swojego powinowactwa z Vickersami, był
czołgiem jakościowo innym. Wprowadzono prawie bezawaryjny silnik
wysokoprężny o większej mocy wydatnie podnosząc bezpieczeństwo
eksploatacyjne (czołg 7TP był drugim pojazdem bojowym z tego
typu silnikiem na świecie! – przyp. red.), gdyż olej napędowy ma
dużo mniejsze właściwości palne niż benzyna, pogrubiono pancerz,
inaczej rozwiązano niektóre szczegóły. Jego własności terenowe
były dobre (...), własności bojowe były dobre – a już na pewno
był to czołg lepszy niż jego odpowiedniki w armii niemieckiej,
Pz.Kpfw.I i Pz.Kpfw.II.”
A. Jońca, R. Szubański,
J.Tarczyński, Wrzesień 1939: Pojazdy Wojska Polskiego. WkiŁ,
Warszawa 1990, s. 58
Sobota, 03.09.2011 r.
ST 4 za darmo!
Proszę, nie minął tydzień od ostatniego wpisu, a moje słowa
już się sprawdziły – może nie do końca, ale zawsze. Od kilku
dni każdy zainteresowany ma obecnie możliwość testowania
nieodpłatnie Solid Edge ST 4 przez okres 12 miesięcy, z
możliwością jego przedłużenia. Każdy, pod warunkiem jednak,
że... jest studentem. Ograniczeń wiekowych (tudzież kierunku
studiów) w zasadzie nie ma
Korzystając z faktu,
iż w zasadzie podyplomowych studiów dziennikarskich na
wydziale UW jeszcze (sic!) nie ukończyłem, a indeks spokojnie
leży sobie (czyt. „dojrzewa”) w szufladzie, podobnie zresztą
jak praca dyplomowa na temat wydawanego w latach 1958-1959
tygodnika motoryzacyjnego „Auto-moto-sport”, poczułem, iż mogę
skorzystać z oferty skierowanej przede wszystkim do żaków
różnej maści i różnego autoramentu, a studiujących we
wszystkich zakątkach globu.
Piszę „przede
wszystkim”, gdyż z wypowiedzi znalezionych w sieci wynika, iż
szefostwo Siemens PLM Software doskonale zdaje sobie sprawę z
faktu, iż sposób oferowania wersji edukacyjnej sprawi, że
sięgną po nią zapewne nie tylko studenci, ale wszyscy
zainteresowani nowym, ba – najnowszym dzieckiem firmy, w
dodatku wyposażonym w technologię synchroniczną. Do tej pory
dostępna była bowiem wersja demonstracyjna ST 3, z czasowym
ograniczeniem do 30 dni.
Obecnie zaoferowana
wersja edukacyjna ograniczenia takiego nie posiada. Program
„zabezpieczono” natomiast przed niepowołanym użyciem
komercyjnym w ten sposób, iż pliki zapisywane do natywnego
formatu Solid Edge można odczytać i edytować, ale jedynie w
środowisku innej edukacyjnej wersji ST 4. Jak miałem okazję
się przekonać, wyeksportowanie tego samego modelu do formatu
zewnętrznego (np. STEP) sprawia, iż ograniczenia przestają
obowiązywać, ale o tym za chwilę.
Aby zainstalować
darmową – ale pokreślmy: jedynie do użytku niekomercyjnego,
przeznaczoną dla studentów studiów dziennych, wieczorowych i
zaocznych (vide rys. powyżej) wersję edukacyjną Solid Edge ST
4, wystarczy
wejść na stronę producenta, wypełnić krótką ankietę (w
której podajemy także nazwę uczelni i kierunek studiów – w
moim przypadku podanie „dziennikarstwa” nie stanowiło
przeszkody), potwierdzić zapoznanie się z warunkami licencji i
wynikającymi z niej sposobami korzystania z oprogramowania
i... wysłać ją do producenta. Mailem zwrotnym otrzymujemy plik
licencji, który należy zapisać w znanym i łatwym do
odnalezienia miejscu na dysku, a następnie skorzystać z
nadesłanego w tym samym mailu linku i pobrać blisko 2,2 GB
danych – czyli wersję instalacyjną Solid Edge ST 4 w wersji „edu”.
Plik licencji nie działa z komercyjną wersją systemu, także
konieczne jest pobranie z serwera firmy właściwej wersji
edukacyjnej.
Przed instalacją
Solid Edge ST 4 edu, warto usunąć – jeśli taką posiadamy –
wcześniejszą wersję systemu (w moim wypadku było to ST 3,
która została w komputerze, mimo iż już dawno skończył się
okres testowy). Dodam, iż ST 4 nie weszła w kolizję z
zainstalowanym równolegle Solid Edge 2D Drafting v103 (w
wersji polskiej). Wspomnę tutaj, iż pobierana przez nas i
instalowana wersja edukacyjna jest oczywiście anglojęzyczna,
chociaż mamy możliwość wyboru kilku opcji językowych, ale na
polską wersję trzeba będzie kilka tygodni poczekać.
Podczas instalacji
program zwróci się do nas z prośbą o wskazanie położenia pliku
licencji; pamiętając o tym, gdzie zapisaliśmy otrzymany w
mailu plik SElicence.txt, nie będziemy mieli żadnego problemu
z dalszym procesem. Solid Edge ST 4, podobnie jak jego
poprzednie wersje, instaluje się bez problemu. Szkoda, że nie
można tego samego powiedzieć o programach innych producentów.
Co
potrafi wersja edukacyjna?
To samo, co
wersja komercyjna, z zastrzeżeniem, iż modele wykonane w
wersji edu i zapisane do formatów natywnych Solid Edge, można
odczytać jedynie w innej wersji edukacyjnej. Nie ma natomiast
żadnych ograniczeń w imporcie plików. Co więcej, jak miałem
okazję się przekonać, import ten przebiega sprawniej niż w
przypadku ST 3, a np. pliki natywne SolidWorks, które
otwierały się z niewielkimi błędami (więcej na ten temat w
artykule „ST 3 vs ST 4, czyli Solid Edge bez artefaktów”,
dostępnego na SolidEdgeblog.pl), tym razem błędów tych już nie
miały.
Cóż, nie ukrywam, że
bardzo interesowała mnie kwestia eksportu, zapisu do innych
formatów. I tutaj Solid Edge ST 4 oferuje nam kilka metod
zapisu do formatu zewnętrznego. Albo skorzystamy z „Save” lub
„Save as”, albo... z możliwości zapisu z translacją do formatu
zewnętrznego („Save as Translated”). Skorzystałem z tego
ostatniego, wybrałem format *.STP i prosty model, zawierający
w zasadzie jedynie przykłady zaokrąglania krawędzi i otwór
technologiczny, zapisałem w tym formacie. Jak Państwo się
domyślają, chciałem przekonać się, czy ograniczenie w
odniesieniu do modeli zapisanych do formatu Solid Edge
(otwieranie ich jedynie w innej wersji edukacyjnej) dotyczyć
będzie także plików zapisywanych w formatach zewnętrznych.
Mój skromny poligon
doświadczalny pozwolił jedynie na przeprowadzenie testu za
pomocą aplikacji „MoI” (Moment of Inspiration). Wczytałem plik
„wyeksportowany” z edukacyjnej wersji Solid Edge ST 4 i...
zgodnie z moimi przewidywaniami, okazał się on w pełni
edytowalny w innym środowisku programowym!
Warto pochwalić, iż
model otworzył się bezbłędnie (fakt, iż prosty jest jak
przysłowiowa „konstrukcja cepa” i cóż niby miałoby się w nim
popsuć) mimo zapisu do STEP. Nie było także problemu w
eksporcie pliku modelu do formatu 2D *.pdf. Zarówno plik STEP,
jak i wspomniany pdf, można pobrać tutaj (Przyklad_1.stp
|
Przyklad_1.pdf).
Cóż, z powyższego wynika, że:
1. w zasadzie
główne ograniczenie w korzystaniu z pełni możliwości
oferowanych przez Solid Edge ST 4 wynika z warunków umowy
licencyjnej, do której przestrzegania zostajemy zobligowani w
momencie pobrania i instalacji pliku (mam nadzieję, że
opisywanie wersji edukacyjnej nie zostanie zinterpretowane
jako jej komercyjne wykorzystywanie ;));
2. Studenci,
ale także uczniowie techników i pracownicy sektora edukacji
otrzymali wspaniały prezent, całkowicie na koszt Siemens PLM
Software;
3. Należy
mieć nadzieję, iż podobnie jak przypadku powielenia idei
darmowego CAD 2D, również inni producenci idąc śladami Siemens
PLM Software, w niedługim czasie zaoferują edukacyjne wersje
swojego oprogramowania całkowicie za darmo; w zasadzie
traktuję to jako pewnik. A Siemens jawi się tutaj jako
prekursor działań szczególnie przyjaznych dla osób i
instytucji dysponujących bardzo szczupłym budżetem.
Za takim podejściem
– darmowym zaoferowaniem rozwiązania wysokiej klasy – kryje
się coś więcej. Jest to element strategii, w Siemens PLM
Software określanej mianem „GOPLM”. Można zatem spodziewać
się, iż pozostałe oprogramowanie z oferty firmy, zostanie
udostępnione dla celów edukacyjnych – na podobnych warunkach,
chociaż w przypadku NX raczej bym się już tego nie spodziewał.
Ale skoro mowa o „PLM”, to Teamcenter w wersji edu pojawi się
z całą pewnością. Pozostaje jedynie uzbroić się w cierpliwość
i czekać. A czas raczej nie będzie się dłużył, do dyspozycji
mamy bowiem... najnowsze Solid Edge w wersji ST 4!
P.S.
Siemens PLM Software wyraża zgodę na dzielenie się z innymi
studentami raz pobraną wersją instalacyjną Solid Edge ST 4 edu,
pod warunkiem jednak, iż korzystać będą z własnego, uzyskanego
w wyniku rejestracji, pliku licencji. Jest to łatwe do
sprawdzenia, gdyż plik (najprawdopodobniej) przypisany jest do
adresu mailowego, na który został przesłany. Rejestracja
pozwala ponadto na uzyskanie dostępu do forum i pomocy
technicznej (udzielanej drogą mailową)...
Fot.
Motocykl wyścigowy (o pojemności 125 ccm)
zaprojektowany (w Solid Edge) i zbudowany
przez studentów z politechniki w San Sebastian (Hiszpania)
Cytat tygodnia
„Pośpiech sprawdza się jedynie przy... łapaniu pcheł” :)
zasłyszane
Piątek, 26.08.2011 r.
Zapłacimy za PLM. CAD dostaniemy za darmo...
Idę o zakład, iż w ciągu najbliższej dekady powyższe słowa
sprawdzą się nie tylko w przypadku darmowych rozwiązań
zastępujących deskę kreślarską, ale także – w przypadku
rozbudowanych systemów CAD 3D
Zaraz,
zaraz – powie ktoś: przecież już w tej chwili możemy otrzymać,
także za darmo, pełnowartościowe skalowalne rozwiązanie PDM/PLM,
coś na kształt osławionego „pudełka”, będącego rozwiązaniem
dla każdego, bez względu na to, jakich systemów CAD/CAM/CAE
używa.
Dlaczego zatem w
przyszłości mielibyśmy płacić za PLM, a CAD dostawać za darmo?
Cóż, moje przewidywania opieram tylko na obserwacji rynku. Po
pierwsze – dynamicznie rozwijający się rynek usług dostępnych
przez sieć. Po drugie: ilu dostawców darmowych systemów PLM
mogą Państwo wskazać?
A ilu uznanych światowych producentów zdecydowało się na
rozpowszechnianie darmowych aplikacji CAD 2D? Ba, możemy
znaleźć wśród nich także pierwsze zwiastuny darmowego 3D i to
także w obszarze wspomagania wytwarzania (opisywany przeze
mnie w ubiegło tygodniowych nowościach „FreeMill”). Natomiast
PLM za darmo można było otrzymać tylko od ARAS.
Jak takie podejście
do rynku i klienta mogło się, dużej skądinąd firmie, opłacać?
To proste. Z przedstawicielami ARAS miałem okazję spotkać się
i porozmawiać podczas tegorocznego SolidWorks World. I chyba
wtedy, po raz pierwszy w polskojęzycznej „prasie”, zaistniał
ARAS jako dostawca rozwiązań PLM. W każdym razie dowiedziałem
się, iż odpłatnością objęte są usługi, z których ewentualny
klient może chcieć skorzystać. Innymi słowy – rozwiązanie
dostajemy za darmo i jeśli chcemy z niego korzystać, także
komercyjnie, nie musimy płacić nic. Ale nie spodziewajmy się
szybko działającego i skutecznego wsparcia – bo firma tego nam
nie zaoferuje, chociaż nie pozostawi nas także całkowicie
bezradnych.
Ale jeśli
chcielibyśmy zlecić implementację kompletnego rozwiązania, do
dużego przedsiębiorstwa, mającego kilkadziesiąt stanowisk CAD,
CAM, CAE, jakiś PDM, ewentualnie ERP – wtedy rachunek może
okazać się wysoki, chociaż – jak zapewniają przedstawiciele
firmy – niższy, niż w przypadku innych uznanych rozwiązań.
Cóż, sceptyk, który
obudził się we mnie, podszeptywał, iż „cóż może być warte coś,
co każdy może mieć za darmo”. Ale z drugiej strony, mnie
samego zawsze bardzo bolał fakt, iż niektórzy (zwłaszcza
potencjalni i niedoszli zarazem reklamodawcy) taką samą miarę
stosowali w odniesieniu do mojej działalności – i nie chodzi
tu tylko o CADblog, ale i o wcześniejsze inicjatywy/tytuły
itp. Tak, coś, co można otrzymać za darmo, czasem okazuje się
wartościowe. I demonstracja możliwości ARAS, której byłem
świadkiem, istotnie ukazywała, iż to rozwiązanie może być –
ba, jest! – naprawdę dobrej klasy. A jeśli ktoś z Państwa
jeszcze w to wątpi, niech jego wątpliwości rozwieje fakt, iż w
tym tygodniu ARAS został partnerem Autodesk w obszarze
rozwiązań PLM/PDM. Jego Arad Innovator doczeka się dzięki temu
wersji dopasowanej „fabrycznie” pod współpracę z Inventorem,
AutoCAD'em, Vaultem i Publisherem i pomoże klientom – tutaj
cytat z oficjalnej informacji prasowej: „szybciej osiągnąć
rynek, szybciej wprowadzić lepszy produkt, lepszą jakość,
wygenerować większy zysk”. Skąd to znamy? Z innych materiałów
marketingowych, dotyczących rozwiązań PLM. Ale nie mamy
najmniejszych podstaw, by twierdzić, iż nie jest to prawdą, o
czym wielokrotnie – przy okazji poruszania tematyki związanej
z PLM – miałem okazję pisać.
O tym, jak ważny
jest PLM i jaki ma wpływ na wybór oprogramowania CAD, CAM
etc., świadczyć mogą ubiegłoroczne i tegoroczne „roszady” w
obszarze oprogramowania CAD używanego przez dostawców OEM
(także dla sektora automotive), jak i wśród samych producentów
samochodów (casus NX i CATIA). Decydenci ADSK najwyraźniej
zdali sobie z tego sprawę, iż nawet pozorne pozostawanie
obojętnym wobec PLM na dłuższą metę może okazać się błędem
strategicznym numer jeden. A kto wie, czy już nie jest trochę
za późno? Z drugiej strony rozwiązania z portfolio ARAS wydają
się być idealne dla dostawcy oprogramowania, które liczy się w
dziesiątkach różnych aplikacji, pochodzących jakże często od
różnych producentów, a logo Autodesk zawdzięczających
przeprowadzonym przez rzeczoną ADSK akwizycjom. Nawiasem
mówiąc, może strategia DS przyjęta w stosunku do SolidWorks
(rozwoju narzędzi do wymiany danych, zarządzania informacją i
współpracy między użytkownikami) ma również w tym
uzasadnienie?
Gdzie
jednak jest tu miejsce na darmowy CAD i płatny PLM?
Otóż CAD jako
taki trudno byłoby potraktować jako „usługę” i w takim
charakterze sprzedawać, i na nim zarabiać. Usługą może być
zaprojektowanie czegoś w CAD, ale sam system 2 lub 3D – nie
bardzo. Przynajmniej ja tego nie widzę. Chyba, że będzie to
rozwiązanie sieciowe, do pracy w chmurze, na przykład z opłatą
abonamentową. A jednak obecny rozwój darmowych aplikacji
CADowskich na to nie wskazuje. Co innego PLM...
O ile łatwiej
wyobrazić sobie, iż kupujemy usługę integracji naszych
programów, aplikacji, systemów zarządzania danymi w jeden
spójny organizm, zawiadywany oczywiście przez jakąś platformę,
czy też – żeby uniknąć skojarzeń – przez jakiś program
posiadający zdolność zaimplementowania do swojego środowiska
wszystkiego, co napotka. Czy taki będzie właśnie ARAS? O tym
zapewne przekonamy się już niebawem...
A tak przy okazji:
oficjalna prezentacja najnowszej wersji NX będzie miała
miejsce w połowie października, podczas Siemens PLM Connection.
Mam nadzieję, iż dane mi będzie przekazać Państwu informacje z
tzw. „pierwszej ręki”. Jeśli chodzi o SolidWorks 2012, już 21
września poznamy oficjalnie nowości, które najprawdopodobniej
obejmą jednak nie obszar modelowania, na co wielu z nas czeka
z utęsknieniem, co „ulepszenia w zakresie automatyzacji,
wydajności, jakości oraz łączności.”. Czy dostrzegają w tym
Państwo echa PLM? Ja bardzo wyraźnie.
A jeśli chodzi o
darmowe rozwiązania CAD, CAM, CAE, a także PDM i PLM, o
których staram się wspominać na łamach CADblog.pl. Od kilku
Czytelników napłynęły sugestie, iż może warto byłoby
przygotować wystąpienie na ten temat, chociażby podczas
najbliższej Wirtotechnologii. Przyznam szczerze, iż brzmi to
interesująco, ale... Czas, czas i jeszcze raz czas. Co prawda
domknięcie e-wydania, jak również historycznego (i
histerycznego – bo histerycznie spóźnionego o prawie rok)
wydania papierowego spędza mi obecnie sen z powiek, mimo iż
wydaje się być tuż, tuż, ale nie wiem, czy będę w stanie
znaleźć czas, by do października przygotować sensowną i
atrakcyjną w formie prezentację, która mogłaby spotkać się z
Państwa uznaniem. Cóż, zachęcam do zgłaszania swoich uwag w „tem
temacie”, a także deklarowania chęci uczestniczenia w
ewentualnej prezentacji. Może to zmobilizuje mnie do zakasania
rękawów i przygotowania czegoś na temat prawie w ogóle nie
poruszany w innych miejscach sieci, nie licząc może bloga na
temat oprogramowania dla Linux'a (link
tutaj), a także portalu poświęconego szeroko rozumianym
analizom MES (link
tutaj)...
Pozdrawiam
I wracam do redagowania wywiadu dotyczącego Cortony3D. Jak PLM,
to PLM ;)
„Pożytek z systemów CAD: dokumentacja techniczna (papierowa)
samolotu Boeing 747 Jumbo-Jet ważyła więcej, niż on sam...”
zasłyszane
Piątek, 19.08.2011 r.
Powrót do normalności?
Zamykanie wydania zamykaniem wydania, a o oglądalność strony
dbać jednak trzeba. Stąd mimo zapowiedzi w ostatnim
newsletterze – jednak aktualizacja. Tym bardziej, że jak
mawiają niektórzy nie lubiani zresztą przeze mnie celebryci:
„dzieje się”
O tym, co oficjalnie
dzieje się w świecie CAD, można przeczytać w „tegotygodniowych”
aktualnościach. Zwracam tutaj szczególną uwagę na webinarium
organizowane przez Siemens Industry Software (nareszcie coś po
polsku :)), a także – na darmowy system CAM – FreeMill
(udostępniony przez producenta VisualMill), dostępny bez
ograniczeń. Szczerze polecam amatorom darmowego
oprogramowania! Wracając jednak do tytułu niniejszego wpisu...
Otóż dzisiaj udało mi się wreszcie zakończyć kolejny artykuł
dla czasopisma „STAL” (wiem, wiem – nie mam czasu, by
udostępnić e-wydanie, o papierowym numerze nie wspominając, a
tutaj tymczasem... cóż, „tati lajf”...
Podczas jego pisania
zacząłem zastanawiać się nad liczbą aktualizacji, wznowień,
zmian wprowadzanych w oprogramowaniu CAD. Czasem zmian
zasadniczych, jaką np. było niemalże powszechne dostosowanie
UI systemów CAD do standardów nowych aplikacji MS Office.
Tutaj chlubnym wyjątkiem jawił się Kompas-3D, który
użytkownikowi pozostawiał możliwość dokonania wyboru: czy chce
pracować ze starym menu, ze starym interfejsem użytkownika,
czy też woli „przesiąść się” na nowy. Ba, okazuje się, że w
większości systemów istniała możliwość „przywrócenia” wyglądu
starego menu, ale czasem wymagało to daleko idących
interwencji użytkownika w opcje ustawień wyglądu aplikacji
itp. W Kompasie realizowało się to jednym kliknięciem.
Problem aktualizacji
i nowości w oprogramowaniu poruszył ostatnio na swoim blogu
Deelip. Pisząc o jego partnerstwie z SolidWorks, nie mogłem
przeoczyć najnowszego wpisu, dotyczącego zresztą
oprogramowania PTC. Mniejsza jednak z PTC, moją uwagę zwrócił
dosyć ciekawy fragment, w którym mój ulubiony zagraniczny
bloger (Deelip) powołuje się na wpisy innego bloggera, Steva
Johnsona. W zasadzie nie tyle na „wpisy”, ile na regularnie
powtarzające się cykle postów pt. „Powrócić
do normalności”, a dotyczące... m. in. sposobu na
powrócenie do poprzednich ustawień i poprzedniego wyglądu
nowych wersji AutoCAD'a. Cykl miał swoje odsłony w kolejnych
latach, poczynając na 2009, a na obecnym roku (i ADSK 2012)
kończąc. Co więcej, właśnie te posty cieszyły się największą
oglądalnością.
Dlaczego? Cóż, jego zdaniem oprogramowanie CAD to przede
wszystkim narzędzie wykorzystywane w codziennej pracy. I
ludzie chcą używać go w taki sposób, do jakiego nabrali
przyzwyczajenia (casus Solid Edge ST, w którym i tak większość
użytkowników nie korzysta z możliwości modelowania
synchronicznego, ale oczywiście – mają wybór), a nie w taki,
jaki wymuszają producenci. Większość z nas wybiera metody
pracy znane od lat, szczególnie gdy chodzi o interfejs
użytkownika, skróty klawiaturowe etc. Osobiście jako DTPowiec
cały czas korzystam ze skrótów zdefiniowanych lata temu dla
Quark Xpress, mimo że od dłuższego czasu pracuję w środowisku
Adobe InDesign (i oczywiście e-wydania CADblog.pl są w nim
przygotowywane). A niechęć do zmian bywa bardzo silnie
zakorzeniona – czego dowodem może być fakt, iż Pajączek kurzy
się na półce (niestety), a FrontPage jakoś „daje radę”,
wspierany skryptami i dodatkami czerpanymi obficie z różnych
samouczków HTML...
Pozdrawiam i spokojnego weekendu
Maciej Stanisławski
„Jest w świecie jeden czynnik, z którym się nikt w swoich
planach i w swoim działaniu nie liczy, a przez który wszystko
się może rozbić, zawieść, popsuć – to głupota ludzka...”
Henryk Sienkiewicz,
za: Waldemar Łysiak „Robi się głupio”, Uważam Rze nr 27/2011 s.
99
Piątek,
12.08.2011 r.
Polskiego super-samochodu nieoczekiwany ciąg dalszy
Pamiętają Państwo artykuł na temat „Veno Automotive”? Projektu
i planów rozpoczęcia produkcji polskiego supersamochodu? Temat
ten poruszyłem w wydaniu 2(3)2009 e-czasopisma CADblog.pl (na
stronach 26-35). Pojawił się, przemknął także przez portale i
prasę motoryzacyjną i... zapadła cisza, nie licząc
pojawiających się na łamach „Pulsu biznesu” publikacji
dotyczących spółki, która produkcją auta miała się zająć.
Minęły dwa lata i... samochód można oglądać na ulicach,
chociaż nie było to dane każdemu. Przynajmniej na razie...
Nie będę wracał do
samego początku – tutaj chętnych odsyłam do wspomnianego
wydania, tudzież do artykułu udostępnionego (częściowo) w
naszym serwisie (link
tutaj). Powiem jednak, iż kiedy w maju br. otrzymałem
informację prasową o nowym projekcie pod nazwą (kryptonimem?)
„Arrinera”,
w którym bez trudu
rozpoznałem opisywany wcześniej „Veno”, odniosłem się do niej
(do owej informacji) dosyć sceptycznie. Rzuciłem okiem –
najwięcej można było przeczytać o Lee Noble'u, zaangażowanym w
projekt – i temat odłożyłem, jak to się mawia: „ad acta”,
chcąc do niego powrócić za jakiś czas. I powracam teraz, już
blisko miesiąc po oficjalnej premierze jeżdżącego prototypu.
Veno
Automotive (obecnie Arrinera) opisywana na łamach CADblog.pl
2(3)2009
– Odbyły się już
testy jeżdżącego prototypu, a w czerwcu 2011 roku odbędzie się
jego prezentacja dla zamkniętego grona inwestorów – te słowa w
maju br. wypowiedział Łukasz Tomkiewicz, Prezes Arrinera
Automotive – spółki, która podjęła się realizacji tego
ambitnego zadania.
Dodam od siebie, iż
zadanie to polegało na podjęciu pałeczki w sztafecie
zapoczątkowanej przez Veno Automotive. I doprowadzenie
projektu „Veno” do finału, co tym razem szczęśliwie miało
miejsce. A że pod inną nazwą – cóż.
Wielką niespodzianką
był natomiast fakt, kto – teoretycznie – stanął za tym
projektem: Lee Noble. We wspomnianym, udostępnionym mi
materiale prasowym, mogliśmy przeczytać na jego temat m.in.:
„(...) wybitny brytyjski konstruktor, który był
zaangażowany w projekt budowy prototypu supersamochodu Veno,
nazywanego obecnie Arrinera. Lee Noble obecnie skupia się nad
pracami nad swoim nowym pojazdem oraz opracowywaniem
supersamochodu w wersji przedprodukcyjnej dla polskiej firmy
Arrinera Automotive S.A., w którym to będzie zawarta
kwintesencja jego 30-letniego doświadczenia w produkcji
ultraszybkich samochodów o doskonałych właściwościach
jezdnych. Lee Noble jest także członkiem Rady Nadzorczej i
udziałowcem firmy Arrinera Automotive S.A.”. I dalej:
„(...) Podstawą w projektach samochodów
sportowych opracowywanych przez Noble'a jest wyjście od
lekkiej kratownicy przestrzennej, potężnego silnika i
aerodynamicznego, sportowego nadwozia. Prawie wszystkie
samochody projektu Noble'a mają silnik usytuowany przed osią
tylną, co sprawia, że samochody te wyjątkowo dobrze się
prowadzi”...
Za mechanizm
otwierania masywnych drzwi odpowiadał Lee Noble.
Ale nie tylko do tego ograniczył się jego udział w
projekcie... fot. Interia
Pojawia się zatem pytanie: jaki był udział Lee Noble'a w
projekcie Veno, w jakim zakresie zaangażował się w prace
Arrinera Automotive, w jakim stopniu supersamochód można
nazwać „polską konstrukcją”? Informacja prasowa nie przynosiła
na to pytanie odpowiedzi, trzeba było poczekać dopiero do
oficjalnej prezentacji, która – chociaż uległa pewnemu
poślizgowi, jednak miała miejsce. A samochód faktycznie
poruszał się po ulicach Warszawy, i to nie tylko na lawecie, o
czym świadczą poniższe zdjęcia, pochodzące z serwisu
motoryzacyjnego motoryzacja.interia.pl.
I
to właśnie podczas prezentacji można było usłyszeć, że:
1. samochód został zaprojektowany i zbudowany w Polsce
(pomijając oczywiście np. silnik pojazdu, pochodzący z
koncernu General Motors);
2. zasadniczy projekt, koncepcja, kształt i rozwiązania
nadwozia w obecnej postaci są dziełem polskich konstruktorów,
inżynierów i designerów;
3. udział Lee Noble'a na tym etapie projektu był istotny, ale
sprowadził się do wskazówek i zmian nadwozia pod kątem
zwiększenia bezpieczeństwa biernego (m.in. on zasugerował
rezygnację z wersji z otwartym nadwoziem), odpowiadał także za
przekonstruowanie systemu podnoszenia drzwi;
4. wersja prezentowana oficjalnie to prototyp, wersja seryjna
będzie się od niego różniła z zewnątrz w zasadzie...
stylizowanym znaczkiem „Lee Noble”, podkreślającym udział
wybitnego Brytyjczyka w polskim (!) projekcie.
5. Lee Noble odpowiada za opracowanie zawieszenia i wersji
produkcyjnej ramy finalnego pojazdu, z kolei polska strona –
za nadwozie wykonane z włókna węglowego i wnętrze bolidu...
Próbne
tablice, droga publiczna. Marzenie o polskim super samochodzie
ziściło się
nie tylkow postaci Leoparda z mieleckiej fabryki...
fot. Interia
Wydaje mi się, że rozumiem intencje polskich udziałowców.
Jeśli samochód ma znaleźć nabywców za granicą (a na nasz rynek
zbytu, bądźmy szczerzy, chyba nie ma co liczyć), osoba Lee
Noble'a powinna to umożliwić. Będzie można nabyć relatywnie
niedrogi samochód z klasy „super aut”, firmowany przez
autorytet w tej dziedzinie. Projekt jeszcze nigdy nie był tak
bliski realizacji. Czy marzenia się spełnią?
„(...) Pierwotnie zakładano, że 3-centymetrowa szczelina między
ścianką (płytką) zewnętrzną i wewnętrzną kadłuba zostanie
wypełniona popiołem drzewnym jako dodatkową, wyhamowującą
pociski warstwą, która winna polepszyć odporność pancerza. Z
uzyskaniem popiołu były kłopoty, a próby wykazały, że taka
warstwa nie ma praktycznego wpływu na przebijalność. Eksperyment
przestrzeliwania płyt prowadzono z wypożyczonego na parę godzin
cekaemu sprowadzonego z barykady na polecenie kpt. > Krybara <,
z popiołu zrezygnowano, a zamiast tego odstęp między płytami
zwiększono z 3 do 6 cm. Próby dowiodły, że taki odstęp jest
korzystniejszy...”
Jan Tarczyński:
„Kubuś”, Pancerka Powstańczej Warszawy. Wydawnictwo ZP, Warszawa
2008
Wtorek, 2.08.2011 r.
Niepotrzebna?
Przed kilkoma dniami otrzymałem interesującego maila od
Arthura Sextona (z Solid MasterMind), w którym poinformował
mnie o interesujących (w zasadzie: zdumiewających) wynikach
pewnego sondażu przeprowadzonego wśród użytkowników Solid Edge
ST...
Otóż z badania
wynikało, iż blisko 60% respondentów w codziennej praktyce
projektowej nie korzysta z technologii synchronicznej, tylko
pracuje w oparciu o tradycyjne podejście do modelowania! Artur
sugeruje oczywiście, by czym prędzej zapoznać się z
tutorialami dostępnymi na jego
portalu, zwłaszcza tymi dotyczącymi możliwości migracji ze
środowiska 2D do 3D. O tym, że w tym celu należy wykupić
abonament, pozwalający na korzystanie z pełni zawartości
serwisu, jak łatwo się domyśleć – nie wspomina. ale wydaje
się, że... chyba warto. Liczba zarówno prezentacji wideo, jak
i innych form publikacji, jest imponująca.
Zastanawiające jest
co innego: otóż oczekujemy już wszyscy na udostępnienie
czwartej odsłony Synchronous Technology, która w pierwszej
wersji pojawiła się trzy lata temu. I nadal ponad połowa
użytkowników Solid Edge nie wykorzystuje możliwości z nią
związanych. Wniosków z tej sytuacji można wyciągnąć kilka:
Po pierwsze:
że Solid Edge ST jest na tyle dobrym narzędziem, że spokojnie
spełnia stawiane mu wymagania nawet przy korzystaniu tylko z
możliwości tradycyjnego modelowania (parametryczne, z historią
operacji);
Po drugie: że
technologia synchroniczna nie jest potrzebna, co wynika z
pierwszego. Chociaż wydaje się, że lepiej użyć sformułowania:
nie jest niezbędna... Zwłaszcza, że osoby, które zaczęły z
niej korzystać, nie wyobrażają sobie powrotu do poprzedniego
środowiska;
Po trzecie:
że prawdziwy „boom” na Solid Edge ST dopiero przed nami, gdy
większość użytkowników przekona się, ile korzyści może
przynieść modelowanie synchroniczne.
„W jednym z
wywiadów prasowych Łukasiewicz opowiadał o dalszych kłopotach
związanych z wynalazkiem: > Próbuję świecić, oczywiście w lampie
od oleju. Zbiornik zapala się od wewnątrz, rozsadza i omal mnie
nie poparzyło (...) udaję się do słynnego blacharza
Bratkowskiego <. Był to znany we Lwowie producent (od 1845 r.) i
konstruktor lamp olejnych, z którym rozmowę tak później
relacjonował: > Panie! Lampy mi trzeba na to a na to – takiej a
takiej! Próbujemy, poprawiamy... było już cokolwiek.< Dalsze
prace konstrukcyjne doprowadziły do zbudowania lampy o
cylindrycznym kształcie, w której zbiornik na paliwo zrobiony z
grubej blachy zabezpieczał przed pożarem. Rurkowy palnik
osłonięty został perforowaną przesłoną, która pozwalała na
prawidłowy przepływ powietrza, zaś specjalny kominek osłaniał
ssący, porowaty knot, zapewniający ekonomiczne spalanie się
nafty..."
D. Janowska, M.
Wieliczko: Lampy naftowe ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Krośnie.
Papirus, Rzeszów 1990.
Czwartek,
28.07.2011 r.
ChromeCAD 1.0? Chyba jeszcze za wcześnie...
Przynajmniej do czasu, aż Chromebook osiągnie cenę zbliżoną do
tabletu. Bo w chwili obecnej, zwłaszcza na naszym rynku, za
model produkowany na zlecenie Google przez Samsunga, trzeba
zapłacić ok. 1800 złotych. A to stanowczo za drogo. Za tą cenę
można mieć budżetowego laptopa (albo notebooka dobrej klasy),
opłacony dostęp do Internetu i zainstalowaną darmową
przeglądarkę Chrome :). Ale co z tym wspólnego ma CAD?
Zacznę od początku...
Przed kilkoma dniami
oddałem się rozważaniom na temat przyszłości tanich lub zgoła
darmowych rozwiązań CAD, dostępnych na urządzenia mobilne i –
jak z tego wynika – pracujące w chmurze. Inspiracją do tych
rozważań był artykuł opublikowany w Desktop Engineer,
autorstwa CEO SolidWorks. I wspomniałem w tym tekście o
Chromebook'u, opracowanym równolegle przez dwóch dostawców (Samsung
i Acer) na zlecenie Google'a.
Czym
jest Chromebook?
Trzy razy
„bez”: bez pulpitu, bez lokalnie zapisanych danych, bez
zainstalowanych aplikacji. „Zaczęło się od solidnej
wyszukiwarki, później pojawiły się kolejne usługi internetowe,
a w końcu system operacyjny do telefonu i tabletu. Teraz w
krajach Europy Zachodniej do sprzedaży trafiły dwa pierwsze
komputery wyposażone w system Google – Chrome OS (...)”.
Tymi słowami rozpoczyna się redakcyjny test przeprowadzony
przez Komputer Świat, któremu poddano pierwszy z modeli
notebooke'a (vide foto). Chociaż w jego przypadku lepsze
będzie określenie „netbook”. Dlaczego? Otóż zamiast systemu
operacyjnego w tradycyjnym słowa znaczeniu, znajdziemy w nim
zainstalowaną... szybko uruchamiającą się przeglądarkę
internetową, bazującą właśnie na znanej już z pecetów i maców
„Chrome”. Komputer jest wyposażony w dysk twardy, a w zasadzie
w SSD o pojemności 16 GB (!), który służy jedynie do
przechowywania plików tymczasowych potrzebnych do uruchomienia
kolejnych aplikacji. Aby korzystać z „netbooka”, należy mieć
konto w Google (tzw. gmaila), gdyż netbook jest w zasadzie...
terminalem usług dostępnych dzięki Google, z którymi łączy się
za pośrednictwem Chrome OS. I to jest główna różnica między
nim, a do tej pory znanymi przenośnymi personalnymi
komputerami.
Komputer uruchamia
się bardzo szybko, od momentu włączenia zasilania jest gotowy
do pracy po niecałych 9 sekundach. Czas pracy na baterii
wynosi ponad sześć godzin (przy włączonym Wi-Fi i intensywnym
korzystaniu z Internetu), co plasuje go wysoko wśród mobilnych
urządzeń.
Użytkownikowi odpada konieczność kupowania licencjonowanego
oprogramowania, do wszystkich usług (ale w tym także płatnych)
ma dostęp poprzez przeglądarkę. Pliki przechowuje „w chmurze”,
gdzieś tam na serwerach sieciowych, także jego zasoby nie są
narażone na uszkodzenie i utratę w przypadku awarii lub
kradzieży netbook'a. Tyle jeśli chodzi o zalety.
Warto zwrócić
uwagę na zmiany w układzie klawiatury. Dobrze, że nie
zrezygnowano z QWERTY ;)
Lista wad jest
dłuższa. Klawiatura jest inna w stosunku do zwykłych
notebooków/laptopów. Zrezygnowano z klawiszy funkcyjnych,
zamiast CapsLock'a znajdziemy klawisz szybkiego
wyszukiwania... to w zasadzie nie są wady, ale zmieniony układ
klawiszy, a także touch-pad pozbawiony przycisków zmuszają do
zmiany przyzwyczajeń. Mimo pamięci operacyjnej wielkości 2GB,
netbook okazuje się czasem za wolny, np. przy odtwarzaniu
bardziej złożonych multimediów; zachodzi obawa, iż w przypadku
pracy, nawet „w chmurze”, ze złożonymi modelami CAD, możemy
mieć podobne problemy. Poważną wadą jest także brak możliwości
pracy w trybie „off-line”. Do uruchomienia systemu konieczny
jest dostęp do Internetu, a nie wszędzie znajdziemy Wi-Fi.
Krytykowane są także aplikacje oferowane przez Google.
Czy da się
pracować z systemami CAD?
Owszem. Nie ma problemu z korzystaniem za pośrednictwem Chrome
np. z AutoCAD WS. Przyznam nawet, że komfort pracy jest
znacznie wyższy, niż w przypadku korzystania z przeglądarek
typu Firefox, o Explorerze nie wspominając. Cóż z tego, kiedy
mały ekran nie ułatwia pracy w środowisku darmowego,
sieciowego AutoCAD'a.
Tego problemu nie ma w przypadku pracy ze Sketch'Upem. Ten
darmowy system CADowski rozwijany przez Google zyskuje na
popularności zwłaszcza wśród osób związanych z branżą
architektoniczną, lub GIS. Czy Google będzie miał coś w
zanadrzu także dla branży mechanicznej? Zobaczymy. A skoro
mowa była o SketchUp'ie, to warto wspomnieć także o Pythonie
OCC (vide fot. poniżej). CAD 3D pracujący w okienku mobilnego
tabletu lub „netbooka” jest coraz bliżej.
PythoonOCC
dostępny poprzez Sieć...
Co
to oznacza dla inżynierów-projektantów?
Dave Vogler
na swoim blogu pisze, iż tendencja jest jasna: więcej rzeczy
robionych w sieci, a nie lokalnie. I wpisuje się to znakomicie
w dywagacje Bertranda Sicota (link
tutaj).
A jednak w chwili obecnej, nie licząc może platformy V6,
brakuje specjalistycznych rozwiązań CADowskich pozwalających
szerokiemu gronu użytkowników na pracę poprzez Internet. Pracę
polegającą na czymś więcej, niż przeglądanie plików i wymiana
maili. W zasadzie możemy wskazać jedynie na te wymienione we
wcześniejszym akapicie, pod warunkiem, że określenie
„specjalistyczne” potraktujemy z przymrużeniem oka. Ale możemy
być pewni, że będzie ich więcej. Przecież jeszcze nie tak
dawno nikomu nie śniły się mobilne stacje robocze. A dekadę
wcześniej rewolucją było udostępnienie rozwiązań CAD 3D na PC.
Pozdrawiam serdecznie
Maciej Stanisławski
Na poniższych
zdjęciach AutoCAD WS uruchomiony w okienku przeglądarki
Chrome...
Ekran logowania
do systemu AutoCAD WS. Wystarczy adres mailowy i hasło...
...aby
rozpocząć pracę z aplikacją dostępną przez przeglądarkę
internetową. W tym wypadku Google Chrome...
Źródła:
Korzystałem z tekstu Dave'a Voglera pt.: „Chromebook i co to
znaczy dla inżynierów projektantów” (tutaj),
a także z testu pt.: „Z przeglądarką zamiast systemu”
opublikowanego w „Komputer Świat 16/2011”, s. 32
„(...) Auta
amerykańskie wygrywały komfortem jazdy. Składała się na niego
miękka praca zawieszenia, doskonałe wyciszenie
kabiny i szereg gadżetów, nieobecnych w modelach ze Starego
Świata. Na przykład kierownica o regulowanym położeniu.
Jak anegdota brzmi dziś odpowiedź inżyniera Mercedesa na pytanie
żurnalisty: Dlaczego nie można dopasować sobie kierownicy?
– Pracowaliśmy latami, żeby ustalić jej idealną pozycję i teraz
mamy to zepsuć?! – parsknął poirytowany.”
Michał Kij,
„Osobiście” w Automobilista nr 7/2011, s. 83
Środa,
20.07.2011 r.
DraftSight
2Day, kolejny CAD 3D za darmo, NX 8.0 i inne...
Czasem lepiej nic nie pisać, niż pisać o niczym... Ten
sparafrazowany cytat z Tadeusza Kotarbińskiego może dobrze
oddać przerwę w aktualizacji CADblogowej „blogosfery”, jak
nazwałem ten dział po ostatnim niewielkim przemeblowaniu
serwisu...
Nie jest to jednak
prawdą, a dzisiaj zamieszczone aktualności najlepiej wskazują
na to, iż jest o czym pisać. Chociażby o najnowszej, niemalże
„po cichu” (nie licząc wczorajszego newslettera rozsyłanego o
godzinie 2.30 w nocy naszego czasu) udostępnionej nowej
aktualizacji dla DraftSight, pod którą tak naprawdę kryje się
nie tyle Service Pack 2, co nowa wersja – V1R1.2, jak
przytomnie zauważył jeden z moich Czytelników. O tym jednak
więcej postarałem się zamieścić na
Swblog.pl, tam też odsyłam wszystkich zainteresowanych.
Drugim newsem dnia (a może jednak powinien być pierwszy?) jest
z pewnością przejęcie Alibre przez 3D Systems, firmę, która
konsekwentnie stara się realizować plan zmierzający do
zaoferowania swoim klientom kompletnych rozwiązań do budowy
funkcjonalnych prototypów, skupiając w swoim portfolio nie
tylko rozwiązania sprzętowe do szybkiego prototypowania i
wytwarzania (ang. rapid prototyping i rapid manufacturing),
ale także programowe: akwizycja Alibre jest tego dobitnym
przykładem. Ba, razem z „dobrodziejstwem inwentarza” oznacza
to także przejęcie „Moment
of Inspiration”, znakomitego i niedrogiego modelera
bezpośredniego 3D, od mniej więcej pół roku oferowanego w
pakietach razem z Alibre Design. Innymi słowy wśród firm
oferujących programowe rozwiązania cadowskie, w portfolio 3D
Systems znajdziemy Sycode (Deelipa Menezesa, o jej przejęciu
pisałem przy okazji testowania możliwości systemów CAD
tutaj) i obecnie Alibre, z oferowanymi przez nią Alibre
Design i wspomnianym
MoI.
Deelip skorzystał z
okazji i przeprowadził szybką rozmowę mailową ze swoim obecnym
przełożonym, prezesem 3D Systems – Abe Reichentalem, dotyczącą
m.in. realizowanej przez firmę strategii. Zwrócił oczywiście
uwagę na fakt, iż firma w ciągu ostatnich lat przejęła co
prawda wiele mniejszych przedsiębiorstw, ale raczej
oferujących „drukarki 3D” (np.
Bytes from Bites ), natomiast ostatnie dwie akwizycje
dotyczyły firm oferujących usługi i programy CAD...
– Obecna akwizycja,
nabycie Alibre jest zgodne z naszą strategią zmierzającą do
demokratyzacji dostępu i przyspieszenia rozpowszechniania
niedrogich rozwiązań „od projektu do druku 3D”, które pomogą
nie tylko profesjonalistom, ale także amatorom i pasjonatom w
tworzeniu gotowych, pełnowartościowych modeli 3D. Zgodnie z
tym nabyliśmy także kilka firm oferujących usługi w zakresie
wytwarzania nietypowych części „na żądanie” (ang. „print on
demand” – przyp. redakcji), jak również firmy produkujące
tanie maszyny do szybkiego prototypowania. W ten sposób
oferujemy klientom pełne spektrum rozwiązań w jednym miejscu –
odpowiada Abe.
– Więc 3D Systems, oprócz firmy kojarzonej stricte z rynkiem
Rapid Prototyping, teraz staje się także dostawcą
oprogramowania CAD. Czy fakt nabycia Alibre wpłynie w jakiś
sposób na relacje z innymi producentami systemów CAD? –
pytał Deelip.
– Nie uważam 3D Systems za firmę będącą dostawcą systemów CAD,
ale raczej – upowszechniającą kompletne rozwiązania do
szybkiego prototypowania – wyjaśniał szef 3D Systems. – Naszym
celem jest poszerzenie, uzupełnienie doskonałej oferty
rozwiązań czołowych dostawców CAD o niedrogie narzędzia
biurowe, w tym maszyny 3D.
Dlaczego Alibre?
Jak wynika z wypowiedzi Abe Reichentala, jego zdaniem Alibre
opracowała wydajne, niedrogie narzędzia projektowania 3D,
które umożliwiają wielu firmom rozszerzanie i uzupełnianie
oferty, zwiększanie liczby pracowników poprzez zaoferowanie
niedrogich stanowisk pracy, jak również dostarczając w ten
sposób wielu profesjonalnym projektantom i inżynierom
opłacalne cenowo narzędzie, które wspiera ich hobby, ale także
własną przedsiębiorczość (działalność w domu). Ta cena, a w
zasadzie – jej niższy przedział, w połączeniu z możliwościami
oprogramowania, wpisały się w dalekosiężne plany rozwoju 3D
Systems. Stąd decyzja o przejęciu firmy.
Przejęcie nie będzie
jednak oznaczać, iż marka Alibre zniknie z rynku. Plany 3D
Systems zakładają rozwój oprogramowania pod jego
rozpowszechnioną już marką i to nie tylko w kierunku
zwiększania jego możliwości pod kątem druku 3D i szybkiego
prototypowania.
Kolejny CAD 3D za
darmo?
Z rozmowy z Deelipem wynika, iż firma może planować...
oferowanie użytkownikom Alibre Personal Edition bezpłatnie, na
wzór działań podjętych w ostatnim czasie przez ADSK (Autodesk
123D).
– Jestem
zwolennikiem demokratyzacji dostępu i przyspieszenie
rozpowszechnienia niedrogich rozwiązań „3D-to-print”, w ramach
programów i inicjatyw, które są trwałe, skalowalne i korzystne
dla klientów – mówił Abe Reichental.
Deelip zwraca jednak
uwagę, iż praca w środowisku modelowania bezpośredniego (jak w
123D) jest łatwiejsza, niż tradycyjne parametryczne podejście
obecne w Alibre Design, z historią operacji i wynikającymi z
jej obecności konsekwencjami. A owa łatwość może być
czynnikiem decydującym w przypadku rynku klientów „DIY” („Zrób
to sam”, ang. Do It Yourself). Więcej na blogu Deelipa,
tutaj.
Pozdrawiam serdecznie
ms
P. S.
A co nowego w (i co dalej z) NX 8.0? Cóż, pozostaje czekać na
oficjalną premierę, tudzież na udostępnienie informacji o tym,
kiedy owa premiera będzie miała miejsce...
Obowiązuje całkowite
embargo na informacje związane z NX 8. Internet jest
monitorowany przez Siemens PLM Software, także można natknąć
się jedynie na ślady po przeciekach. Nie zapominajmy, że to NX
jest flagowym produktem dawnej UGS, stanowi trzon rozwiązań
PLM oferowanych przez (nomen omen) Siemens PLM Software i w
jego przypadku – inaczej niż z Solid Edge ST – firma nie
pozwala sobie na kontrolowane przecieki...
Podobnie przyjdzie jeszcze trochę poczekać na odpowiedź na
kolejne moje pytanie: na jaki system zdecyduje się Volkswagen
Group?
„Świat Twoją
stacją roboczą...” (The World as Your Workstation)
Iksiński, inżynier sprzedaży, umawia się na lunch z klientem.
W trakcie spotkania (i posiłku), patrzy na tablet, na którym
wyświetlany jest model 3D produktu, którego spotkanie dotyczy.
Ba, widoczne są na bieżąco dokonywane zmiany w modelu, gdyż
dwaj inżynierowie z firmy Iksińskiego właśnie nad nim pracują.
Klient mówi Iksińskiemu, że jest zainteresowany produktem, ale
potrzebuje szeregu zmian w stosunku do pierwotnego projektu. A
także – iż potrzebuje jego wielu wariantów. I obawia się
wynikającego z tego – w jego mniemaniu – znaczącego wzrostu
kosztów. A tu Grecja na skraju upadku, Włochy się trzęsą (sic!),
nie wiadomo, co z Hiszpanią...
Cóż robi Iksiński?
Nie przerywając spotkania, modyfikuje projekt. Wysyła
informacje do współpracowników o konieczności wariantowania
modelu. Wszystko podczas zdawałoby się swobodnej rozmowy,
między talerzem z jajkiem sadzonym (na boczku), a filiżanką
kawy. Hmm, jajo może nie dość eleganckie, ale co tam.
Rezultaty zmian pokazuje klientowi, a także zapewnia go, że:
nie wpłyną one ani na wydajność samego produktu, ani na
wydajność linii produkcyjnej, a co więcej – wiele wariantów
można było utworzyć już „tu i teraz” – podczas spotkania.
Okazuje się także, że nie trzeba będzie modyfikować linii
produkcyjnej (nie licząc przeprogramowania niektórych maszyn
CNC), aby produkować inne warianty modelu. I nie pociągnie to
za sobą znaczących kosztów – ba, zmieści się właściwie w
negocjowanej, ustalonej wcześniej cenie. Iksiński wysyła
zaktualizowane dane do zespołu rozwoju produktu, stosowną
informację do zarządu firmy, a na zakończenie lunchu –
podpisuje umowę z klientem...
Takim przykładem
(nieznacznie na nasze potrzeby zmodyfikowanym) posłużył się
Bertrand Sicot, CEO DS SolidWorks, w swoim artykule (tytuł
org. powyżej) zamieszczonym niedawno na łamach Desktop
Engineer (link
tutaj). Przedstawiona tu wizja to nie fragment powieści
Sci-Fi, ale coś, co ma już miejsce w otaczającym nas świecie.
I nie chodzi tu o biznesowe lunche, podczas których
podpisywane są kontrakty...
Przytoczona „scenka
rodzajowa” znakomicie wpisuje się w filozofię rozwoju systemów
CAx, którą wraz z rozwojem platformy V6 realizuje koncern
Dassault Systemes (SolidWorks jest już od ładnych paru lat
jego częścią, a integracja powoli, ale nieustannie postępuje).
Jednym z jej elementów jest „cloud
computing”, praca w chmurze, pozwalająca na uzyskanie
dostępu do istotnych, ważnych (dosłownie i w sensie objętości
plików) danych projektowych w zasadzie z dowolnego miejsca na
świecie (a przynajmniej takiego, gdzie jest w miarę stabilne
Wi-Fi; nie wiem, czy pamiętacie Państwo pierwszą polską
premierę platformy V6, podczas której właśnie bezprzewodowy
internet zawiódł na całej linii...). Praca „w chmurze”
sprawia, iż nie ma potrzeby taszczyć ze sobą na spotkania
coraz lżejszych co prawda, ale nie do końca wygodnych
mobilnych stacji roboczych (jak tu pałaszować lunch, popijać
kawę, na małych stoliku, z rozłożonym laptopem niemalże przed
nosem); wystarczy tablet zapewniający szybką wymianę danych i
system CAx, a tutaj w zasadzie najczęściej już nie tyle CAD/CAM/CAE,
co któryś z elementów układanki PLM/PDM, aby w czasie
rzeczywistym dokonywać zmian w projekcie, koordynować pracę
nad nim, przeprowadzać analizy itp. Ciężar obliczeń przejmuje
„chmura”, komputery będące gdzieś tam na drugim końcu
bezprzewodowego połączenia.
Sicot słusznie
zauważa, iż mamy do czynienia z pewną ewolucją, żeby nie użyć
określenia: rewolucją, a z pewnością – z początkiem nowej ery;
oto systemy, które do niedawna wymagały dedykowanych stacji
roboczych, obecnie są w stanie pracować na notebooku (z czego
korzysta piszący te słowa), albo wręcz na mobilnym urządzeniu
typu tablet czy palmtop, czy też zaawansowany telefon
komórkowy. A to oznaczać może zmianę w podejściu do pracy
inżyniera.
Najważniejszą (zmianą) jest możliwość utrzymania ciągłości
procesów grupy osób zaangażowanych w jeden projekt, w pracę
nad tym samym zadaniem, niezależnie od tego, czy członkowie
grupy pozostają w jednym miejscu, pod jednym dachem, czy też
przebywają w terenie, a może nawet – w domu. Nie muszą jak do
tej pory porozumiewać się ze sobą za pomocą telefonu
komórkowego, maila etc. Po prostu mają dostęp w czasie
rzeczywistym do projektu, nad którym pracują, i dysponują na
bieżąco wszystkimi istotnymi informacjami. Cytując za Sicotem,
„(...) Konstruktorzy przebywający na spotkaniu z klientem
są w stanie ocenić wpływ zmian w późnej fazie projektu na
narzędzia produkcji, układ maszyn na linii, związane z tym
koszty produkcji. A menedżer projektu, jadący np. na ważne
spotkanie, może w tzw. międzyczasie zatwierdzić te zmiany –
mając mobilny dostęp do korporacyjnego (lub tylko firmowego)
systemu PLM.”
CEO SolidWorks
przewiduje, iż rozwijane będą aplikacje obsługiwane za
pośrednictwem mobilnego internetu; nie będzie potrzeby
instalowania kompletnych systemów na naszym przenośnym
urządzeniu, a cały proces projektowy odbywać się będzie z
pomocą aplikacji sterowanych przez okienko przeglądarki. To
także ma już miejsce – przykładem może być notebook, nazywany
bodajże „Chromebook”,
w którym nie znajdziemy śladu dysku twardego, a który zapewnić
ma jedynie dostęp do sieci i aplikacji umożliwiających edycję
i przechowywanie danych (dokumentów, arkuszy, zdjęć,
multimediów itp.) w zasobach sieciowych. Urządzenia te,
zapewniające nieporównywalnie większy komfort pracy niż
tablety, ważą ok. 1,5 kg, mogą pracować blisko 9 godzin
non-stop (bez potrzeby podłączania do zewnętrznego źródła
energii) i są relatywnie tanie (a znając elastyczność Państwa
Środka, można liczyć na wysyp licznych „klonów” w cenach
naprawdę supermarketowych, jeśli nie dyskontowych).
Nic tylko sieć
Czy rzeczywiście
może okazać się, iż najlepszym systemem CAx, PDM/PLM,
najlepszą platformą dla inżynierów będzie Internet?
Niesamowita wizja, pytanie tylko – co w przypadku jakiejś
globalnej awarii, zmasowanego cyberataku itp.? Czy zatęsknimy
do porzuconych w kącie komputerów stacjonarnych? Może dlatego
firmy zbrojeniowe nie tylko przechowują dokumentację w formie
papierowej, ale także dokonują archiwizacji projektów także w
ich natywnych formatach (zgodnych z wersją oprogramowania, na
którym zostały opracowane), pilnie strzegą posiadanych wersji
instalacyjnych dawno wycofanego oprogramowania CAD, a nawet –
potrafią przechowywać komputery z lat 80-tych i 90-tych, na
których systemy te były zainstalowane...
ms
P. S.
Zachęcam do sprawdzenia, w jaki sposób może przebiegać praca w
chmurze (ang.
cloud computing) z pomocą prostej aplikacji CAD 2D (AutoCAD
WS) obsługiwanej poprzez okienko przeglądarki internetowej (link
tutaj).
„(...) Rozumiejąc potrzebę materialnego postępu, należy mieć
świadomość, że służyć może on również złu i nie wszystko, co
później, jest lepsze od tego, co wcześniej. Jeśli więc ktoś
zamiast wyjaśnić nam korzyści płynące z nowych rozwiązań
uzasadnia je nowoczesnością i postępowością, to uznać należy, że
albo sam nie jest zbyt rozumny, albo z nas chce zrobić
durnia..."
Bronisław Wildstein,
Mój manifest wyborczy, w „Uważam Rze”, nr 20/2011 s. 53
Środa,
22.06.2011 r.
Za ile Solid Edge ST 4?
Pytanie powyższe, „tytułowe”, można rozumieć dwojako: po
pierwsze – o ile uszczuplimy nasz portfel, gdy będziemy
chcieli wejść w posiadanie najnowszej wersji Solid Edge ST 4,
po drugie – kiedy tak naprawdę dostępna będzie „komercyjna”, w
pełni funkcjonalna wersja najnowszej odsłony tego
zdobywającego coraz większą popularność systemu MCAD 3D...
Do zadania tego
pytania Panu Rafałowi Żmijewskiemu, dyrektorowi sprzedaży
Siemens Industry Software, pokusił mnie fakt, iż praktycznie
natychmiast po opublikowaniu pierwszych oficjalnych informacji
o ST 4, w mojej maciupkiej redakcji rozdzwoniły się telefony,
z pytaniem np. o to, czy kupować teraz ST 3, czy zaczekać
jeszcze chwilę i nabyć licencję ST 4, a także o to, ile trzeba
będzie dopłacić do nowszej wersji.
Odpowiedź okazała się prosta: kupować teraz i decydować się na
zakup obsługi i serwisu, tzw. „maintenace'u”.
W takim wypadku
aktualizacja do najnowszej wersji znajdzie się w cenie naszego
zakupu. Jeśli chcemy okazać się sprytniejsi (żeby nie
powiedzieć: „cwańsi”), możemy zdecydować się na zakup
maintenance na okres krótszy niż rok – pół roku, może trzy
miesiące? Ale uwaga – w tym ostatnim wypadku istotnego
znaczenia nabiera druga interpretacja tytułowego pytania: za
ile (czasu) do sprzedaży trafi Solid Edge ST 4? Przypuszczam,
iż będzie to wrzesień. Może się okazać, że do sprzedaży nowe
ST 4 trafi jednak już w lipcu – tutaj jednoznacznych
informacji nie udało mi się uzyskać. A szkoda...
Ktoś dociekliwy może
zapytać także: co wynika z faktu, iż teoretycznie (i
praktycznie też) mamy za sobą już premierę technologii
synchronicznej 4, czyli a.d. 2011, ale jeszcze nie możemy
wejść w jej posiadanie? Ktoś domyślny odpowie – że oznacza to,
iż pewne informacje już przekazane oficjalnie to nie wszystko,
czego należy spodziewać się w najnowszej odsłonie. Dodam od
siebie, iż owe wątpliwości – co jeszcze ewentualnie znajdzie
się w „handlowej” (oj, jak to brzmi) wersji Solid Edge ST 4
sprawiły, iż podczas autoryzacji materiału opisującego nowości
w obszarze modelowania w środowisku 3D ST 4 (tutaj),
kilka sugestii pojawiających się podczas prezentacji dla
dziennikarzy postanowiliśmy zachować (jeszcze) w tajemnicy; na
wypadek, gdyby w finalnej wersji jednak się nie pojawiły.
A jakie opinie
pojawiły się w środowisku „edgersów” (jak nazywają siebie
użytkownicy Solid Edge za oceanem) po czerwcowej konferencji?
Znakomicie ujęła je Tara Roopiner (TenLinks.com), swój artykuł
tytułując: „Solid Edge wychodzi z cienia NX”. Entuzjastycznie?
Owszem. Czy zasłużenie? Wydaje się, że tak.
Tarze na pewno nie można zarzucić braku obiektywizmu. Co
prawda pisze o tym, że jako użytkownik Solid Edge po tym, co
miała okazję zobaczyć w trakcie prezentacji, powinna zacząć
„tańczyć w kółko ze szczęścia”, ale zaznacza także, iż –
zdaniem konkurencji, ale także bardziej cynicznych
użytkowników SE – część nowych możliwości Solid Edge ST 4
wynika po części – z konieczności poprawienia błędów i
komplikacji, znanych z ST 3. Cóż, każdemu się zdarza.
Ale oprócz tego wielkie „brawa” zebrały wymieniane także w
polskich oficjalnych materiałach funkcjonalności, w tym „Range
Offset Value” (możliwość zdefiniowania ograniczeń zakresu
ruchu komponentów), poprawa pracy w środowisku złożeń, ale
także – trochę chyba pominięte u nas – zwiększenie możliwości
wizualizacji i wyświetlania rysunków modelu już w środowisku
pracy Solid Edge (jeszcze przed użyciem narzędzi do renderingu).
Tara wspomina także,
jak to Dan Staples, odpowiedzialny za rozwój Solid Edge (i
znany także jako „papa Edge”), wymieniał i wymieniał nowości,
nowe możliwości ST 4. Konkluzja jest bardzo sympatyczna:
„(...) Dziękuję Ci, Solid Edge, za to, że nie odpuściłeś. Za
to, że – nawet będąc jednym z lepszych systemów MCAD
dostępnych na rynku – nadal dostrzegasz obszary, w których
możesz być udoskonalony; że życie użytkowników może być
łatwiejsze... i że nadal jest wielu potencjalnych inżynierów
projektantów, którym możesz to ułatwić.”
A co jeśli chodzi o „wyjście z cienia NX”? Jak łatwo się
domyślić, chodzi o traktowanie obecnie Solid Edge jako
pełnowartościowego elementu, pełnowartościowego składnika
portfolio PLM w stajni Siemensa. Ale o tym postaram się
napisać za jakiś czas...
(ms)
P.S.
Jeśli o mnie chodzi, nadal najbardziej podoba mi się praca z
otwieranymi w środowisku ST natywnymi plikami innych systemów,
np. SolidWorks. Chociaż zdarza się, iż zaimportowany model
zawiera jakieś „artefakty”, najczęściej powierzchnie/obszary
przesłaniające np. otwory modelu, które oczywiście łatwo można
usunąć, bez najmniejszych negatywnych konsekwencji. Chyba, że
tych otworów byłoby dziesięć tysięcy ;). Może w ST 4 to
zjawisko już nie będzie występowało?